Выбрать главу

Centrum sterowania w sytuacjach krytycznych, zwane potocznie bazą Rezerwa-6, stworzono dla członków rządu, dowództwa armii oraz ich rodzin. Umieszczona w krasowych jaskiniach na głębokości pięciuset metrów, baza wytrzymała trzy wybuchy termojądrowe, nie ponosząc większej szkody. Zasypało jedynie wyjścia i przewody powietrzne, ale to nie stanowiło zagrożenia. Niczym statek kosmiczny, centrum dysponowało zamkniętym systemem, tworzącym warunki umożliwiające egzystencję człowieka. Dwa reaktory atomowe zaopatrywały bazę w energię, ogromne podziemne jezioro w wodę. Był tylko jeden szkopuł: w zaistniałej sytuacji krytycznej nie było kim kierować – nieliczne ocalałe garnizony powoli konały. Załoga jednego z okrętów podwodnych, z którą udało się połączyć, przestroiła bloki sterowania rakiet i wypuściła pozostałe tridenty w bazę. Rezerwa-6 wytrzymała również i to, zwłaszcza że precyzja trafień była dość niska, ale próby kontynuowania wojny zostały przerwane.

Podstawowe zadanie polegało na odrodzeniu państwa. Oczywiście, nie od razu… za jakiś czas, gdy zmniejszy się promieniowanie i rozsunie pokrywa chmur…

– Mike – zapytałem – nigdy nie próbowaliście wyjść na powierzchnię?

– Próbowaliśmy. Trzy lata po wojnie, gdy opadł poziom promieniowania i skończyła się zima.

– No i co?

– Nam… tym, którzy wyszli, nie spodobało się.

Z prób utrzymania się w dżungli centrum zrezygnowało po zaginięciu trzeciej grupy zwiadowczej. Pierwsza zginęła w starciu z personelem bazy wojsk przeciwpancernych. Drugą zlikwidował Smok Harper – chudy, krótkowzroczny chłopak o odruchach sadysty. Opowiadał nawet Smo o zdumiewająco dobrze wyposażonym oddziale przygłupów.

Trzecia grupa ruszyła w las, najeżona miotaczami ognia i wszelką bronią. Sześciu szeregowców z sierżantem Bori spaliło farmę w Krzywym Parowie (mieszkańcy strzelali ze śrutówek do szturmujących bramy komandosów), siedmiu Prawdziwie Wierzących (zwykła zasadzka na wrogów sekty) i ponad sześćdziesiąt pająków (żołnierze nie wątpili w ich krwiożerczość). Grupa przesłuchała też i rozstrzelała Smoka Czarnego Sama (drugie pokolenie Smoków, przed śmiercią krzyczał: „Przecież powinniście się mnie bać!”) i kapitana Benneta z nadrzecznego garnizonu (były projektant, jeden z ośmiu kapitanów w garnizonie złożonym z siedemdziesięciu ludzi).

W ostatnim swoim doniesieniu sierżant meldował o zamiarze zatrzymania czterech ludzi, którzy urządzili postój w lesie.

Karabin maszynowy sierżanta Borna służył uciekającemu przed Smokami Jeremy’emu ponad siedem lat…

Mike długo wduszał przyciski przed drugimi drzwiami, ale drzwi nie chciały ustąpić. Zostaliśmy wpuszczeni jedynie do pierwszego pomieszczenia bazy – wąskiego betonowego pokoju ze stalowymi szafami w ścianach i neonowymi panelami na suficie.

– Zaczekamy – zdecydował Mike. – Baza jest w trakcie konserwacji, do pomieszczeń wpuszczono dwutlenek węgla… w celach przeciwpożarowych – wyjaśnił.

W milczeniu oglądałem pokój.

– Co tutaj było?

– Przejście. Śluza przed wyjściem w skażoną atmosferę.

Mike podszedł do jednej z szaf. Przystawił lufę automatu do wąskiej szczeliny, odwrócił się… Spod lufy trysnęła fontanna metalowych drzazg.

Drzwiczki nie drgnęły. Mike podważył brzeg nożem, nacisnął mocniej.

– Złamiesz – ostrzegłem.

– Mam to gdzieś – odparł wesoło Mike.

Drzwi otworzyły się z nieprzyjemnym zgrzytem. Rzeczywiście, dobrze zrobił… w szafie leżały takie rzeczy, że na sam ich widok zapomniałem o bólu i męczącej drodze.

Kombinezon. Nie taki jak Mike’a, grubszy i z przezroczystym hełmem – chroniący przed promieniowaniem. Radiostacja. Dozymetr. Jakieś torebeczki na pasie. I broń – erkaem z pofałdowaną tarczą magazynka, pistolet, gruba rura kapsułowego miotacza ognia.

– Bierz – powiedział po prostu Mike. – Otwórz inne szafy. Tylko że wszystkie są standardowe…

– I co, nikogo tu nie ma? – spytałem głupio.

