„Chcesz pić, Retano?"
Milczałem.
„Musisz wytrzymać jeszcze trzy godziny. Ona zbliża się już do zamku".
– Kto?!
„Powiesz, że istnieje możliwość przywrócenia do naszego świata jej drogiego Luara. Powiedz, że to prawda. Potem obserwuj reakcję".
Obręcz wróciła do poprzednich rozmiarów. Moja dłoń nieomal z niej wyskoczyła.
– Bydlak – wyszeptałem ledwie słyszalnie.
W oddalonej części lochu przesunął się cień Maga z Magów Damira. Jaki tam znowu mag… Awanturnik. Próżniak.
Rozdział dziewiąty
Trudno orzec, ile minęło czasu. Najpierw liczyłem dźwięczne odgłosy spadających kropel, potem dałem spokój. Później zdawało mi się, że umieram dziesiątki razy, dopóki w oddali nie zabrzmiały kroki, głosy, a na startych kamieniach posadzki pojawił się odblask pochodni.
Najwyższy czas było krzyknąć, lecz z wyschniętego gardła nie mogłem wydobyć żadnego dźwięku, czego się zresztą spodziewałem. Umarłem po raz jedenasty ze strachu, że mnie nie znajdą.
Świat stał się jaśniejszy. Zamrugałem powiekami, próbując zakryć oczy ramieniem. W piwnicy było sporo mężczyzn. Słyszałem brzęk ostróg, jednolity gwar i wybijający się z niego głosik Itera, ostry jak potłuczone szkło.
– Wielkie nieba! O!… A!…
Mocniej przymknąłem powieki, ponieważ płonące łuczywo podsunięto mi pod sam nos.
– Jaśnie pan – szlochał Iter. – Jakże to…
– Zaraz się od ciebie dowiemy, jak! – warknął młody, rozkazujący głos. – Stary chytrusie, chcesz nam wmówić, że twój pan spadł tutaj z nieba?
Zazgrzytało żelazo. Iter westchnął.
– Spokojnie!
Drgnąłem. Dopiero teraz zorientowałem się, że wśród przeszukujących piwnice jest też kobieta. Jej głos był mi znany.
– Spokojnie – powtórzyła, uciszając pozostałych. – I tak dowiemy się całej prawdy. Rozkujcie żelazo!
Zerknąłem przez szpary sklejonych powiek. Piwnica była pełna ludzi. Ktoś tam eksperymentalnie obstukiwał boki beczek. Itera trzymano za ramiona, kobiety nie było widać. Moje spojrzenie zmąciło się. W tym momencie ktoś musnął mokrą szmatką moich spękanych warg. Zapadłem w błogosławioną niepamięć.
– Marnie pan wygląda, panie Rekotars.
Gdybym miał więcej sił, zachichotałbym na całego. Musiałem się jednak zadowolić krzywym uśmieszkiem.
– Gdzie jest Alana?
Podniosłem się z poduszek. Tantala stała obok, a za jej plecami czekał w milczeniu tuzin krzepkich, uzbrojonych, nastawionych bojowo chłopaków.
Przymknąłem powieki.
– Niech pani eskorta zostawi nas na chwilę. Obiecuję nie sprawiać kłopotów.
Tantala uśmiechnęła się w odpowiedzi, tak samo krzywo. Odwróciła się ku młodzieńcom. Podporządkowali się niewypowiedzianemu poleceniu, chociaż wcale nie chcieli wychodzić.
– Gdzie jest Alana? – powtórzyła spokojnie, gdy zamknęły się drzwi za ostatnim strażnikiem.
Wyszczerzyłem zęby.
– Z Alaną wszystko w porządku. Jest w rękach maga, chociaż nie wiem, do czego jest mu potrzebna i co z nią wyczynia…
Zbladła. Bezkrwiste policzki przybrały sinawy odcień. Obawiałem się, że zemdleje.
– Zdawało mi się – odpowiedziała, ledwie otwierając usta – że powierzyliśmy Alanę panu. Żeby pan za nią odpowiadał… jaśnie wielmożny Rekotarsie!
Moje rodowe nazwisko zabrzmiało jak obelga. Nie wytrzymałem i jednak zachichotałem. Opadając na poduszki, starałem się opanować zawrót głowy. Z trudem dobierałem słowa.
– Następca Maga z Magów zawiódł zaufanie. O czym pani myślała, Tantalo, kiedy Soll wydawał za mnie córkę…
Patrzyła z natężeniem.
– Mam do pani wielką prośbę – rzekłem zmęczonym głosem. – Zorganizujmy teatrzyk objazdowy. Ma pani w tym doświadczenie, ja zaś powołanie. Całkiem nieźle śpiewam. Potrafię tak dobrze grać komedię, że nawet znający życie pułkownicy…
Zamilkłem, gdyż do mego gardła przystawiono ostrze nożyka, takiego, jaki wygodnie ukryć w rękawie.
