– Alano! Wybacz mi, głupcowi. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że Luar… Przepraszam, tak wyszło przypadkowo. Chcesz może zawiązać mi język?
Milczenie.
Dobrze wiedziałem, jak z nią jest. Jak się zamykała, niczym ślimak w skorupie i choćbyś stanął na głowie, odpowiedzią będzie tylko bolesna uraza podlotka. Miałem ochotę cisnąć lichtarzem o ścianę, lecz, my, Rekotarsowie, nie bez przyczyny szczycimy się hartem ducha i opanowaniem.
Otworzyłem kolejno siedem zamków i wydobyłem z kufra zamszowy futerał zawierający ciężkie tomisko. Nie miałem innego towarzysza na ten długi wieczór, prócz książki.
I zapewne bezsenną noc.
Żal mi było Alany. Jej dziecięca wiara w to, że brat ciągle żyje, zasługiwała w ostateczności na szacunek. Chociaż, z drugiej strony, nie powinno się żyć iluzjami.
Pokonując strach przed zamszowym woreczkiem, lecz wolałem nie wsadzać w niego dłoni, chwyciłem za rogi i wytrząsnąłem zawartość na biurko. Biografie magów uderzyły o blat z głuchym łoskotem, wzniecając tuman kurzu w świetle świec.
Połyskiwały złote tłoczenia na okładce. Kiedy się pochyliłem, zauważyłem okrągłą czarną plamę na stronie tytułowej, jakby ktoś postawił w tym miejscu mokry puchar.
Przetarłem oczy.
Kiedy wręczano mi uroczyście tę książkę w charakterze posagu Alany, nie było czegoś takiego. Gotów bym dać sobie rękę uciąć, że nie było…
Przełknąwszy gorzką ślinę, otwarłem księgę mniej więcej pośrodku. Bez dreszczy i trzepotania serca. Beznamiętnie, jak bibliotekarz, biorący do rąk kolejny cenny egzemplarz.
A jednak.
Plamy na wszystkich stronach. Zagięte rogi. Czyżby Sollowie oddali mi zanieczyszczony egzemplarz?! Czyżby pozwolili obchodzić się komuś w taki sposób z rodową świętością?!
Zamszowy woreczek spoczywał przede mną na blacie biurka, jak pusta skorupa. Nie, Sollowie nie chcieli mnie oszukać, coś takiego byłoby dla nich kompromitacją. Domyślałem się, czyja to sprawka.
Kto chwytał moją dłoń, którą nieostrożnie wsadziłem do środka? Skoro moja dłoń była dostępna dla Czarno, to również książka, przynajmniej podczas podróży. Dopóki wierzyłem, że mój zastaw znajduje się bezpiecznie pod ręką, mag zdążył nacieszyć się drogocennym dziełem i dowiedział wszystkiego, czego chciał. A to oznaczało…
Usiadłem. I znowu wstałem. Opadłem na fotel, podciągnąwszy kolana pod brodę. Zimno…
Owinął mnie sobie wokół palca. Bawił się mną. Przepełniła mnie tak silna złość, że wsadzając dłoń do woreczka, omal go nie przebiłem na wylot.
Nie musiałem długo czekać. Chłodne palce zacisnęły się na moim przegubie, jakby badając puls.
– Bydlaku – wycedziłem przez zęby – dlaczego zniszczyłeś cenne dzieło?
„Ach, Retano. Cały świat składa się z rzeczy, lecz nie one są najważniejsze".
– Jeszcze się doigrasz.
„Kiedyś jeszcze mi podziękujesz, że włączyłem cię do mej gry".
– Więc tak, szanowny magu. Jutro… dzisiaj o świcie odwiedzę cię w twej siedzibie, ty zaś uczynisz ze mną to samo, co zrobiłeś z Kliwi. Oddam ci księgę wraz z futerałem. I nie chcę cię więcej znać, czy to jasne?!
„Powoli, Retano. Nie gorączkuj się tak. Zdejmę z ciebie klątwę, możesz być pewien. Ale o świcie jeszcze śpię, więc nie masz po co przychodzić. Później, rankiem, proszę bardzo… Masz jakąś złotą rzecz, którą zna także Alana?"
Milczałem, zbity z tropu.
„Powiedz jej, że ta złota rzecz… rdzewieje".
– Co?!
„Powiedz jej, że złoto rdzewieje. To wszystko. Potem przyjdź do mnie".
Jego palce ześliznęły się z mego przegubu. W zamszowym woreczku zrobiło się pusto, tylko moje palce nerwowo mięły wewnętrzny szew.
Resztę nocy spędziłem nad książką dziekana Łujana. Nie wiem, ile musiał włożyć wysiłku w napisanie tak grubego tomu, skoro nawet czytanie go było wielce męczące. Od początku musiałem się do tego zmuszać.
Pominąłem tę część, która odnosiła się do wydarzeń sprzed tysięcy lat. „To było dawno i nieprawda".
Pierwsze wyłapane znajome nazwisko należało do Larta Legiara. Podniosło mnie to na duchu, bo skoro wspomina się z szacunkiem o słudze, z tym większym powinno się pisać o jego panu?
