Выбрать главу

Nic prawie się nie zmieniło przez dziesięć lat. Przede wszystkim nie zmienił się miedziany szyld. Owszem, arystokratyczny przystojniak zatrzymał się tutaj, niestety, obecnie nie ma go w pokoju…

Zmierzchało. Po ulicach chodzili latarnicy.

Służący zdziwił się, słysząc kolejne pytanie. Zmarszczył brwi. Panienka? Jakaś przychodziła i wypytywała o panicza. Ech, pani Tantalo, jej liczko wydawało się znajome, czy to czasem nie była córka pana Solla? Urocza panienka, ale żeby tak uganiać się po knajpach za mężczyzną… Jakich knajpach? A kto to wie, ona go szukała, on zaś ruszył w rejs. Młoda krew, a do tego pieniądze.

Tantala zacisnęła zęby.

Prawdę mówiąc, mogła w tej chwili wrócić do domu. Ostatecznie prędzej, czy później poczciwy Klow wróci z opowieścią, gdzie nocowała zepsuta dziewka. Tantala była niemal pewna, że w mieście, gdzie wszyscy znają pułkownika, jego córce nie zagraża nic oprócz hańby. Kobieta wróciłaby, gdyby po powrocie nie trzeba było spowiadać się Egertowi i wyznać całą prawdę o Alanie.

Toteż nie wróciła. Podziękowała słudze i powoli ruszyła w obchód okolicznych knajpek.

W wielu miejscach ją poznawano i uprzedzając pytanie, informowano, że młoda osoba była tutaj jakiś czas temu. Szukała wysokiego mężczyzny z czarnymi, błyszczącymi włosami.

Także był tutaj, ale wcześniej. Właśnie wyszedł. Dokąd? Kto go tam wie, młodzi szlachcice bawią się, gdzie chcą.

W tawernie „Ukojenie" zwróciła jej uwagę kompania dziesięciu cudzoziemców w płóciennych kurtkach, jakie noszą marynarze, muskularnych i dobrze uzbrojonych. Tantala drgnęła mimowolnie, czując na sobie parę oceniających spojrzeń. Różnie na nią kiedyś patrzono, również jak na łakomy kąsek, nauczyła się więc odpowiadać aroganckim wzrokiem. A jednak zadrżała. Obcy dziwnie patrzyli. Jak jeszcze nigdy w jej życiu.

Z pewną ulgą upewniła się, że nie ma tutaj Alany, po czym odwróciła się i wyszła, zdążywszy przedtem zauważyć na szyi jednego z obcych talizman w kształcie ludzkiego oka. Odruchowo przyspieszyła kroku.

Zmierzch zgęstniał na tyle, że kiedy z drzwi jednej z tawern wyskoczyła jej pod nogi jakaś postać, nie od razu poznała Klowa.

– Pani Tantale…

– Alana jest tutaj?

– Niech pani sama zobaczy!

Klow odwrócił się twarzą w stronę latarni. Tantala dostrzegła ze zgrozą na twarzy tamtego długie, ciemne zadrapania i zacieki zaschniętej krwi. Jakby dzielnego lokaja opadło stado rozwścieczonych kocic.

Klow zasłonił twarz dłonią.

– Jaśnie pani… Panienka mnie zauważyła i zrozumiała, że ja za nią… i… jaśnie pani… nigdy więcej takich poleceń!

– Gdzie ona jest? – zapytała sucho.

Klow zdenerwował się jeszcze bardziej.

– Uciekła mi… Niczego nie widziałem, krew mi oczy zalała… Zaszedłem do znajomej służącej, żeby mi choć gębę otarła…

Tantala odwróciła się i odeszła. Klow pobiegł za nią, posapując i nieśmiało chwytając połę jej płaszcza.

– Jaśnie pani… No co, ja niczemu nie winien… Co mogłem zrobić. Straciłem ją z oczu i co teraz…

Zatrzymała się pod szyldem „Miedzianej Bramy". Odwróciła się ku dyszącemu nad uchem słudze.

– Szukaj jej, gdzie zechcesz, wydobądź nawet spod ziemi. Ja zaczekam tutaj na szanownego narzeczonego i wtedy z nim porozmawiam. Odejdź.

Klow, trzymając się za policzek, zniknął w ciemności. Tantala była niemal pewna, że nie będzie dalej szukał. Posiedzi w jakiejś karczmie lub pod dachem u „znajomej służącej" i zaczeka na rozwój sytuacji.

Sytuacja zmieniła się diametralnie. Tantala nie zdążyła rozsiąść się na dobre w fotelu u wejścia do gospody, gdy drzwi się rozwarły i pojawił się w nich wysoki panicz o szlachetnej powierzchowności i jeszcze bardziej szlachetnym nazwisku.

