Выбрать главу

„Odsłużysz…”

Na pewno chce wrócić do poprzedniej rozmowy. Co więcej, wyznaczając astronomiczną cenę za moje wyzwolenie, wiedział od początku, że do niej wrócimy.

Jakiś czas pracowałem nad tym, by ukryć miotające mną uczucia. Czarno Tak Skoro czekał, nie odrywając podbródka od splecionych palców i nie spuszczając ze mnie ironicznego spojrzenia.

– Porozmawiamy – powiedziałem w końcu. – Tutaj?

Ostatnie pytanie miało oznaczać, że nie obawiam się cudzych uszu. Oczywiście, w rzeczywistości bardzo się bałem, ale nie zamierzałem okazywać tego owemu łajdakowi. Pewny siebie mag wiedział doskonale, że blefuję. Jego cienkie wargi rozciągnęły się w jadowitym uśmiechu.

– Nie bój się, nie tutaj. Rozmowa będzie długa… u mnie.

Bardzo szybko okazało się, że po zmroku w wielkim domu Czanotaksa nie pali się żadne światło, choćby jedna świeczka. Pierwszy raz potknąłem się na samym progu. Czarno Tak Skoro bez wysiłku, jak gdyby nigdy nic, otworzył drzwi wcale ich nie dotykając, zagłębił się w korytarz i wszedł na górę po schodach. Widział w ciemnościach, ponownie demonstrując swą moc i wyższość nad śmiertelnikami. Brnąłem za nim, co chwila się potykając, obijając, ocierając łokciami o ściany, jakby dom na życzenie gospodarza ciągle podstawiał mi nogę.

– Tutaj.

Słaby ruch powietrza uświadomił mi, że otwarły się przede mną drzwi.

– Zapaliłbyś chociaż świecę – powiedziałem gniewnie – zamiast częstować gościa tanimi efektami…

Oczekiwałem, że się obrazi i odpowie kąśliwą ironią, lecz po krótkiej chwili Czarno odezwał się całkiem pojednawczo:

– Wybacz, ale nie ma tu świec ani kominków. Nie lubię ognia.

Odsunąłem ciężką kotarę, wpuszczając do środka słabą poświatę przepołowionego księżyca. Otoczenie nabrało kształtów: biurko, dwa fotele, matowy odblask na gładkim czerepie Czarno Tak Skoro i mnóstwo ksiąg na ciągnących się wzdłuż ścian półkach. Niczego zbędnego. Żadnych dekoracji typowych dla magicznej pracowni.

– Siadaj – rzekł, wskazując jeden z foteli.

Usiadłem bez problemów. Fotel był pomyślany dla wygody siedzącego, a nie dla kpin z gościa.

Było to już drugie spotkanie w owym domu. Pierwsze odbyło się w jarzącym blasku, drugie w ciemności.

– A zimą? – spytałem machinalnie. – Jak można żyć zimą bez ognia?

– Zimno – odparł Czarno znowu po chwili.

Wyczułem w jego słowach jakiś przymus, jakby pytanie było dlań niewygodne. Cały dom pogrążony był w ciszy i mroku. Nawet mysz nie zachrobotała.

– Nie masz służących?

Wyczuwałem swój brak taktu, ale nie mogłem się powstrzymać.

– Nie.

Ciekawe, co jada bez ognia? Surowe mięso?

Na chwilę poczułem strach. A może jest kanibalem, który zwabił mnie do swego domostwa na odludziu, gdzie nikt nie usłyszy moich krzyków…

– Nie bój się – rzekł spokojnie mag.

Strach rozpłynął się pod żarem obrazy.

– Zwariowałeś? Kto tu się boi?!

– Nie krzycz – poprosił znużony.

Usiadł na drugim fotelu naprzeciwko, wsparł łokcie na kolanach i opuścił podbródek na splecione dłonie. Nie widziałem jego twarzy, tylko poblask na czerepie, jakby w pokoju znajdował się drugi księżyc.

– Ile masz jeszcze czasu, Retano? Dziewięć miesięcy i trzy dni?

Uśmiechnąłem się krzywo. Nie podobało mi się, że tak dobrze pamięta termin. „Ile masz jeszcze czasu"… Tak pyta się śmiertelnie chorych.

– Dziewięć miesięcy – powtórzył mag w zadumie. – Będziesz się jeszcze szamotać?

To pytanie nie spodobało mi się jeszcze bardziej. A zwłaszcza ton, jakim zostało zadane. Słowo „szamotać" oznaczało niepotrzebne, bezsensowne, a przede wszystkim beznadziejne działania.

