– Tak sądzisz?
Teraz Retano zadrżał pod ich podwójnym, pytającym spojrzeniem.
– Ta biedna dziewczyna – zaczął powoli Egert – żyła spokojnie i szczęśliwie dopóki nie skończyła pięciu lat. W tym czasie nastąpiły wydarzenia, o których długo by opowiadać. Dowie się pan o nich z czasem. Rodzina się wtedy rozpadła. Potem starszy syn mój i Torii – dodał, dziwnie akcentując te słowa – odszedł z domu, stając się wielkim magiem i wieszczbiarzem. Powstrzymał nadejście złowieszczej Siły, którą tylko on mógł zatrzymać, tak jak dawni magowie. Luar odszedł od nas na zawsze…
Zamilkł na chwilę. Tantala patrzyła w bok z takim wyrazem twarzy, jakby opowieść jej nie dotyczyła.
– Matka Alany ciężko to zniosła – podjął Egert. – Nie zdołałem wesprzeć jej w takiej chwili. Mała dziewczynka straciła ojca i brata, a jej matka znalazła się na granicy obłędu. Biedna Tor. Życie mogłoby być dla niej łaskawsze choć trochę. Rozumie pan, panie Rekotars, że takie przeżycia pozostawiają nie usuwalny ślad u pięcioletniej dziewczynki. To, co się dzieje obecnie z Alaną…
– Rozumiem – wtrącił pospiesznie Rekotars. Odkaszlnął, jakby spowiedź Solla stanęła mu kością w gardle.
– Nie zważając na to wszystko, byłbym rad, mogąc połączyć się z rodem Sollów i zapewnić Alanie dostatnie i szczęśliwe życie.
Tantala nie mogła dociec, na ile te słowa zostały wypowiedziane szczerze. Ceremonialne formuły zabrzmiały nieco pompatycznie…
Za oknami wstawał szary, pochmurny świt.
To już nie młokos, myślała Tantala, wpatrując się w urodziwe oblicze. Na pewno uganiają się za nim kobiety… w tym również bogate i wykwintne… Czyżby rzeczywiście rozmiłował się w Alanie do tego stopnia, że gotów był także zmierzyć się z jej nieznośnym charakterem?
Nie wierzę, zaskrzeczał zdrowy rozsądek.
Dlaczego Alana? Może istotnie pragnie skoligacić się z Sollami. Byłoby to wielkim zaszczytem dla niejednego chudopachołka. Tylko, że Rekotars na pewno nie jest chudopachołkiem.
Tantala się nachmurzyła.
– Chcę zadać pewne nietaktowne pytanie. Czy nie sprawia panu problemu, że po historii z komediantami i ostatniej ucieczce Alana może być oficjalnie uznana za zbezczeszczoną?
Soll drgnął. Poczuła jego karcące spojrzenie. Wybacz, Egercie. Lepiej nie przemilczać wstydliwie ważnych spraw.
Spotkała się wzrokiem z Rekotarsem i sama się zawstydziła. Ujrzała w oczach szalonego Retano taki wyrzut, że aż się odwróciła, zmieszana.
– Proszę wybaczyć…
– Fakt, iż zdarzyło się takie nieszczęście z Alaną, wskazuje tylko, że trzeba poświęcić jej więcej uwagi – oświadczył głucho. – Tak mi się wydaje… A państwu?
Tantala zarozumiała, że znowu nie kłamie. Co najmniej dziewięciu z dziesięciu dumnych szlachciców zaczęłoby się w tej sytuacji chyłkiem wycofywać.
– Raz jeszcze przepraszam – rzekła przytomnie. – Nie miałam zamiaru posądzać pana…
Zamilkła, tracąc wątek.
– Alana już wyraziła zgodę – rzekł, jakby w roztargnieniu, patrząc w nieokreśloną przestrzeń, Soll.
A jakżeby inaczej, myślała Tantala. Kogo, jak kogo, lecz Alanę nietrudno rozgryźć.
Może tamten łakomi się na majątek?
– Pora pomówić o posagu – zauważyła Tantala, starając się, by jej głos brzmiał beznamiętnie.
Rekotars uniósł głowę.
– Być może zaskoczę państwa. Moi przodkowie byli niezmiernie drażliwi w kwestii honoru.
Spojrzał nieco krzywo na Tantalę.
– Chciałbym otrzymać w charakterze posagu kopię słynnego dzieła Łujana, w którym zapisana jest historia magów na przestrzeni wielu stuleci, a także, jak wiadomo, wspomina się o mym przodku. Pragnę sam je przeczytać. Nie mówiąc już o tym, że skoro to relikwia rodzinna, panna Alana ma do niej prawo.
