Выбрать главу

– Co ma do tego wstręt? – dziwi się Czyngis. – Ja też jestem przestępcą, jeśli pani nie zapomniała…

– W takim razie dlaczego jest pan przeciwnikiem więzienia?

Pański przyjaciel poświęcił wolność, żeby walczyć z wirtualnym więzieniem! Czy ta sprawa warta jest takich ofiar?

– Karino, dlaczego więzienie podlega MWD, a nie ministerstwu sprawiedliwości, tak jak być powinno?

– Projekt powstał jako areszt śledczy dla osób, które popełniły przestępstwo w Głębi – odpowiadam. – Prowadzenie śledztwa w samym Deeptown było wygodne. Teraz areszt przemieniono w więzienie, ale dopóki trwa faza eksperymentu, zakład nadal podlega MWD.

Mnie też zdziwiło, że nie odizolowano go od Deeptown, ale…

– Karino, czy wie pani, w jaki sposób ludzie stają się nurkami?

– Nie… – patrzę na niego jak zahipnotyzowana. Jeśli zaproponuje mi…

– Stres. Silne emocje. Wstręt. Strach. Nienawiść. Tęsknota. Czyngis odchyla głowę i patrzy na bezchmurne niebo. Nad tym skwerkiem niebo zawsze jest czyste, to nie słynna Le quartier des Pluies w sektorze francuskim… – Rzadziej zachwyt i radość. Znacznie rzadziej… Nigdy nie zwróciła pani uwagi, że w języku jest znacznie więcej określeń smutku niż radości? Chandra, tęsknota, żal, spleen, melancholia…

– No i co z tego?

– Oni prowadzą eksperymenty z ludźmi, Karino. Próbują stworzyć nurków.

– Jacy „oni”?

– Nie wiem. Jacyś mądrale z MWD. Już wcześniej, gdy chcieli, zawsze umieli znaleźć nurków, szczególnie wtedy, gdy mieli oni własną organizację, Radę Nurków. Prosili, żeby coś dla nich zrobić, w czymś pomóc, i zwykle im nie odmawiano. Widocznie teraz okazało się, że to za mało. Świat wirtualny stał się istotną częścią naszego życia. Jest tutaj wszystko: banki, instytuty, korporacje, bazy wojskowe i sztaby. A to znaczy, że potrzebni są informatorzy, agenci, szpiedzy. Nurkowie. Ci, których udało się znaleźć i skłonić do współpracy, nie wystarczają. Dlatego MWD próbuje stworzyć własnych.

Silne emocje?

Przypominam sobie zabójcę, usiłującego oswoić liska.

„A potem lisek umrze”.

Katharsis, panie pułkowniku?

Hakerzy, zamknięci bez dostępu do swoich ukochanych komputerów, w dodatku zamknięci w wirtualności! Zabójcy i gwałciciele, nieuczciwi biznesmeni, piraci drogowi…

– Wszyscy wiedzą, że więzienie znajduje się w Deeptown i marzą o tym, żeby się z niego wyrwać choć na chwilę – mówi Czyngis. A oni fundują im stres po stresie. Mogą to sobie nazywać psychoterapią, ale jej celem jest przemiana człowieka w nurka.

– Jakie ma pan dowody? – pytam.

– Nieoficjalne. – Czyngis uśmiecha się. – I nie zdradzę swoich informatorów. Ale proszę się zastanowić: oprzyrządowanie dla jednego więźnia warte jest około pięciu tysięcy dolarów. Utrzymanie cztery tysiące rocznie. Skąd nagle taka hojność MWD?

– Ludzie o… o niezwykłych zdolnościach – unikam określenia „nurek”, bo to tak, jakbym nagle uwierzyła w Babę-Jagę i świętego Mikołaja – są naprawdę potrzebni. I byłoby wspaniale, gdyby te umiejętności mógł zdobyć każdy chętny.

– W swoim czasie hitlerowcy zamęczyli w obozach tysiące jeńców, ale dzięki ich bestialstwu naukowcy uzyskali cenne dane. Karino, komu mam tłumaczyć, że eksperymenty na ludziach są przestępstwem? Pracownikowi MWD?

Jest bardzo poważny.

– I czego pan chce od pracownika MWD? – pytam. – Pomocy?

– Najpierw niech mi pani powie, czy zgadza się pani ze mną.

Może po prostu nie chce się pani kłócić? – pyta Czyngis.

– A jeśli skłamię?

– Niech pani powie prawdę.

Co za śmieszna prośba!

