No proszę, uznano mnie za istotę rozumną… na podstawie pokrętnej, obcej logiki.
– Zostaniesz wzięty do niewoli – rzekł Psylończyk. – Już wkrótce planeta będzie nasza. Rozpoczniemy negocjacje z Imperatorem ludzi.
– Nie będzie żadnych negocjacji – zaprotestowałem. – Wojna skończyła się dawno temu. Po prostu was zniszczą.
– Rozpoczniemy negocjacje – powtórzył Psylończyk. – Statek niedługo wyląduje. Ci, którzy nam pomogli, zostaną uwolnieni, ci, którzy stawiali opór, zlikwidowani, ci, którzy stawiali opór godnie, wzięci do niewoli.
Nie sądzę, żeby zauważył, że już nie patrzę na niego, tylko na brzeg lasu w oddali.
– Niepotrzebnie zabijaliście abori – zauważyłem. – Ten tutaj pewnie nie był pierwszy, którego zabiliście?
– Niepełnowartościowy osobnik – uciął Psylończyk.
Wyglądało to tak, jakby poruszał się cały horyzont. Szare, miękkie, amorficzne postacie wychodziły z lasu jedna za drugą. Nie wiedziałem, że umieją się poruszać tak szybko.
– Popełniliście błąd – stwierdziłem. – Znowu popełniliście błąd.
Nie wolno tak po prostu dzielić na swoich i obcych, pełnowartościowych i niepełnowartościowych. To nigdy nie zdaje egzaminu.
– Statek ląduje – oznajmił uroczyście Psylończyk. Wyciągnął rękę i zerwał blaster z mojego pasa. Metaliczne palce zacisnęły się i po chwili komandos odrzucił pognieciony pistolet. – Jesteś jeńcem.
Podszedł do rannego Psylończyka i z łatwością podniósł go zakutymi w pancerz rękami. Nawet wzruszająco to wyglądało.
A z zasnutego popiołem nieba płynął niski huk. Krążownik, ciągle niewidoczny, schodził do lądowania, dając o sobie znać rykiem silników. Dmuchnął wiatr, zwiał popiół w stronę lasu, a wysoko w górze zabłysnął gigantyczny cylinder.
Ale ja patrzyłem na poruszający się horyzont.
Te melancholijne istoty, które niczego od nas nie chciały, jeszcze nigdy nie występowały w takiej masie…
Widocznie bodziec okazał się bardzo poważny.
En i Artiom Eyko stali w otoczeniu Psylończyków, obserwując lądujący krążownik. Pewnie komandosi mieli zamiar wypuścić ich, gdy tylko „Loredan” dotknie powierzchni lądowiska.
Te dziwne dzieci, podobnie jak Psylończycy, nie rozumieli tego, co już zrozumiałem ja. Tu nie wystarczyłoby krótkie wyjaśnienie, trzeba się urodzić i dorosnąć na tej żałosnej planecie, żeby właściwie ocenić to, co się działo.
Psylończycy mają swój kodeks honorowy, abori mają swój.
Najpierw wybuchł krążownik.
Wyglądało to tak, jakby dokładnie w połowie przecięto go laserem – a przecież nie mieliśmy tu laserów o tak gigantycznej mocy…
Rufa od razu spadła na dół, ale dziób jeszcze przez kilka sekund utrzymywał równowagę, jakby przecięty na pół statek był jeszcze w stanie funkcjonować.
Widocznie abori doszli do tego samego wniosku, bo część dziobowa nagle jakby się wywróciła na drugą stronę – poleciały z niej jakieś śmieci, ogniste strugi i sinawe błyskawice ładunków. Chwilę później na niebie rozbłysły trzy jasne gwiazdy – to Psylończycy zostali pozbawienie myśliwców.
Nawet nie chciało mi się cieszyć. Myślałem tylko o tym, że nie warto było z takim poświęceniem bronić planety – należało wszystko rzucić i uciekać do lasu.
Zostawić cienie przeszłości samym sobie.
Niech głupi i niepełnowartościowi aborygeni sami zdecydują, kogo wpuścić do swojego domu.
Ziemia drgnęła raz i drugi, gdy odłamki statku dotknęły kosmodromu. Przez betonowe pole przeszła fala wstrząsu, wywracając ocalałe płyty. Upadłem prosto na ciało nieszczęsnego tubylca. Zdaje się, że strategiczny kosmodrom Imperium ostatecznie utracił wszelkie znaczenie. Teraz nie wyląduje tu nawet jacht.
Pierścień abori, zamknięty wokół kosmodromu, drgnął i skierował się w stronę środka.