Rozdział siódmy
Miejscowe zwyczaje wymagały, by od zaręczyn do ślubu minęło co najmniej pół roku. Tradycja rodu Rekotarsów była jeszcze bardziej surowa: dziewięć miesięcy, by obopólne uczucie zdążyło dojrzeć, jak dziecię w matczynym łonie…
Czy mogłem przypuszczać, że jako ich potomek potraktuję tradycję jak śmieć?
Bójka z marynarzami uczyniła większy uszczerbek na moim zdrowiu, niż wcześniej sądziłem. Odchorowałem ją, jakby specjalnie po to, by Sollowie mieli okazję o mnie zadbać. Alana zachodziła do mnie trzy razy dziennie. Była czyściutka, skromna i grzeczna. Żaden moralista nigdy nie podejrzewałby tej cud dziewczyny, że włóczyła się wcześniej po karczmach, przeżywając niebezpieczne przygody. Sam siebie zapytywałem, przecierając zdumione oczy: naprawdę się to zdarzyło? Czy może się tylko zdawało?
Nic się nie zdawało, przypominały siniaki i rany. Minął tydzień. Ledwie wstałem z łoża boleści, poprosiłem przyszłego teścia o poważną rozmowę i jasno mu wykazałem, że nasz ślub z Alaną może bez problemu odbyć się najdalej za półtora miesiąca. Skoro następca Rekotarsów postanowił zerwać z rodzinną tradycją, czemu tego samego nie mieliby uczynić Sollowie?
Pan Egert nie zdołał odmówić przyszłemu zięciowi. Być może w obawie, że w ciągu pół roku Alana zdąży wdepnąć w kolejną kabałę. Taką panienkę równie trudno utrzymać w ręku jak rozżarzony węgielek…
Całkiem z siebie zadowolony, wróciłem do swego pokoju. Nie wiem, co mnie skłoniło, by otworzyć podróżny kuferek. Zamszowy futerał, przeznaczony na posag, znajdował się na samym wierzchu, chociaż pamiętałem, że wepchnąłem go na samo dno!
Paciorki naszyte na czarnym boku nie układały się tym razem w żaden obrazek. Zasępiłem się, zastanawiając, czy w skórzanym woreczku pomieści się gruby tom sławetnego dzieła O magach. Jakby pragnąc to sprawdzić, włożyłem dłoń do środka.
Zdążyłem odczuć miękką ciepłotę, kryjącą się w fałdach czarnego zamszu. Mgnienie później coś mnie mocno złapało zimną, kościstą łapą.
Nie krzyknąłem tylko dlatego, że całkiem osłupiałem. Na szczęście nikogo przy tym nie było. Ktoś mógłby bardzo się zdziwić, widząc, jak pan Rekotars z wybałuszonymi oczami trzęsie ręką zaplątaną w czarnym woreczku.
„Nie wrzeszcz".
– Puszczaj, bydlaku – powiedziałem szeptem, próbując opanować dreszcze.
Obca ręka, zaciśnięta na mej dłoni w środku woreczka, zacisnęła się jeszcze mocniej. „Nie szarp się. Cicho".
Był to głos Czarno Tak Skoro. Dźwięczał tylko w mej głowie.
Ścisnąłem worek kolanami. Natężyłem się, próbując wyswobodzić dłoń. Musiało to wyglądać naprawdę komicznie. „Możesz się uspokoić i posłuchać?"
– Puszczaj!
„Skoro cię puszczę, niczego nie usłyszysz, bałwanie!"
Nazwał tak potomka Rekotarsów… Nie pora o tym myśleć. Czarno zapłaci mi za to, ale jeszcze nie teraz. Teraz trzeba się wziąć w garść.
W garść. Zabawny kalambur.
„Kiedy zatańczę na twym weselu, Retano?"
– Nie zapraszałem cię – burknąłem, oglądając się na drzwi.
Pokojówka gotowa pomyśleć, że zwariowałem i mówię sam do siebie.
„Zaprosisz. O pierwszym śniegu powinieneś wrócić do domu z dziewczyną i księgą. Pospiesz się".
– Mam w zapasie jeszcze osiem miesięcy! – powiedziałem gniewnie. – Nie poganiaj mnie!
Usłyszałem coś jakby chichot.
„Wystarczy ci osiem miesięcy życia? Przecież po zimie nadejdzie piękna wiosna, kiedy tak bardzo chce się żyć?"
Z pewnością poczuł, jak moja dłoń zwilgotniała w uścisku.
– Nie będę ci służył – rzekłem ochryple. – Znajdę kogoś innego.
„Szukaj".
Poczułem, że mam wolną dłoń. Zrzuciłem woreczek na podłogę i uniosłem rękę do oczu. Ujrzałem wyraźne odciski cudzych, cienkich palców.
Bardzo długo deptałem bezlitośnie i bezsensownie zamszowy futerał.