Выбрать главу

– Kto tu? – zapytałem ochryple.

Cisza. Trwała co najmniej pół godziny. Poczułem ból we wszystkich kościach. Ręce i nogi zdrętwiały. Cały drżę z zimna i jestem żałosny ze swymi pogróżkami…

Znowu westchnienie.

– Kto tu? – powtórzyłem nieswoim głosem.

Zamiast odpowiadać, wyszedł na otwartą przestrzeń. Z trudem dostrzegłem go w ciemności. Niemłoda, szczupła sylwetka z płonącymi, widmowymi oczami, wydającymi się nieco krótkowzrocznymi.

Przylgnąłem plecami do zimnego muru.

To on? Czy ktoś inny?

– Gdzie jesteśmy? – zapytałem, starając się opanować drżenie głosu. – W zamku?

Kiwnął smętnie głową.

Tym lepiej. Potomek Rekotarsów siedzi przykuty we własnym lochu. Drodzy państwo, nie wchodźcie w układy z magami, bo wyjdą wam bokiem, wiem, co mówię…

– Gdzie jest Iter?!

Duch wzruszył ramionami.

Iter może spokojnie siedzieć na górze, nie mając pojęcia o tym, że jego pan zdycha w podziemiach. Skoro Czarno miał moc uwięzić mnie we własnym lochu, wątpię, by jego plany mógł pokrzyżować stary sługa, nawet wierny.

– Zabiję cię, Czarno! – powtórzyłem trzeci raz.

Duch machnął ręką, jakby chciał powiedzieć: a co mnie to obchodzi…

Może był na mnie zły. Być może z jego punktu widzenia zostałem odpowiednio ukarany za niegodną próbę sprzedaży rodowej siedziby.

Stał wciąż nieruchomo pośrodku galerii beczek. Najlepiej wiedziałem, że większość z nich jest od dawna pusta. Nasze uprawy winorośli poszły w zapomnienie, tak jak majątek i zdegenerowany ród. Ostatni potomek jest głupcem.

– Co tak się gapisz? – wycedziłem gniewnie, spotkawszy się wzrokiem z gorejącymi źrenicami widma. – Jesteś rad?

– A czym się radować…

Tak podskoczyłem, że kajdany znów zabrzęczały. Czyżbym się przesłyszał? Czyżby ten głos, nikły jak odgłos piasku sypiącego się po kamieniach…

– A czym się radować… Nie mogę pomóc ci w żaden sposób, Retano.

– Nie potrzebuję pomocy – odparłem ochryple.

Duch przymknął zmęczone powieki, gasząc ogień źrenic.

– Potrzebujesz. Nieraz już postąpiłeś przeciw sumieniu. Rozumiem cię. Sam byłem taki.

– Kim jesteś? – burknąłem, odruchowo podwijając nogi pod siebie.

Zamrugał.

Wyglądało to strasznie i śmiesznie zarazem, zważywszy płonący wzrok. Mocniej przylgnąłem do ściany.

– Naprawdę… chcesz… wiedzieć?

Wydało mi się, że słyszę w jego głosie gorzką ironię. Pomyślałem, że przede wszystkim muszę załatwić potrzebę. Ta chwila zbliżała się nieodwołalnie. Po paru dniach, jeśli jeszcze nie umrę, będę wyglądał naprawdę żałośnie. Zwłaszcza, że w żaden sposób nie zdołam ściągnąć gaci.

A zresztą, jeśli nie dadzą mi pić… Problem sam się chyba rozwiąże?

Oblizałem wysuszone wargi.

– Oczywiście, że mnie to interesuje. Jesteś moim przodkiem?

Skinął głową. Gorejące oczy przygasły, jakby zakryte kotarą.

– Jestem twoim pradziadkiem, Retano. Pozostawiłem liczne i dorosłe potomstwo…

– Kim? – dopytywałem się ze zdziwieniem.

– Nazywam się Damir! – odpowiedział z naciskiem, prawie krzycząc, jeśli słowo „krzyk" mogło odnosić się do jego szemrzącego głosu.

Jakiś czas trwała cisza, tylko gdzieś tam kapała woda, odmierzając minuty mego milczenia.

– Marzyłem o tym – rzekłem w końcu. – Tak chciałem…

Czy widma mogą kłamać? Stojący przede mną w otoczeniu pustych beczek wcale nie przypominał żadnego ze swoich trzech portretów.

A jednak nie. Trochę podobny. Jeśli jako malarz chcesz zadowolić klienta, posłuszny pędzel doda kilkanaście centymetrów wzrostu, okrasi twarz, doda dzielności i rozumu w namalowanych oczach…

Każdy z trzech malarzy koloryzował po swojemu, każdy z nich jednak przekazał potomkom mocno upiększoną podobiznę. Mag z Magów, władający potężną mocą, powinien również potężnie wyglądać.