Tantala miała przez chwilę nadzieję, że za jego plecami pojawi się dziewczęca postać. Nie doczekała się tego. Rekotars był sam, nie zauważył jej w pierwszym momencie, a może nie poznał od razu.

– Ach, pan Retano! – ucieszył się służący. – Ta pani pytała o pana…

Tantala milczała. O czym miała z nim gadać, skoro wrócił bez Alany? Zapowiadała się jałowa i niemiła dla obojga rozmowa. Pies trącał tutejszego sługę. Rekotars mógł w ogóle nie zauważyć siedzącej w fotelu kobiety.

Mężczyzna zatrzymał się. Zbliżył się z ceremonialnym ukłonem, zahaczając końcem szpady o ciężką kotarę. Był podpity. Czuły nosek Tantali wyczuł alkohol.

– Alana wyszła z domu – oznajmiła bez wstępów – jeśli to pana interesuje. Włóczy się po knajpach, szukając pana… jak na ironię. Jak widać, wcześniej, czy później, pojawi się tutaj. Jak się panu podoba takie zachowanie narzeczonej?

Rekotars nie odpowiadał. Być może jego oszołomiony winem umysł ciężko pracował.

– Chciałabym pana przeprosić – podjęła z suchym uśmiechem. – Nie chciałam obrazić pańskich uczuć ani przodków. Ostatecznie, to nie moja sprawa. Chcę, żeby Alana była szczęśliwa. W tym celu jednak przydałaby się jej twarda ręka.

– Pani przeprosiny zostały przyjęte – odrzekł głucho.

– Cieszę się – stwierdziła, przymykając oczy. – Ostatnie wydarzenia skłoniły mnie do przekonania, że małżeństwo nie byłoby dla Alany najgorszym wyjściem. Choćby dlatego, że przestałaby wtedy dręczyć swego ojca. Inna sprawa, że przyszły mąż, którego nikt nie zna w okolicy, lecz który zdążył oświadczyć o swym szlacheckim pochodzeniu… Rodzina narzeczonej powinna chyba lepiej poznać kandydata, czyż nie?

– Niewątpliwie.

Opary wina, w innych przypadkach zazwyczaj rozwiązujące języki, w wypadku Rekotarsa zadziałały odwrotnie, czyniąc go małomównym.

– Na początek – dodała, wstając – prosiłabym pana, by odnalazł swą zbiegłą narzeczoną i odprowadził do domu. Obawiam się, że nikt poza panem…

– Jaśnie pani!!!

Drzwi rozwarły się z trzaskiem. Sługa w kantorku zadrżał. Na progu stał Klow, a świeże zadrapania płonęły na bladej twarzy.

– Jaśnie pani… Alana… oni ją tam…

Tantala miała wrażenie, że z otwartych drzwi wionęło chłodem. Wręcz lodowatym.

– Co?

– Oni…

Klow wykonał nieokreślony gest, wyrażający chyba coś wielkiego i bardzo ciężkiego. Tantala jednak momentalnie odgadła, co chce przekazać. Rekotars niczego nie pojmował.

– Alana?! – zapytała nieswoim głosem.

– Zabrali ją – wydyszał lokaj. – Otumanili i zabrali… gdzieś…

Tantala chwyciła go za kołnierz kurty.

– Czyś ty zwariował?! Dokąd zabrali?

– Przypłynęli łodzią trzy dni temu – wtrącił cicho sługa zza kantorka. – Łódź jest na przystani…

Tantala poczuła zamęt w głowie. Dały o sobie znać udręka i napięcie ostatnich dni, a może zaczynała się starzeć. Kiedy nieszczęścia spadają na człowieka czarną serią, trudno o rozsądek.

– Biegnij po strażników – szepnęła do lokaja. – W imieniu pułkownika Solla…

Recepcjonista skrzywił się z powątpiewaniem.

– Pod pułkownikiem Sollem strażnicy działali szybko, ale teraz rozpuścili się jak dziadowski bicz. Zanim ruszą zadki, tamci już dawno odpłyną…

Tantala oprzytomniała, gdy poczuła, jak silna męska dłoń bierze ją pod ramię i prowadzi do drzwi. W twarzy młodzieńca nie było śladu pijaństwa.

– Na co pani czeka?! Gdzie jest ta wasza przystań?!

Przystań była niewielka i błotnista. Zapewne nie zawijały tutaj bogate kupieckie okręty. Szeroka rzeka w pobliżu miasta w swym dolnym biegu przedzielona była progami, uniemożliwiającymi wielką żeglugę. Pływali tu tylko rybacy albo szaleńcy. Pierwsi nie zbliżali się do progów, drudzy próbowali pokonać je bez większych szkód.