Выбрать главу

Na szczęście mój osamotniony przeciwnik stracił chwilę potem równowagę i runął jak długi.

– Retano!!!

Czyj to głos?!

Woda zalewała pokład.

Ktoś się znów nadział na mą stal, lecz innych to nie powstrzymało. Smród niemytych ciał zwalił się na mnie, przebijając odór wody, dymu i krwi. Wyćwiczone ciało wciąż się jeszcze kręciło, ostrza wciąż parowały ciosy, lecz jeszcze chwila i zaryję nosem w deski pokładu, a moja krew złączy się z cieknącą po nim wodą…

– W imieniu miasta!

Ci, którzy chcieli mnie dobić, stanęli na moment, zmieszani. Poderwałem się. Nowe postacie zjawiły się na śliskiej od krwi scenie w tym samym momencie, kiedy groził mi nieuchronny, zdawało się, finał.

Rozpadło się wieko zamykającego się nad mą głową sarkofagu. Zdołałem podnieść się na jedno kolano. Kindżał i szpadę miałem ciągle przy sobie. Wciąż miałem też obie ręce, chociaż nie byłem pewien, czy w tej potyczce nie straciłem ucha lub pięty…

W bójkę wmieszała się jakaś bestia z ogromnym wiosłem, obracając nim, jak młyńskim kołem wciąż szybciej i szybciej. Ktokolwiek z rzezimieszków znalazł się w zasięgu, odpełzał potem na czworakach lub pozostał leżący na pokładzie.

– Aresztuję was w imieniu miasta!

Z ciemnego kąta bezmyślnie błyskało zawieszone na łańcuszku szklane oko. W mgnieniu oka przypomniałem sobie, że nosił je herszt. Chwilę później oślepił mnie odblask światła latarni na ostrzu.

Głuche uderzenie.

Zobaczyłem trójkątny, ciężki kindżał wbity w rozszczepione pióro wiosła. Zza drzewca wychynęło blade, lecz wciąż jeszcze przystojne oblicze Egerta Solla.

– No, zobaczymy – zasyczał stłumiony głos z ciemnego kąta.

Z trudem trzymałem się na nogach. Tantala wiła się w uścisku oszalałego łotrzyka, tego samego, który niedawno dostał po gębie chodakiem. Ten obrazek nie dodał mi sił, lecz tylko przydał animuszu.

Strasznie wolno unosiłem kindżał.

Aktorki, nawet byłe, potrafią walczyć o swoje życie. Tantala zdołała wyciągnąć szpilę z włosów. Biedak chyba będzie musiał pożyczyć szklane oko od swego kapitana…

Młodziak miał szczęście. Tantala zamachnęła się i rozorała tamtemu policzek. Chłopak zawył. Kobieta zdołała się mu wyrwać, podczas gdy jej prześladowca upadł na burtę…

Żałowałem, że mam zbyt krótkie ręce, by sięgnąć przez cały pokład. Leć…

Młodzik zachrypiał, chwytając się za ramię, z którego sterczała rękojeść mego kindżału. Oswobodzona Tantala skoczyła w ciemność.

– Nie ruszać się! Straż miejska!

Tupot wielu nóg na starej przystani. Błyszczące kaski, kirysy… Rychło w czas!

Na pokładzie rozlała się struga światła. Tantala otwarła drzwiczki wiodące do środka nadbudówki.

Coś działo się wokół mnie. Kogoś łapali, ktoś skakał z burty… jak miło, gdy nikt nie zwraca na ciebie uwagi.

Powłócząc nogami dotarłem do półotwartych drzwi i zajrzałem do środka nad ramieniem Tantali.

Siano. Od dawna straciło zapach i kolor, nasiąkało teraz przybierającą wodą. Hamaki pod sufitem. W jednym z nich słodko spała dziewczyna około siedemnastu lat, bez spódnicy, tylko w koszuli sięgającej cienkich, szeroko rozstawionych kolan.

Przeniosłem wzrok dalej.

W kącie, na kupie szmat była jeszcze jedna. Trochę starsza, w jedwabnej sukni ulicznicy, z symbolem swej profesji wytatuowanym między wielkim i wskazującym palcem lewej dłoni.

Widziałem, jak drgnęła Tantala.

Pod samą ścianą leżała z głową w mokrym sianie spadkobierczyni rodu Sollów. Tantala rzuciła się potykając i chwyciła przegub dziewczęcej ręki, by zbadać puls, pochyliła się nad trupiobladą twarzą.

Co do mnie, z daleka widziałem, że panienka jest w trupa zalana.

