Выбрать главу

– Mam umrzeć za pół roku – oświadczyłem gniewnie. – Może byś się wysilił?

Otworzył oczy. Przed chwilą były zielone, a teraz były żółte jak gęsty miód.

– Nie. Nie zdołam. Dawniej może tak…

– Powiedz mi więc, kto może to zrobić?

Starzec milczał.

Po ciemnej izbie fruwał błędny ognik, wychwytujący z półmroku pustą żelazną klatkę, mętne metalowe lustro, kawałek młyńskiego żarna, dziwnym trafem rzucony w kąt dziwnej chatki na palach.

Święto zakończyło się pozostawiając ziemię zaścieloną strzępkami serpentyn i brudnego konfetti. Ulubiony przez mieszczan Dzień Wszelkiej Radości. Dom rodu Sollów nie uczestniczył w ogólnym rozradowaniu. Nie był tradycyjnie umajony kwiatami ani lampionami. Pozostał ciemny i pusty. Służba miała wychodne już od południa. Milczący dom przeczekiwał szum rozbawionych tłumów.

Rankiem zaśmiecone ulice pokryła mgła. W szarym, wilgotnym oparze niknął szelest mioteł sprzątaczy. W stronę głównego placu kroczył wysoki, jasnowłosy mężczyzna. Właściwie częściowo już siwy.

Egert Soll nie miał się dokąd spieszyć. Dzień dzisiejszy, cichy, mglisty i pusty, podobał mu się znacznie bardziej, niż wczorajsze szaleństwo i ryk pijanej tłuszczy. Ćwiczenia w Korpusie zaczynały się dzisiaj godzinę później. Niewielka ulga, zważywszy, że większość mieszkańców będzie cały dzień odsypiać minioną noc…

Egert miał godzinę czasu na powolną przechadzkę.

Długo stał na garbatym mostku. Kanał był niedawno czyszczony i jego wody, dawniej cuchnące, pachniały teraz świeżością i mokrymi kamieniami. W dół płynęły zwiędłe liście. Dziesięć lat wcześniej, w taki sam mglisty poranek Egert stał na tym mostku razem z synem.

Jaki byłby teraz Luar, mając prawie trzydziestkę?

Egert wiele by oddał, by tamte dni wróciły.

Wydawało mu się, że gdyby był wtedy mądrzejszy, wszystko ułożyłoby się inaczej…

A zresztą tylko się okłamywał. Stojąc raz do roku na garbatym mostku, mógł sobie pozwolić na przyjemność samooszukiwania.

Wróciłem trzy dni przed wyznaczonym terminem ślubu. Osłabiony i przybity wędrówką, co, jak się obawiałem, było nazbyt widoczne. Tantala chyba myślała, że wcale nie wrócę. A może tak mi się zdawało?

W każdym razie, kiedy wołała Alanę, jej głos był całkiem radosny.

– Szybciej, dziewczyno! Wiesz, kto przyjechał?!

Przynajmniej panna się nie zawieruszyła. Nie uciekła do lasu, nie ukryła w kupieckim kufrze i nie przystała do rozbójników. To już coś.

Wyładniała nawet. Prawie zniknął dziewczęcy trądzik. A jednak moja narzeczona wciąż był jeszcze dzieckiem. Pocałowałem ją we wciąż tak samo ciepły policzek. Miałem wrażenie, że wcale nie wyjeżdżałem. Tylko wyszedłem na chwilę.

Mój pokój pozostał nietknięty. Na stole zostały niektóre zapomniane rzeczy, a wśród nich zamszowy woreczek, obszyty paciorkami. Służąca, jak się okazało, oczyściła go z kurzu, starła też ślady moich butów.

Zamknąłem za sobą drzwi i opadłem ciężko na fotel.

Długa zima. A potem wiosna, kiedy tak bardzo chce się żyć…

Rekotarsowie nigdy nikomu nie służyli. Mogłem komuś zrobić przysługę, lecz nie szło mi dokończenie dzieła. Wziąłem do ręki futerał, niemal z odrazą. Paciorkowe wyszycie nie układało się w żaden wzór…

Należało przeczytać książkę dziadka Alany. Jeśli chodziło o magów, być może sfałszowano w niej historię Damira, lecz inne opowieści mogły się okazać użyteczne.

Woreczek był w środku ciepły i pusty. Ostrożnie obmacałem wewnętrzne szwy. Zwykły worek. Kim są naprawdę magowie?

Rozległo się ciche stukanie do drzwi.

– Panie Rekotars… jaśnie pan Egert zaprasza na kolację. Dzisiaj podajemy mlecznego prosiaka, rybę w winie, dynię faszerowaną kliwiami, grzyby…

Muszę zapytać, co to są kliwie, pomyślałem odruchowo. W tym momencie poczułem lekkie dotknięcie na dłoni wciąż pozostającej w futerale.

