Automat w moim ręku ożył. Iglica niechętnie stuknęła w mosiężny krążek spłonki, przez lufę przeleciały gazy prochowe, wypluwając mały kawałek ołowiu, szarpiąc suwadło…
Mężczyzna oberwał w głowę krótką serią. Stał jeszcze przez chwilę – ohydna postać ze ściętą w połowie czaszką – a potem zaczął padać, prosty jak słup, z fontanną krwi, chlustającą z szaropurpurowej miazgi roztrzaskanej głowy. W końcu jego ciało uderzyło o podłogę z głuchym stukiem.
Rozległ się cichy trzask i muzyka umilkła. Cholera, wiedziałem, że tak będzie. Że też ten kretyn musiał upaść tak, żeby rozwalić praktycznie wieczny odtwarzacz laserowy, zasilany bateriami słonecznymi. Nigdy nie mam szczęścia w drobiazgach.
Teraz już można było usłyszeć szept dziewczyny. „Mamo… mamusiu… mamo”…
Gwałcący ją chłopak popatrzył na mnie. Skrzywiłem się – nad ludzkimi oczami mętniało trzecie oko, nieruchome, zimne, jaku węża. Podobieństwo do wartownika było absolutne, pewnie brat bliźniak. Trzyoki cały czas patrzył na mnie, nadal nieświadomy tego, co się dzieje, poruszając się w cichnącym rytmie… aż wreszcie na jego twarzy pojawił się wyraz rozkoszy i bezmyślnego rozluźnienia.
– Książę! Bierz!
Pies skoczył do łóżka, zaciskając szczęki na bosych nogach mężczyzny. Ten krzyknął przeraźliwie, wygiął się, próbując dosięgnąć rękami mordy Księcia, ale pies już wyciągał go z pokoju.
– Nie hałasuj za bardzo! Ale niech pożałuje, że dożył dzisiejszego dnia – krzyknąłem za Księciem i odwróciłem się do starca.
Kobieta zerwała się, podbiegła do łóżka i objęła skuloną, zasłaniającą twarz dziewczynę. Starzec nadal siedział bez ruchu, jego ręce spokojnie leżały na automacie.
– Rzuć broń – poradziłem.
Automat stuknął o podłogę. Starzec odwrócił do mnie głowę, uśmiechnął się znajomo.
– Zmieniłeś się – powiedziałem z zadowoleniem. – Postarzałeś.
Już sam nie gwałcisz, możesz się tylko przyglądać. Ale gębę masz ciągle tak samo ohydną, Jeremy.
– Ty też nie wyglądasz dobrze, Smoku.
Wiedział, że jest skazany. I nie miał zamiaru dobierać słów.
– Gdybyś wiedział, jak cię wtedy szukaliśmy… po Eldhausie.
Specjalnie was wszystkich odesłał?
– Oczywiście. Powiedział, że zamierza wieczorem puścić Smoki do lotu i daje nam pół godziny. Musimy zdążyć uciec, póki smocze skrzydła są jeszcze słabe. – Jeremy roześmiał się. – Smoki… nic ludzkiego w duszy… Dobro, zapomniane słowo… Eldhaus bardzo by się rozczarował, gdyby cię teraz zobaczył.
Specjalnie wciągał mnie w dyskusję, grając na zwłokę.
Jeszcze nie wiedział, że to nie ma sensu.
– Dlaczego by się rozczarował?
– Jak to dlaczego? Najlepszy uczeń, a tu nagle okazuje się dobry. Dobry Smok. Absurd.
– Jeremy, szukałem cię przez piętnaście lat i twoje słowa nawet mnie nie denerwują. Liczysz na powrót szóstego? Tego, który gonił dziewczynę? Zabiłem go nad rzeką.
Jeremy drgnął, wyraźnie na to właśnie liczył. Ale odpowiedział drwiąco:
– Właśnie o to mi chodziło. Dobry Smok… Zabiłeś bandytów, uratowałeś kobiety i dzieci… może nawet jej nie przelecisz?
Skinął na dziewczynę. Mimo woli też na nią spojrzałem. Faktycznie ładna… Próbowała zasłonić się podniesioną z ziemi sukienką, ale i tak widziałem jej piersi z małymi, sterczącymi sutkami, długie nogi o delikatnych, różowych podeszwach stóp, wąskie, ale zgrabne biodra. Zalała mnie fala pożądania – szalonego, nieznośnego… Właściwie, co za problem…
– Nie przelecę, Jeremy. Jeszcze nie wysechł na niej pot twojego trzyokiego potwora.