Obecny naczelnik straży drżał przed Egertem Sollem. Miał kiedyś zaszczyt służyć pod jego dowództwem i dobrze wiedział, czemu w mieście zwano go bohaterem. Surowo zakazał miejskiemu pisarzowi wspominać imienia Alany w protokole.

Połowa obcych z łodzi wylądowała w więzieniu, druga w więziennym szpitalu. Pan Retanaar Rekotars, draśnięty w ramię, zeznał, że zwabiło go na przystań wołanie o pomoc, krzyk młodej dziewczyny. Bandyci najwyraźniej trudnili się handlem żywym towarem, szczególnie sprzedażą dziewcząt do portowych burdeli. Pułkownik Soll podpisał raport jako świadek, nawet nie mrugnąwszy powieką. Pani Tantala, rozcierając zduszoną szyję, również złożyła zeznania. Naczelnik podziękował im za pomoc i doradził rozejść się.

Jakiś czas troje ludzi stało na ciemnej ulicy. Do świtu była co najmniej godzina, lecz zasnute chmurami niebo nie napawało nadzieją ujrzenia słońca. Zapowiadało się na deszcz.

– Nie wycofuje się pan ze swoich zamiarów, panie Rekotars? – spytała Tantala z dziwnym uśmieszkiem.

– Jestem skłonny uznać całe zdarzenie za nieszczęśliwy wypadek – odparł ledwie słyszalnie. – Wypadek, a nie… jakby to powiedzieć…

– Nie jak hańbę – dokończył spokojnie Egert. – Na próżno. To rzeczywiście jest hańba. Nie mogę zaręczyć, że jutro moja córka, kiedy dojdzie do siebie, nie wyskoczy znowu z czymś podobnym. Skoro świnkę ciągnie do błota, czy mamy osuszyć wszystkie miejskie kałuże?

– Egercie – szepnęła Tantala z wyrzutem.

– Szyja boli?

– Nie.

Tantala szybko opuściła ręce.

– Będziemy tak stać pośrodku ulicy? – spytał z uśmiechem Soll. – Panie Rekotars, może przestanie pan chować urazę i zechce odwiedzić nasz dom?

– Nieporozumienie dawno już wyjaśnione – oznajmił tamten, kiwając głową.

Na moment stracił równowagę.

Alana spala pod okiem niańki. Staruszka drzemała w fotelu, wzdychając co pewien czas tak mocno, że kołysał się od tego płomyk świecy.

Retanaar Rekotars stał pośrodku salonu, spoglądając uważnie na klepsydrę. Tantala już wcześniej zauważyła, że zegar piaskowy dziwnie przyciągał gościa, który wpatrywał się jak zahipnotyzowany w osypujące się drobiny piasku.

Młodzieniec był cały posiniaczony. Miał poranione ramię i bok, po którym ześliznął się czyjś kindżał, nie licząc innych zadrapań i okaleczeń. Załatana umiejętnie przez sługę kurtka wymagała uprania. Dawniej tak wytworny, teraz ledwie się trzymał na nogach. Ciekawa rzecz, iż w swej obecnej postaci znacznie bardziej podobał się Tantali.

Walka na łodzi nie szła w parze z jego pozerstwem i nieszczerością. Nie była też dowodem głupoty. Widząc, że łotry chcą odpłynąć, zrobił jedyne, co mogło uratować Alanę. Naturalnie, można było ścigać stateczek na rzece, tyle że zagrożeni przemytnicy mieli zwyczaj topić zakazany towar. Także żywy.

Tantala wzdrygnęła się.

Na tym przeklętym statku przystojniak Retano nie pozował ani nie kłamał. Naprawdę ryzykował życiem w obronie czci i honoru swojej panny. Tantala przestała wątpić, że młodzieniec kocha Alanę.

Chciała mu powiedzieć, że jest szlachetnym człowiekiem. W porę ugryzła się w język. Zabrzmiałoby to znów obraźliwie. Szlachectwo jest przecież dla niego jak druga skóra. „Jest pan szlachetny!" „Czyżby pani wątpiła?!"

A Egert! Tantala uśmiechnęła się posępnie, wspominając wiosło wirujące nad pokładem. Zadrżała, przypominając trójkątne ostrze wbite w drewno…

– Masz pewną specjalną cechę, Egercie. Zawsze zjawiasz się we właściwym czasie. Kiedy cię najbardziej potrzeba…

Soll zaśmiał się niewesoło. Retanaar oderwał się na chwilę od obserwacji ziarenek piasku i zerknął na tamtych podejrzliwie. Ciekawe, o czym pomyślał?

Tantala westchnęła.

– To przeznaczenie, Egercie.

Przez mgnienie jego oczy znów stały się napięte i pełne cierpienia.