– Pomóż mi, Magu z Magów – poprosiłem szeptem.

Płonące źrenice znowu błysnęły.

– Widzisz, Retano… Kiedy człowiek kłamie, powinien pamiętać, że prędzej, czy później będzie mu to wypomniane. Skłamałem.

Milczałem, nie pojmując.

– Wiele lat temu służyłem czarodziejowi, który zwał się Lart Legiar. Podczas jednej z podróży przebrałem się za swego pana, a on za służącego. Każdy z nas odgrywał rolę. Tak odmienieni przybyliśmy do tego zamku i aby przekonać barona o potędze magii, mój pan zamienił się w smoka, ja zaś go „zwyciężyłem"… w pozorowanej walce. Wieść o tym rozeszła się tak szeroko, że po latach, gdy porzuciłem służbę u Legiara, wróciłem do zamku i baron wydał za mnie swoją… nie córkę, jak sądziłeś, lecz wnuczkę. Nie miałem zamiaru weryfikować starych legend. Uważali mnie za potężnego maga. Nie zamierzałem ich wyprowadzać z błędu. Żyłem szczęśliwie, spłodziłem liczne potomstwo, zapoczątkowałem nowy ród i zmarłem. Nigdy nie byłem magiem, Retano. Tylko sługą wielkiego pana. Wciąż się boję, że Legiar znajdzie mnie w tym pośmiertnym życiu… i ukarze za kłamstwo. Nie zdołam się obronić.

Woda kapała. Cały mój świat skupił się w tym jednym dźwięku, jakby sączącej krwi. Kap, kap.

– Kłamiesz – powiedziałem zdumiewająco spokojnie.

Ciężko pokręcił głową.

– Nie. Mówię prawdę.

– Kłamiesz – powtórzyłem z uporem, pojmując ze strachem, że jeszcze sekunda i uwierzę mu.

– Nie powiedziałbym ci tego, lecz znalazłeś się w tak rozpaczliwym położeniu, że… krótko mówiąc, masz wielką szansę zostać kolejnym duchem naszego zamku. Pomyślałem, że musisz koniecznie dowiedzieć się…

Uwierzyłem.

Coś jakby chłodna, lepka ciecz spłynęła na mnie z góry, zalepiła oczy i uszy, uniemożliwiła oddychanie. Moje ręce i tak zdrętwiałe, obumarły do końca.

Uwierzyłem, jak tu nie wierzyć oczywistej prawdzie. Teraz byłem nie tylko głupcem, ale już kompletnym idiotą.

– Wiesz co – rzekłem łamiącym się głosem – nie będzie ci to na rękę, gdy zostanę duchem numer dwa. Po pierwsze dobiorę się do ciebie. I…

Westchnął ciężko i znowu wzruszył ramionami.

– Nie złość się, Retano. Przede wszystkim najpierw trzeba umrzeć. A w twojej sytuacji będzie to długi i paskudny proces.

Przełknąłem ślinę. Dziwne, że miałem jeszcze co przełykać. Gęsta i gorzka, ale do śmierci było jeszcze daleko…

– Nie możesz wezwać Itera? – spytałem ledwie słyszalnie.

Przeszył mnie karcącym, płonącym wzrokiem.

– Bardzo rzadko opuszczam podziemia. Nie mogę.

Ocknąłem się, czując jak żelazna bransoleta wpija się w nadgarstek.

Przebudzenie było jedną męką. Całe ciało miałem zdrętwiałe, obolałe mięśnie zwiotczały. Jęknąłem, próbując poruszyć sparaliżowanymi nogami.

„Retano…”

Wytrzeszczyłem oczy. Miałem wrażenie, jakbym znowu wsunął dłoń do zamszowego woreczka, tylko że tym razem na mym przegubie zamiast cudzych palców zaciskał się stalowy pierścień.

„Witaj, Retano, jak się masz?"

– Zabiję cię – oznajmiłem, ledwie poruszając spękanymi wargami.

Nie wydałem w rzeczywistości żadnego dźwięku, lecz mój rozmówca usłyszał. Żelazo zacisnęło się tak, że ledwie powstrzymałem krzyk.

„Nie masz powodu mnie zabijać. Mogę cię pocieszyć, że twoja żona naprawdę cię kocha".

– Jeżeli ją tkniesz, ja…

„Nie udało mi się. Miłość do ciebie najwyraźniej wyparła… Jednym słowem, twoja Alana nie jest tak przywiązana do brata, jak tego oczekiwałem. Zasmucające, ale nie beznadziejne. Zostały jeszcze dwie nitki…”

Żelazny chwyt nieco zelżał. Wcześniej czekałem, kiedy trzaśnie kostka.