– Szukałeś innych magów, Retano?

Zacisnąłem zęby. Pytanie było zadane niedbale, zawierało jednak jakiś podtekst.

– Dlaczego miałbym tego nie robić? – odparłem, siląc się na spokój. – Nie składałem obietnicy, że zwrócę się tylko do ciebie. Po prostu pierwszy się nawinąłeś…

Chciałem pokazać zarozumialcowi, gdzie jego miejsce i skłonić, by wypełnił zlecenie. A także ukryć niepewność. Rzeczywiście, poszukiwałem innych, bardziej użytecznych lub mniej wyrachowanych. Okazało się, że plotka, jakoby każdy chutor miał swego czarodzieja, była kompletnie fałszywa. Magów nie było wcale tak wielu, jak mówiono. Jeszcze mniej naprawdę potężnych. Straciłem dwa tygodnie, żeby odszukać pewnego potężnego czarownika, którego wskazały mi, niezależnie od siebie, dwie wsiowe wiedźmy. Jakież było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że ów mag mieszka w dobrach Rekotarsów i nazywa się Czono Takskoro, czy jakoś podobnie…

– Dziewięć miesięcy – powiedziałem z uśmieszkiem. – Można przez ten czas donosić ciążę…

– Przestań się okłamywać – przerwał mi, wzdychając. – Żaden dzieciak nie rodzi się ot tak. Pierwszy się nawinąłem, bo oprócz mnie nikt ci nie pomoże. Nikt.

Zapadła cisza. Kompletna: żadnego cykania świerszcza, nocnego wietrzyku ani mysich pazurków. Martwa.

– No i co teraz? – zapytałem z wysiłkiem.

– Mogę ci pomóc.

– Dlatego mnie wezwałeś? Żebym podbudowywał twoją próżność? – Milczał, więc dodałem rozdrażniony: – Lepiej stań przed lustrem i powtarzaj sobie: jestem najpotężniejszym czarodziejem… a mnie zostaw w spokoju. Potrzeba mi czasu, żeby zdobyć dla ciebie tę potworną sumę.

Chciałem dodać jeszcze: „żebyś się nimi udławił", lecz powstrzymałem się w ostatniej chwili. Nie jesteśmy przekupkami.

– Nie potrzebuję pieniędzy – oznajmił.

Skrzywiłem się. Wiedziałem, czego mu trzeba.

– Nie potrzebuję pieniędzy – powtórzył ze smutkiem. – I tak mam wszystko, co można kupić za złoto. Chociaż granica między „możliwym do kupienia" a „nieosiągalnym" jest tak trudno uchwytna.

Wciąż nie widziałem jego twarzy.

– Nie jestem próżny, jak ci się zdaje, Retano. Wszystko na tym świecie ma swoją cenę. Nawet to, czego nie można kupić. Nie masz racji, nie lubię „tanich efektów".

Poczułem się niezręcznie. W głosie tamtego nie brzmiał żaden nacisk, raczej znużona i pełna godności uraza.

Strasznie obraźliwi są ci magowie, pomyślałem ze zdumieniem. Czyżby tylko mi się wydawało, że jest niewzruszony i zimny jak głaz? Czy może chciałem go za takiego uważać?

– Zapewne nie mam racji – odrzekłem pojednawczo. Milczeliśmy jakiś czas.

Ciekawe jak sobie daje radę w ogóle bez ognia? Nigdy nie grzejąc się u kominka? Nie siedząc przy ognisku?

Całkiem samotnie, bez jednego sługi. Tylko w towarzystwie wrony.

– Nie chciałem cię urazić – wymamrotałem usprawiedliwiająco.

Jego oczy błysnęły w ciemności jakby ironicznie.

– Pomogę ci, Retano… ale ty też mi pomożesz. Nie chodzi o służbę, niezręcznie się wtedy wyraziłem, dlatego wszystko poszło nie tak. Usługa za usługę. To się chyba nie sprzeciwia twoim zasadom?

Spuściłem oczy. W ostatnim pytaniu słychać było jawne szyderstwo.

– W pewnym mieście – podjął gładko – mieszka pewna szacowna rodzina i chciałbym, żebyś się w nią wżenił.

– Tylko tyle? – zapytałem po chwili.

Mrugnął sowim okiem. Nie zdziwiłbym się, gdyby w tej chwili zahuczał jak puszczyk.

– Dziwni z was ludzie – mruknął pod nosem. – Co wypada, a co nie wypada potomkowi Rekotarsów. Sam przecież chciałeś się żenić z bogatą wdową…