Nie mamy aż tak surowych zasad moralnych. Potrafimy zdradzić wszystkich, nawet siebie. Ale prócz tego umiemy zrozumieć.
Wszystkich, nawet najbardziej obcych.
Może właśnie dlatego zwyciężyliśmy w Wielkiej Wojnie.
– Bardzo mi was żal – powiedziałem do Artioma. – Naprawdę.
– Dziękuję. Wierzę ci. Odwróć się i poczekaj chwilę, nie od razu się zdecyduję. Ale ty mi nie pomożesz, prawda?
– W tej sprawie… nie.
Odwróciłem się i popatrzyłem na bunkier sztabu. Pewnie ci, którzy ocaleli, zbiorą się właśnie tam. Chciałem wierzyć, że będzie komu się zebrać.
Czekałem, odwrócony, dość długo. Artiom rzeczywiście zdecydował się nie od razu.
Siedzenie na plecaku od miotacza rakiet Salieri rzeczywiście jest dość wygodne. Z zewnątrz plecak jest oblany amortyzującym plastikiem, a ziemia wokół i tak promieniuje silniej niż dziesięć małych rakiet z ładunkami jądrowymi.
– Zamiast przeszkolenia czeka mnie szpital wojskowy – odezwał się Denis. – Bez dwóch zdań. I pewnie na długo. Ale to i tak drobnostka.
Niebo płonęło tysiącami spadających gwiazd. Patrzyłem w górę, bo bardzo chciałem zobaczyć lądujący statek floty jako pierwszy.
Teraz miałem duże szansę.
– Nonowa naprawdę tak heroicznie walczyła? – zapytał Ogarin.
– Jeszcze jak!
Obóz, w którym nasi ochotnicy czekali na przybycie statków szpitalnych, był tuż obok. Dźwięczny głos Nonowej zagłuszał wszystko.
– W życiu bym nie pomyślał – prychnął Denis. – Nabij mi fajkę.
Wziąłem z jego rąk woreczek i kątem oka zerknąłem na kapitana. Opaska na oczach i fajka upodabniały go do pirata.
– Myślisz, że uda się uratować oczy? – zapytałem.
– Nie sądzę. Raczej dadzą sztuczne. To nic, Aleksiej, zdarza się. Nie każdą sztukę można obejrzeć do końca… Toraki ma się znacznie gorzej.
Skinąłem głową, ale uświadomiłem sobie, że on tego nie zauważy, więc powiedziałem:
– Zgadza się. Ale i tak chciałbym wiedzieć, kim byli En i Artiom.
– Każdy ma swoją sztukę, Aloszka – westchnął Denis. – Czasem uda się obejrzeć kawałek cudzej, ale to zawsze tylko kawałek.
Pamiętasz moją opowieść?
– Pamiętam.
– Wiem jedno: to będzie koniec szkoły Córek Kali. Jeśli oczywiście złożysz zeznania pod przysięgą.
– Złożę.
– Jeszcze jedna sztuka została odegrana. – Denis wziął fajkę z moich rąk. – Takie jest życie… Zrozum, Aloszka, nigdy się nie dowiesz, kim byli En i Artiom, nie dowiesz się, dlaczego Psylończycy ruszyli do ataku i czy rzeczywiście zdrada dziewczynki nie była potrzebna. Jutro przeniosą mnie do szpitala i nawet sztuki mojego życia nie poznasz do końca. Najpierw będę do ciebie pisał, opowiadał, jak widzę świat nowymi oczami, jak wesoło przebiega służba.
Potem powoli zacznę zapominać waszą małą planetę, ciebie, waszych bohaterów z przypadku; nawet ta walka pójdzie w niepamięć.
Z tobą będzie tak samo. Ale nie żałuj, Aloszka. Nigdy nie żałuj cudzych, nieobejrzanych do końca sztuk. Pisz swoją.
– Nie wiem, czy mi wyjdzie.
– Nikt nie wie. Zazwyczaj wychodzi. Źle czy dobrze… to już inna sprawa.
Tysiące gwiazd spadało z nieba, a ja wiedziałem, że nie zauważę lądujących statków wcześniej niż Ogarin. Nawet teraz, gdy ma opaskę na oczach.
Co do całej reszty… też miał rację. Jak zwykle. Słusznie twierdził, że wszystkich historii nie można poznać, nawet w skrócie. I że ja zapomnę o nim, on zapomni o naszej planecie, a my wszyscy zapomnimy o En Eyko i jej bracie. To nie nasza sztuka.
Ale na razie siedzieliśmy obok siebie, ramię w ramię, pod niebem obcym dla Ogarina i ojczystym dla mnie, i czekaliśmy na statki imperialne.
Wiem, spóźnili się nawet na opuszczenie kurtyny.