– Poznaję cię, Smo, zawsze byłeś wybredny. Ale czystych dziewczynek tu nie znajdziesz, ta była ostatnia.
Jeremy zachichotał. Widocznie cieszyła go myśl, że na koniec zdołał mi jeszcze dogryźć.
– No, strzelaj, dobry Smoku! W tej wiosce będą cię błogosławić do końca dni! I wszystkim opowiedzą o najlepszym Smoku na świecie!
Podniesiony automat znowu opadł. W milczeniu patrzyłem na twarz Jeremy’ego. Miał najwyżej pięćdziesiąt lat, a wyglądał jak starzec. Ale inteligencja mu została…
– Stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji, Jeremy – powiedziałem w zadumie. – Żeby udowodnić, że nie masz racji, a nie masz, musiałbym wszystkich zabić… – Zawiesiłem głos. – Albo wszystkich oszczędzić. Oszczędzić tych ludzi… i ciebie, choć drwiłeś z przyszłych Smoków.
Twarz Jeremy’ego nabrała skupionego wyrazu. Walczył o życie, a w takich wypadkach rozum ustępuje miejsca instynktowi.
– Jeśli zabijesz wszystkich – zaczął – udowodnisz, że nie ma w tobie dobroci, a ja nie miałem racji. A jeśli wszystkich oszczędzisz, to dowiedziesz, że się bawiłeś i… i żadnego dobra w tobie nie ma…
Popatrzyłem na kobietę – pomagała ubrać się dziewczynie.
– Gdzie wasze rzeczy? – zapytałem.
Przestraszona, w milczeniu wskazała głową gdzieś w głąb domu.
– Zdołasz otworzyć?
Znowu skinienie.
– Idź.
Kobieta wysunęła się z pokoju, za nią wyszła na wpół rozebrana dziewczyna. Jeremy spojrzał na mnie czujnie.
– Słuchaj, Smo… Przecież nie masz żadnych powodów, żeby się na mnie wściekać. Nigdy cię nawet palcem nie tknąłem!
– Bo się bałeś.
– Zgadza się. – Jeremy z wysiłkiem skinął głową. – Nie mogłem cię rozgryźć. Rockwella rozumiałem, Okularnika, Ciamajdę i Jasnowłosego też…
– Jasnowłosego? – Drgnąłem. – Jeszcze go pamiętasz?
– Pamiętam… Czy to czasem nie ty załatwiłeś go dziesięć lat temu? Już wtedy byliście wrogami… Nienawidził cię, bo byłeś najlepszy. Wszystkich was nienawidził, z Eldhausem na czele. Chciał się z tobą policzyć, bo to tak, jakby policzył się z wami wszystkimi…
– Dość! – krzyknąłem nieoczekiwanie dla samego siebie. Milcz!
Nie powinniśmy mieć wspólnych wspomnień. One chroniły Jeremy’ego pewniej niż te gadki o zasadach zachowania Smoków…
Z prawdziwymi wrogami równie trudno się rozstać jak z prawdziwymi przyjaciółmi.
Usłyszałem szmer, do pokoju wchodzili ludzie. Mężczyźni, chłopcy, kilkanaście kobiet. Zdaje się, że przyszli wszyscy, nikt nie ośmielił się nie posłuchać rozkazu. Pod moim spojrzeniem zaczęli się kulić i odwracać wzrok. Nie mieli broni.
Podszedłem do Jeremy’ego, podniosłem z podłogi jego automat i powiedziałem półgłosem:
– Byłoby lepiej, gdybyś wtedy od nas nie uciekł…
Ludzie zastygli, łowiąc każde moje słowo.
– Bawiłem się, Jeremy, po prostu się bawiłem. A teraz olewam ciebie i tych ludzi. I ty, i oni możecie robić, co wam się podoba.
Poszedłem do drzwi.
– Eee… – zaczął Jeremy, wyciągając do mnie ręce. Ludzie jeszcze nie zrozumieli, nadal stali nieruchomo. – A co z…
Trzasnąłem drzwiami i oparłem się o nie plecami. Przez chwilę trwała cisza.
A potem rozległ się hałas. Odgłosy przypominające głuchy ryk drepczącego w miejscu tłumu. No, proszę. A wydawali się tacy łagodni…
Odepchnąłem się od drzwi i wyszedłem z domu.
3. Spotkanie
Książę powitał mnie zadowolonym warkotem, pysk miał upaćkany krwią. Skrzywiłem się.
– Umyj się.
Po chwili już stał na tylnych łapach przy żelaznej beczce z wodą, przednimi po kociemu trąc sierść wokół paszczy. Otworzyłem bramę.