„Niech pani powie prawdę!”

W Deeptown, gdzie każdy ma tysiące twarzy, każdy wymyśla sobie nową biografię i nowe nazwisko. Gdzie wymysł jest bardziej potrzebny niż prawda.

A Czyngis patrzy tak, jakby nie miał żadnych wątpliwości, że faktycznie powiem mu prawdę.

– Mnie też się to wszystko nie podoba – mówię. – Ale co mogę zrobić? To, co pan mówi, pachnie spiskiem na skalę państwową!

Wie pan, kim jestem? Rok temu skończyłam studia. Specjalność przestępstwa w sieci. I ni z tego, ni z owego powierzono mi tę inspekcję… Usłyszałam, że są poważne wątpliwości co do hermetyczności więzienia. I to wszystko! Napiszę raport, moje zwierzchnictwo puści go w ruch… Ale jeśli nakaże ktoś z góry, raport wyląduje w koszu. Nikt nie będzie mnie słuchał.

– To nie jest potrzebne. – Czyngis uśmiecha się i wyciąga do mnie ręce. – Niech mnie pani aresztuje, Karino.

– Pan zwariował! – odsuwam się odruchowo.

– Proszę mnie aresztować! – mówi z naciskiem Czyngis. – Nie pogrążymy samego projektu, ale podniesiemy szum wokół więzienia. Ja i Tocha wyjdziemy z tego z wyrokiem w zawieszeniu, ma pani moje słowo. Mam dobrych adwokatów… i wszystko przemyślałem.

Ale to będzie koniec więzienia. Gazety zaczną się rozpisywać o historii z ucieczką, obywatele podniosą krzyk… Więzienie zostanie zamknięte albo usunięte z Deeptown.

– Nie mam prawa pana aresztować!

– To proszę wezwać policję!

Cały czas wyciąga ręce w moją stronę, jakby czekał na szczęk kajdanek na nadgarstkach.

– Niech pan przestanie… – mamroczę.

– Przecież tego pani chciała, Karino! Marzyła pani, żeby schwytać zbiega! No to proszę łapać!

Zrywam się z ławki, cofam. A Czyngis pada przede mną na kolana. Jego zachowanie jest mieszanką szczerości i błazenady.

– Błagam panią! Proszę, żeby spełniła pani swój obowiązek.

Proszę aresztować przestępcę!

– Niech pan przestanie, Czyngis! Dość tej zgrywy!

Małolaty pod pomnikiem zaczynają bić brawo. Z boku pewnie wygląda to na wyznanie miłości: jasnowłosy rycerz skłania się przed piękną damą…

Wzdrygam się, gdy dociera do mnie, co mi to przypomina.

– Pomogę pani – mówi Czyngis. – Nie chciałem tego, ale…

Wsuwa rękę pod połę marynarki i wyjmuje połyskliwy pistolet.

A chwilę później za moimi plecami rozlega się trzask i twarz Czyngisa zalewa krew. Jasnowłosy wiking pada na ziemię.

0110

Dawno nie prosiłaś mnie o radę – stwierdził tata.

Siedzieliśmy w kuchni, piliśmy herbatę. Mama spała, nie budziłam jej. Ojca też bym nie budziła, ale wstał, gdy wyszłam z pokoju.

– Przecież nie wchodzisz do Głębi – mruczę.

– Kiedyś wchodziłem – odparł ojciec.

– To dlaczego przestałeś? – spytałam, mieszając herbatę. Zawsze piję bez cukru, ale z uporem wkładam łyżeczkę. Szybciej stygnie.

Niejednokrotnie pytałam ojca, dlaczego stroni od wirtualności.

To przecież świetny programista, a żyje jak w epoce kamienia łupanego, korzysta wyłącznie z poczty elektronicznej.

– Miałem niezły biznes – odparł ojciec. Po raz pierwszy mi odpowiedział! – A potem… potem musiałem się przekwalifikować na administratora.

Nie drążyłam tematu. Widocznie ojciec pracował na jakimś wyspecjalizowanym systemie operacyjnym, potem przestali z niego korzystać, a on nie zdążył się w porę przekwalifikować.

– Co było dalej? – zapytał tata.

– Dalej… dalej przyjechała policja. Ściągnęli skanery, wzięli trop… podobno strzelano z czegoś nielegalnego, drugiej generacji.

Musieli mu porządnie uszkodzić kompa. Zaczęli szukać strzelca, ale gdzie tam…

– Ciebie nie podejrzewali?

– Nie… Obszukali, ale przecież nic nie miałam.