– Tak! – krzyknąłem głośniej, niż powinienem. – Proszę powiedzieć panu Egertowi, że zaraz przyjdę!

Chłodna ręka po tamtej stronie materiału na moment znikła. Po chwili jednak znów zahaczyła paluszkiem o mój mały palec, niczym obietnica wiecznej przyjaźni.

„Szukałeś?"

– Okłamujesz mnie Czar… Czanotaksie. Nie możesz zmienić Wyroku!

„Naprawdę wątpisz w moją moc? A może po prostu chciałbyś odzyskać wolność za darmo?"

Milczałem. Ręka tamtego przyjacielsko ścisnęła mą dłoń.

„Nie zawracaj sobie tym głowy, Retano. Rób, co mówię. Niech to nie będzie służba… lecz rodzaj pomocy. Zabieraj księgę wraz z panną i wracaj".

Zacisnąłem zęby, powstrzymując cisnącą się na usta odpowiedź. Nie dlatego, żebym bardzo tego wszystkiego pragnął.

Przez grzeczność.

Zgodnie z dobrymi obyczajami wypadało odprowadzić do domu pana młodego nowo poślubioną pannę komuś z rodziny lub ostatecznie w towarzystwie zaufanego sługi. Soll wyjaśnił mi, że nie może nawet na jeden dzień zostawić chorej żony.

Od trzech lat pułkownik nie opuszczał miasta, odkąd pani Toria przestała wychodzić z pokoju. Tantala znalazła dziesiątki powodów, żeby nas nie odprowadzać, stara niania w ogóle nie miała sił na tak daleką podróż. W tej sytuacji, po krótkim wahaniu, zdecydowałem się jak najszybciej podjąć obowiązki męża i wypełnić je należycie.

Soll ofiarował nam karetę podróżną z Klowem na koźle. Chciał także wyprawić z nami pokojówkę, lecz odwiodłem go od tego. W moim zamku, oznajmiłem stanowczo, Alanie nie będzie zbywać na niczym, na opiece, miłości, czy służbie. Pułkownik zamierzał nam także przydzielić eskortę, czym poczułem się urażony Nie wiem, jak bywało w rodzinie Sollów, stwierdziłem chłodno, lecz w rodzie Rekotarsów mąż jest wystarczającą ochroną dla swej małżonki. W zupełności jej wystarczę. Wojny nikt nie zapowiadał, a zima jeszcze nie nadeszła.

Soll przygryzł wargę i zgodził się.

Nasz ślub był huczny i wspaniały. Całe miasto słało życzenia. Uwite z kwiatów herby Sollów i Rekotarsów zdobiły niemal wszystkie place. Piłem wino i przysięgałem Alanie wierność, aż ochrypłem. To znaczy, nie samej Alanie, a wszystkim, którzy akurat byli w pobliżu: burmistrzowi, naczelnikowi straży, sędziemu miejskiemu i wielu innym. Przysięgałem oddać za nią życie i zrobić wszystko, by była szczęśliwa.

Potem zapadłem w ciemną czeluść. Obudziłem się w łożu małżeńskim. Alana obok mnie słodko dyszała. Parszywy los! W żaden sposób nie mogłem sobie przypomnieć, czy zaszło coś między nami…

Potem trzęśliśmy się w karecie po przymarzniętych wybojach. Wielokrotnie gładziłem spoczywający wśród bagaży zamszowy futerał. Posag. Ciężki tom w skórzanym woreczku. Biografie magów pióra dziekana Łujana.

Młoda żona siedziała naprzeciwko. Karetę ogrzewał mały piecyk, lecz Alana szczelnie otulała się szalem, drżąc z zimna i milcząc. Nie wiedziałem, co oznacza owo milczenie. Obrazę? A może tylko zmieszanie podfruwajki, która ni z tego ni z owego stała się mężatką, wychodząc za niewątpliwie sympatycznego, lecz, spójrzmy prawdzie w oczy, prawie nieznajomego człowieka? Czy była milcząca z natury? U kobiety to dobra cecha, lecz chwilami bywa także męcząca…

Dobrze byłoby przypomnieć sobie, co się wydarzyło w noc poślubną. Czyżby pijany do utraty nieprzytomności mogłem obrazić kobietę?!

Spieszyłem się. Dni były coraz krótsze, gospody zmieniały się jedna za drugą. Z Alaną nocowaliśmy w oddzielnych sypialniach, niby dla jej wygody. W rzeczywistości w żaden sposób nie mogłem się zdecydować na działanie. Będąc jej prawnie zaślubionym małżonkiem, z jakiegoś powodu widziałem w niej tylko daleką krewną, którą kazano mi odstawić pod wskazany adres.