Выбрать главу

Jakby wyczuwając zmianę w moim nastroju, Alana w końcu się otworzyła. Otępienie, władające nią od chwili pamiętnej bójki na scenie, spłynęło z niej, odsłaniając z trudem powstrzymywaną histerię.

Nazywała się Alana Soll. Uciekła z domu, żeby wędrować z komediantami. Na początku nowi przyjaciele traktowali ją dobrze, im bardziej jednak oddalali się od jej domu, podczas gdy panienka z dobrej rodziny zamieniała się w bezdomną włóczęgę, świat wokół niej także się zmienił. Aktorzy uznali, że jest jedną z nich, ona zaś nie mogła dowieść, że jest inaczej. Kiedy pierwszy raz spróbowała ucieczki, zaczął się koszmar…

Wątpię, by wcześniej wiedziała, czym jest „skrucha". Była w szoku i nie potrafiła ocenić swoich postępków. Po prostu nie przyszło jej to do głowy. Ja natomiast – teraz już nie tylko szlachetny wybawca, ale także jej przyszły mąż! – byłem zmuszony zacisnąć zęby i znosić jej histerię, by wyjaśnić rzeczy dla mnie istotne.

Bili ją. Kazali wykonywać najczarniejszą robotę i wyśmiewali ją. Zamykali, wiązali, nie puszczali nawet na krok, źle karmili. Wiele razy poili jakimś nasennym świństwem i zamykali w skrzyni pod kupą łachów. Zrozumiała z fragmentów rozmów, że jest poszukiwana i komedianci się boją. W rozpaczy spróbowała ponownej ucieczki i odtąd była stale prowadzona na sznurku.

Starałem się dowiedzieć jak najwięcej. Obawiałem się, że gdy do końca oprzytomnieje, przestanie być taka szczera. Jak najdelikatniej zadałem pytanie, które w innych okolicznościach nie przeszłoby mi przez usta. Po jej reakcji przekonałem się, że nie, obeszło się bez gwałtu.

To znaczy, była nakłaniana do bliższej zażyłości i to niejeden raz, przez wszystkich pod rząd, z wyjątkiem garbuski. W końcu szef trupy dał swojej bandzie do zrozumienia, że pragnie mieć dziewczynę tylko dla siebie. Pewnej nocy, tuż przed moim zjawieniem, przystąpił na poważnie do dzieła. Wściekła i zrozpaczona Alana zamieniła się w drapieżną kotkę. Łajdak wstydził się wzywać pomocy, zbił więc dziewczynę niemal na śmierć.

Potem nastąpiło spotkanie na drodze. Komedianci zaniepokoili się, bardzo nie spodobała się im moja ciekawość. Alana przeżyła noc w strachu i oczekiwaniu. Następnego dnia, kiedy znów ją związali jak dzikie zwierzę, pojawiłem się niczym grom z jasnego nieba.

W tym momencie opowieści niemal wybaczyłem magowi rolę władcy marionetek. Co z tego, że uratowanie Alany nastąpiło zgodnie z magiczną wolą? A gdybym jej nie odbił? Strach pomyśleć, jak wyglądałyby jej dalsze losy. Żadnej, nawet najbardziej rozpieszczonej pannie nie życzyłbym takiej życiowej lekcji.

Płynęły z niej strumienie słów i łez. Wiedziałem, że nie kłamie. Jednocześnie cieszyłem się i smuciłem: cieszyłem, że udało się jej uniknąć ponurego losu, a smuciłem, że aktorzy zdołali uciec. Zresztą… byłem bliski tego, by zawrócić konia i rzucić się w pogoń. Nie byłbym Rekotarsem, gdybym ich nie dogonił. Dognał i…

Zdusiłem ideę w zarodku. Należało przede wszystkim uspokoić panienkę. Nie bez trudu zmieniając temat, dowiedziałem się sporo ciekawych rzeczy.

Jej dziadek był wielkim magiem. Ojciec to legendarny pułkownik Soll, o którym kiedyś słyszałem. Jej starszy brat zaginął dziesięć lat temu. Gdy tylko zaczynała o nim mówić, zacinała się i płakała od nowa.

Aby jej łzy osuszyć, opowiedziałem o Magu z Magów Damirze, o smoku, pustoszącym okolice zamku Jimenezów, o kopii przebijającej potwora i w ogóle o dawnych czasach, gdy smoków było w bród, ale dobrych czarodziejów niewielu. Wszyscy wiedzą, że bohaterskiego czynu zabicia bestii Damir dokonał nieodpłatnie i bezinteresownie. Piękna córka Jimeneza oddała mu swą rękę z własnej woli, idąc za głosem serca.