ATOMOWY SEN
Będąc zwierzęciem, człowiek jest gorszy od zwierzęcia.
Rabindranath Tagore
Część 1
1. Smok numer 13
Szedłem jego tropem drugą godzinę. To nie było trudne przedzierający się przez skład porcelany słoń zostawiłby mniej śladów. Obok dużej sosny leżały strzępki papieru i celofanu.
Podniosłem je, obejrzałem: resztki wojskowych racji żywnościowych. Do licha, rzadka rzecz…
Przechodząc przez strumień, który opływa Siedem Wzgórz i wpada do Wielkiej Rzeki, zauważyłem wgłębienia w glinie. Człowiek tu usiadł… nie, przyklęknął i pił, odwrócony plecami do czarnych zarośli.
Albo wariat, albo bohater. Zresztą kto inny mógłby wejść na moją ziemię? Zaniepokoiłem się trochę. Nie było ze mną Księcia i wolałem nie ryzykować, ale minutę później zrozumiałem, że nie ma się czego bać.
Na środku pola dzikiej pszenicy, w kałuży błękitnej krwi leżał wielki, dwumetrowy pająk. Kolejny dowód, że ktoś tędy szedł. Rzeczywiście wariat albo kompletny dyletant. Kto, do ciężkiej cholery, zabija pająki? Jasne, ten wielki czarny stwór aż się prosi o kopniaka czy cios kamieniem, ale żeby strzelać do pająka z automatu? Obcy (tak go nazwałem) wpakował w pająka co najmniej dziesięć pocisków. Pokonałem wstręt i dotknąłem przetchlinek stwora. Ciepłe i jeszcze wilgotne. Pająk zginął jakieś dwadzieścia minut temu.
Zacząłem biec. Automat miękko uderzał mnie w plecy, kłujące ciernie drapały nogi nawet przez gruby materiał dżinsów. Ale zżerała mnie ciekawość. No i w końcu zobaczyłem obcego na brzegu Wielkiej Rzeki.
W lesie spotyka się najróżniejszych ludzi: żołnierzy ze zdziczałych garnizonów, mnichów z sekty Prawdziwie Wierzących albo Zakonu Braci Pana, chłopów, którzy przenoszą się z wioski do wioski, dzieciaki z młodzieżowych band… Ale ten obcy stanowił wyjątek. Po pierwsze, był sam, a mało kto decyduje się na samotną wyprawę po lesie. Po drugie, był świetnie wyposażony. Na szyi miał nowiutkiego lugera, na ramionach wypchany plecak, na sobie burozielony kombinezon desantowy… wszystko razem zbyt ekskluzywne jak na dwudziestoletniego szczeniaka. A po trzecie, przejawiał zaskakującą beztroskę.
Rozejrzałem się, podejrzewając podstęp, ale szczeniak był sam.
Zdaje się, że miał zamiar przepłynąć Wielką Rzekę, bo rozebrał się niespiesznie i zaczął wiązać ubranie w węzeł. Robił to wszystko umiejętnie, ale mój Boże, z jakąż niefrasobliwością!
Gdyby to był inny obcy, obdarty i nieciekawy, wcale bym mu nie przeszkadzał.
Zabawiłbym się i tak, obserwując go z zarośli. Ale razem z tym obcym odchodził jego – czyli już prawie mój – luger! Chwyciłem niezawodny AK i wyszedłem na brzeg.
Odwrócił się i zauważył mnie dopiero po dłuższej chwili. Pochylił się do przodu, ale byłem na to przygotowany. Zaraz chwyci swój automat i wtedy strzelę. Pierwszy.
Obcy nie strzelał. Wypuścił nawet z ręki automat, a jego duże oczy powiększyło jeszcze bardziej zdumienie i… zachwyt. Zachwyt?! Czy on nie wie, kim jestem? Od obcego dzieliło mnie kilka metrów i mogłem mu się spokojnie przyjrzeć. Jasnowłosy, muskularny chłopak, nieźle zbudowany, o sympatycznych, regularnych rysach, chyba nawet przystojny. Nie przypominał dzisiejszej młodzieży… W końcu obcy otworzył usta.
– Dzień dobry!
Osłupiałem. Czy on zupełnie oszalał?
– Co ma być dobre?
Stropił się:
– Dzień… dobry.
Kątem oka obserwowałem jego twarz, a sam niespiesznie rozpiąłem swoją czarną skórzaną kurtkę. Poły się rozchyliły i chłodny wiatr przebiegł mi po piersi. Nie noszę koszuli. W lesie trudno byłoby utrzymać ją w czystości, a ja nie znoszę brudu. Obcy przyjrzał mi się z uwagą. Wiedziałem, co zobaczył. Czarny tatuaż: smok zwinięty w pierścień gryzie własny ogon, a pośrodku pierścienia widnieje cyfra 13.