– Nikogo. To automatyczna baza, w wypadku konfliktu jądrowego garnizon miał obowiązek ją opuścić.

– Opuścić?

Wziąłem pistolet, wyjąłem magazynek, zajrzałem – żółciły się w nim naboje. Broń nie została uszkodzona i była gotowa do zabijania. Przeżyła swoich właścicieli i trafiła do mnie.

– Powiedz, Mike, po co chciałeś tu przyjść?

Znowu nacisnął guzik wewnętrznych drzwi. Bez rezultatu.

– Żeby zatrzymać zegar, Jack.

W bazie Rezerwa-6 znajdowały się dwie biblioteki, trzy baseny, ośrodek sportowy i bary. Mieszkańcy mieli dostęp do naturalnych jaskiń, ciągnących się setki metrów w dół, oranżerii, skopiowanej z projektowanego statku marsjańskiego, i obliczonych na wiele lat magazynów. Tam dało się żyć, więc ekssenatorowie i eksgenerałowie zaczęli żyć. Żyć i czekać, aż na powierzchni rozwieją się chmury. W bazie był również szpital i zaczęły się tam rodzić dzieci…

Jednym z pierwszych był Mike.

– Widzisz, komputer nadal działa – wyjaśnił Mike, gdy we wnętrzu bazy wentylatory wypompowywały gaz z korytarzy. – Dokładnie dwadzieścia lat po wojnie miał wydać polecenie ataku jądrowego na Rosję.

– Po co?

– Odłożona Zemsta. – Mike wzruszył ramionami. – Nasi rodzice nie mieli wątpliwości, że agresorami byli Rosjanie, i chcieli się zemścić nawet zza grobu.

– A kto zaczął wojnę? My?

Mike skrzywił się.

– W tym cała rzecz, że nie. Pewne małe państewko, które nie lubiło ani nas, ani Rosjan, ale już umiało produkować rakiety. Uważali, że ich wojna nie obejmie. Idioci…

– I co chcesz teraz zrobić?

– Wyłączyć komputer, jeśli się uda. A jeśli nie, zgasić reaktor.

Zapasowe baterie szwankują od dawna, a po przerwaniu dopływu energii wszystko stanie.

– Dlaczego wysłali właśnie ciebie? Gdybyś nie trafił na mnie, zębatki pożarłyby cię jeszcze w Wielkiej Rzece.

– Poszedłem w tajemnicy. Było nas tylko siedmiu, Jack, siedmiu, którzy postanowili naprawić błąd. Ron dyżurował przy pulpicie rakietowym naszej bazy, a teraz pewnie trafił pod sąd. Może go nawet rozstrzelają. Salwa zdemaskowała Rezerwę-6, a prezydent nam tego nie wybaczy.

– Prezydent?

Mike uśmiechnął się niewesoło.

– Nie tamten, nie prawdziwy. Zastępca ministra obrony, dowodzi bazą. Wszyscy go tak nazywają. Do licha z nim! Teraz najważniejsze jest powstrzymanie rakiet. Jest ich tutaj szesnaście.

– Nawet jeśli nie oni zaczęli wojnę, to walczyliśmy z nimi. Po co się tu pchałeś? Dlaczego szedłeś przez las, pod kulami? Rosja jest daleko. Niech sobie leci te twoje szesnaście rakiet.

Twarz Mike’a skamieniała, wzrok stał się ostry i wściekły.

– Jeszcze ci mało, Jack? Mało ci tego, co już się stało? Tam jest nie lepiej niż u nas, więc czemu mamy wysyłać na nich to jądrowe draństwo! Podoba ci się szare niebo? Lubisz pająki? Albo tych drani z klasztorów? Ci, którzy to zaczęli, mieszkają w schronach, nie martw się, tam jest całkiem nieźle! Lepiej im się tam żyje niż tobie tutaj! Czemu mówisz tak jak oni? Musimy przeżyć, po prostu przeżyć, wszyscy razem. Może wtedy zmądrzejemy…

– Leją na to. Jestem Smokiem! Smokiem! – wrzasnąłem na Mike’a. – Nie pamiętam już innego świata! Żyję w tych lasach i będę żył dalej!

– Nie kłam, Jack! Pamiętasz! I wcale nie jesteś Smokiem! Jesteś dobry!

Słowa ugrzęzły mi w gardle.

– Co ty pleciesz… ja… Na mnie nigdy nie obsycha ludzka krew!

Pożerałem wrogów jak pieczone kurczaki! Jestem potworem! – Zatrząsł mną histeryczny śmiech. – Mike, zbawca Rosji… Zastrzel mnie, a przyniesiesz ludziom więcej pożytku. Jestem gorszy niż jakiekolwiek zwierzę! Zanim zdechnę, jeszcze wszystkim pokażę… Bierz!