Alana szybko zapomniała o płaczu i słuchała z szeroko otwartą buzią. Na korytarzu gospody rugali służbę, pod oknem miauczały koty, gdzieś dalej ktoś walił młotem o stal, lecz w naszym małym pokoiku było cicho, na kominku płonął ogień, a szczuplutka dziewczynka błyskała oczyma, wyglądając jak trzynastolatka. Miałbym się żenić z dzieckiem?!

Wciąż była nieznośnym dzieckiem. Jej ucieczka z domu wiele o niej mówiła.

Miała być moją żoną. Nieodwracalność tego faktu dręczyła mnie jak ból zęba.

Drzwi otworzył ponury sługa. Oczy nieokreślonej barwy zatrzymały się na mej twarzy i stały się jeszcze bardziej chmurne. Zaraz jednak zaokrągliły się jak spodki, gdy dojrzały za moimi plecami stropioną Alanę.

– Och… Pani! Pani Tantalo! Tutaj!

Lokaj krzyczał, trzymając się za serce. Alana mocno ujęła mnie za łokieć. Wychodziło na to, że będę musiał chronić ją przed gniewem domowników i słusznie należącym się laniem.

Wyskoczyła skądś rumiana pokojówka i też zakrzyknęła, machając łapami jak kura skrzydłami. Cały dom trząsł się od krzyków, kiedy z góry schodów sfrunęła kobieta w ciemnej sukni z wyrazistą, nieszczególnie ładną, lecz interesującą twarzą.

Pierwsze spojrzenie padło na mnie, drugie na Alanę i było takie, że dziewczyna aż się zjeżyła. Ciekawa osoba, trzeba przyznać. Furia, nie kobieta. Siostra?

– Witaj, Tantalo – powiedziała ochryple Alana, nie puszczając mej ręki. – To jest pan Retanaar Rekotars.

– Bardzo mi miło – oświadczyła dama spokojnie, jakby nieznośna dziewczyna w każdy wtorek sprowadzała do domu nieznajomego mężczyznę. I dodała, zwracając się do służby – Klow, biegnij po pana Egerta. Diula przygotuj gorącą wodę… A pan Rekotars…

Aż się wzdrygnąłem, słysząc jak dziwnym tonem wymówiła moje nazwisko.

– Będzie uprzejmy wejść.

Uznałem za swój obowiązek opowiedzieć perypetie Alany w taki sposób, by nie było powodu jej karać. Było to bardzo ważne, gdyż głupiutka panienka zacięła się dumnie i nie zamierzała niczego wyjaśniać. Ciekawa była ta jej duma. Cały czas odwracałem głowę w oczekiwaniu, że za chwilę nadejdzie z dalszych pokojów matka dziewczyny, zapłakana i gotowa wszystko wybaczyć. Nie wyszła jednak na spotkanie zbłąkanej córeczki. Nie zamierzałem o to pytać, choć byłem tym faktem nieco zmieszany. Byłaby to jednak z mej strony niewczesna ciekawość.

Zjawił się potem mój przyszły teść.

Gdy ujrzałem sylwetkę w półotwartych drzwiach, odniosłem w pierwszej chwili wrażenie, że pan Soll jest wciąż młody. Kiedy już stanęliśmy oko w oko i przyjrzałem się z bliska, zrozumiałem swoją pomyłkę. Ojciec Alany był całkiem siwy, a niegdyś przystojne oblicze pokryte było siecią głębokich, gorzkich zmarszczek. Doszedłem zatem do wniosku, że pułkownik jest stary i znowu musiałem zmienić zdanie, gdy zobaczyłem, jak wbiega po schodach, przesadzając po dwa stopnie. Lokaj, który nadbiegł za nim, ciężko dyszał, wciąż trzymając się za serce. Soll zachował równy, spokojny oddech.

Alana zadarła nosa.

W tym momencie sam miałem ochotę jej przyłożyć.

Po tym, co się zdarzyło i co przeżyła rodzina, demonstrować taką pychę?!

Pułkownik podskoczył do córki z takim wyrazem twarzy, że nie zdziwiłbym się, gdyby wymierzył jej siarczysty policzek. Zamiast tego po prostu ją objął i przytulił. Dziewczyna natychmiast odtajała, jak śnieg na słońcu. Naturalną koleją rzeczy pojawiły się łzy i klasyczne w tej sytuacji słowa.

Westchnąłem głęboko. Potraktowali ją po ludzku i chyba obejdzie się bez dyscypliny. A jeśli będzie lanie, to na spokojnie.

Wiedząc, że sceny rodzinne powinny się odbywać bez świadków, zaszyłem się po cichu w ciemnym kącie. Tam znalazła mnie zapłakana staruszka i zaczęła całować po rękach.

– Niech pana błogosławią Niebiosa… że uratował pan naszą panienkę…

Staruszka okazała się nianią Alany.

Dom Sollów trwał w rozgorączkowaniu do późnej nocy. Kiedy wybiła północ, ocalona panna spoczęła na miękkich poduszkach, a w salonie odbyła się krótka narada.