Psylończycy zwarli szereg. Przed nimi zapłonęły znajome czerwone obłoczki, zlały się w jedną wstęgę i zaczęły sunąć w stronę zbliżających się abori.
Tubylcy zareagowali natychmiast; widocznie w takiej masie potrafili wyczuwać zagrożenie znacznie szybciej i bardziej skutecznie je usuwać.
W ułamku sekundy pancerne sylwetki Psylończyków rozpaliły się do białości. Gdy roztopione segmenty pancerzy upadły na ziemię, w środku nie było już żadnych ciał.
Czy warto było wyciągać pochopne wnioski na temat niepełnowartościowych osobników? Ktoś poleciał w kosmos i stworzył cywilizację maszyn, a inni po prostu nie czuli takiej potrzeby.
Podszedłem do dzieci.
En Eyko miała w oczach szaleństwo.
– Boję się – wyszeptała. – Boję się…
Nie jak mała wystraszona dziewczynka, lecz przerażona kobieta.
– Radziłbym ci jak najszybciej biec do jachtu – zasugerowałem. – Może ocalał? Dla ciebie wszyscy tu są obcy. A dla abori… cóż, znalazłaś się w jednym szeregu z Psylończykami.
Szara fala miękkich, falujących ciał zbliżała się coraz bardziej.
Zauważyłem, że tubylcy zaczynają dzielić się na oddzielne strumienie – płynęły do resztek krążownika, do bunkra sztabowego, gdzie pewnie jeszcze zostali psylońscy komandosi, i do jakichś innych, tylko abori znanych obiektów.
Jedna grupa skierowała się do nas.
– Artiom, czy wiedziałeś, że En chce się skontaktować z Psylończykami?
Chłopiec drgnął i skinął głową.
– To była twoja decyzja?
– Nie. – Słowa przychodziły mu teraz z łatwością. – Nie moja.
Ale nie zabroniłem jej. Nie chciałem umierać. Teraz też nie chcę.
En pisnęła, cienko, przenikliwie. Wiedziałem, co się stało – poczuła zagrożenie. Abori nie są okrutni, ale dają odczuć, co mają zamiar zrobić.
W jej rękach znowu pojawił się pistolet i dziewczynka otworzyła ogień. Strzelała szybko i wydawało się, że bez celowania, a jednak abori padali jeden po drugim. Nie próbowałem jej przeszkodzić – po pierwsze, nie zdążyłbym, po drugie, niczego by to nie zmieniło.
Wziąłem tylko Artioma za ramiona i zasłoniłem mu dłonią oczy.
Sam też zamknąłem oczy – widok był zbyt straszny. En strzelała jeszcze przez kilka sekund. Nie wiem, jak to możliwe.
Spodziewałem się, że za chwilę pod moimi rękami zapłonie twarz Artioma. Wtedy musiałbym się odsunąć – nawet jeśli on niczego nie zobaczy, ja poczuję się jak zdrajca.
Ale nic takiego się nie stało.
– Pokój i miłość.
Popatrzyłem na abori. Jego rodacy otaczali nas, a popiół, w który zmieniła się En Eyko, zmieszał się pod ich nogami z resztkami płonącego betonu i prochami Psylończyków.
– Pokój i miłość.
– Oni postąpili niewłaściwie – wymamlał abori. – Wy tak nie róbcie.
Po chwili dołączył do tłumu swoich współbraci.
Zdaje się, że był to pierwszy abori, który zniżył się do normalnego ludzkiego języka.
– Co się ze mną stanie? – zapytał nagle Artiom.
– Abori cię nie ruszyli.
– Powiesz wszystkim? O En i o mnie?
– Tak. Nie mogę milczeć.
– En rozmawiała z Psylończykami, ale oni i tak wiedzieli, gdzie znajdują się punkty bojowe kosmodromu. Niczego to nie zmieniło.
– Być może – przyznałem. – Ale czy to coś zmienia z punktu widzenia Imperium?
– Mam pistolet – rzekł chłopiec. – Pozwolisz mi odejść? Samemu, bez przesłuchania?
Nie odpowiedziałem.
– Mógłbym cię wyłączyć – dorzucił Artiom. – Słowo honoru.
Ale nie chcę tego. Proszę, odwróć się na chwilę.
Abori odchodziły. Patrzyłem na tę burą falę, na swój sposób absolutnie moralną i logiczną.
Dlaczego tak się dzieje, że do nikogo nie czuję złości?
Nawet do Psylończyków.
Nawet do zdrajców.
Nawet do siebie.
Nie jesteśmy Psylończykami ani abori.