O Magu z Magów Damirze nie było jednak w tym rozdziale ani słowa. Musiałem się o tym przekonać. Odsunąłem z niechęcią książkę zniszczoną przez Czanotaksa.
Miałem tylko nadzieję, że dzieło ojca mojej teściowej nie zostało przekłamane, lecz było tylko niepełne.
Był środek nocy, w kominie wył wicher, nie było mowy o spaniu. Przeszedłem się smętnie po komnacie i od nowa zabrałem się do lektury.
Jak widzimy, Legiar był jednym z wybitniejszych magów swoich czasów i ważną postacią historii magii. Za jego największy czyn uznano pokonanie Czarnego Moru, który pojawia się też w naszych czasach, chociażby w strasznych opowieściach. Już to tylko by wystarczyło, by Legiar pozostał na zawsze w naszej pamięci, lecz inne jego dzieło, według mnie bardziej istotne, pozostało utajnione… Ważny autorytet w tej dziedzinie stwierdza…
Oblizałem wargi i przepuściłem przydługi przypis.
Nie mogę stwierdzić z całą pewnością, czy owe świadectwa są pełne i rzetelne. Biorąc pod uwagę…
Znowu przepuściłem długi odsyłacz, pełen nic mi nie mówiących imion i nazw.
Według relacji zanotowanej podczas rozmowy z…
Ziewnąłem.
Zaryzykuję jednak twierdzenie, że głównym dziełem Larta Legiara była walka w Przedsionku Świata z Tym, Kto Przyszedł Stamtąd… Wiemy na ten temat niewiele. Taka była wola Legiara, by sprawy nie nagłaśniać. Być może miał po temu ważkie powody. Szanując decyzję mego starszego kolegi, przedstawię tutaj tylko parę bezspornych, jak sądzę, faktów: w czasie, gdy Legiar znalazł się u szczytu potęgi, za Drzwiami stanął Ten, Kto Przyszedł Stamtąd (zwany też Trzecią Siłą). Jego Odźwiernym miał być Raul Illmarranien, zwany Marran, mag o pomniejszej mocy. Illmarranien wycofał się ze swej misji i omal przez to nie zginął, lecz wmieszanie się w sprawę Legiara zmieniło bieg przeznaczenia. Wiemy, że obu magów przez wiele lat łączyły skomplikowane i nieraz bolesne układy. Wiemy, że ta ostatnia walka podkopała siły Legiara. Wiemy również, że Tego, Kto Przyszedł Stamtąd nie można pokonać siłą woli, można go tylko wpuścić lub nie. Wydaje się zatem, że nasz świat uratowany został przez Marrana, Legiar zaś uratował go przed zemstą Trzeciej Siły. Padają często pytania: ale przecież Ten, Kto Przyszedł Stamtąd został za Drzwiami? Z kim więc walczył Legiar? Któż to wie… Odpowiem tylko, że kiedy mróz zostaje za drzwiami, przez szczeliny i tak wnika zimno…
Zjeżyłem się. Akurat w tym momencie zima przypomniała o sobie. Przez szczeliny w murach wiało tak, że zakołysały się płomienie świec.
Tak więc Legiar powstrzymał Zarazę, ratując w ten sposób tysiące ludzi. Być może także piszącego te słowa. Potem zmierzył się z Tym, Kto Przyszedł Stamtąd, skracając sobie tym samym życie. Uratował Raula Illmarraniena, w danej chwili wroga i okrył swój czyn tajemnicą. Kto ma prawo osądzać jego decyzje? Ja na pewno nie.
Przekartkowałem parę stron do przodu, potem z powrotem. Była to cała biografia Legiara: kiedy, skąd, z kim, dlaczego…
Tylko o służbie u Maga z Magów nie wspomniano ani słowa.
Poczułem przypływ rozdrażnienia. Przewracałem tępo stronice. Przypomniałem sobie nudne lata nauki i zrobiłem tak samo jak w dzieciństwie: zmrużyłem powieki, otworzyłem książkę byle gdzie i dotknąłem palcem pośrodku strony.
Najprawdopodobniej ostatni wyczyn szalonego Łasza nie powiódł się. Czekający za Drzwiami nie zdołał wejść. Przy tym „wyczyn" Starca byłby straszną zbrodnią, ponieważ nie wiemy, w jakim celu Trzecia Siła pragnie zawładnąć światem. Pewne niejasne wzmianki znajdują się w Testamencie Pierwszego Wieszczbiarza, jednej z najcenniejszych ksiąg. Niestety, ani jedna kopia, których i tak było niewiele, nie zachowała się do naszych czasów. Straciliśmy cenne świadectwo i obecnie możemy polegać jedynie na relacjach tych, którzy owo dzieło czytali. Ze słów Orwina Wieszczbiarza, Larta Legiara i Orlana Pustelnika wynika tylko jedno. Pojawienie się Tego, kto czeka za Drzwiami wywołuje reakcję Amuletu Wieszczbiarza. Złoty medalion rdzewieje…