– Jeśli Alanie spadnie chociaż włos z głowy – zaszemrała Tantala, pochylając nade mną zagniewane oblicze z szeroko otwartymi oczami.
Miałem kłopoty z mówieniem. W końcu ucho słuchaczki zbliżyło się do mych warg. Gardło ledwie wyduszało dźwięki, mózg z trudem znajdował słowa.
Nie powiedziałem niczego o mojej umowie z Czarno Tak Skoro. Z mojej relacji wynikało, że mag ni z tego, ni z owego zainteresował się księgą, a potem Alaną i jej bratem Luarem. Nie wspomniałem o widmie ani jego zwierzeniach, kiedy jednak wymieniałem imię Maga z Magów Damira, mój głos zabarwiał się sarkazmem.
Biorąc pod uwagę wszystko, o czym wiedziałem, powinienem był teraz upić się w trupa, marząc o czarce z trucizną. Zamiast tego wciąż czyniłem wysiłek, szczerząc zęby w uśmiechu i obserwując, jak zmienia się twarz Tantali.
Na początku słuchała nieufnie, jawnie nie dowierzając zeznaniom. Jej wargi zacisnęły się, gdy wspomniałem o Luarze, a jeszcze mocniej zwarły, gdy była mowa o księdze. Jej oczy pozostały chłodne, lecz zrozumiałem, że zaczyna mi wierzyć. Najwyraźniej Czarno Tak Skoro wiedział o poświęceniu Luara i nie należało mu wierzyć…
– Skąd wam przyszło do głowy zejść do lochów? – zapytałem sennie.
Wzruszyła ramionami.
– Kiedy przybyliśmy, zamek był pusty, a służba w panice. Nie pamiętam, kto pierwszy zaproponował przeszukać podziemia. Jeden z chłopaków…
Uśmiechnąłem się kwaśno.
– Podsunął wam tę myśl Czanotaks Oro. „Musisz wytrzymać jeszcze trzy godziny. Ona zbliża się już do zamku".
– Jest pan pewien, że Alana wciąż żyje? – przerwała oschle.
Przed oczami duszy mignęła przelotna wizja: dziewczyna w krótkim futerku, z drobnymi, chłodnymi dłońmi, leżąca na podłodze przed trzema lustrami, martwo wpatrzona w sufit…
– Jestem pewien – skłamałem zwyczajowo.
Tantala wiedziała, że kłamię. Jej usta skrzywiły się pogardliwie.
– Potomek Rekotarsów…
– Jest, jaki jest – odparłem tym samym tonem.
Odwróciłem się do ściany.
– Teraz proszę mnie zostawić w spokoju. Proszę zawołać Itera.
Tantala naradzała się ze swymi młodzikami. Z urywków rozmowy zrozumiałem, że pochodzili z „korpusu" Egerta Solla i składali się z samych zabijaków ze szpadami u boku. Cała kompania zamknęła się w pokoju dla służby, bezwzględnie przeganiając Itera, który chciał podsłuchiwać.
Z trudem wstałem z łóżka i trzymając się ścian, zszedłem do piwnic.
Wilgoć i pleśń sprawiły, że trzęsły mną dreszcze. Białe odciski na przegubach świeciły w półmroku. Zostawiłem łuczywo w żelaznym pierścieniu i mając wolne dłonie, przeszedłem galerią w miejsce swego niedawnego uwięzienia.
Dobrze wszystko widziałem i czułem, gdy znaleźli mnie w łańcuchach. Nie ma się czego wstydzić potomek sprytnego sługi. Choćby ustroił się w najpiękniejszą togę.
– Gdzie jesteś? – krzyknąłem ochryple.
Raczej zdawało mi się, że krzyknąłem, bo wystarczyło mi sił tylko na słaby pisk.
Pochodnia migotała z tyłu. Odnalazłem napełnioną do połowy beczkę, siadłem przy niej, odkręciłem kranik i odchyliłem głowę.
W ciągu pól godziny poczułem się lepiej. Nie mogłem się podnieść, lecz w duszy miałem jasność. W końcu wiedziałem, czego chcę.
– Ej, ty! – krzyknąłem wystarczająco głośno. – Wyłaź, wielki magu… Popatrzę ci prosto w gały, obiję widmową mordę i wyjaśnię ci ostatecznie, kim jesteś, pradziadku!
Wino przestało ciec. Rzeczywiście sam wszystko wypiłem?! A może któryś z dzielnych młodzieńców, w trakcie poszukiwań nie wytrzymał i poczęstował się.
– Umowy – rzekłem ze smutkiem. – Wszyscy magowie świata są przeciwko mnie. Nawet Mag z Magów… Za chwilę Tantala zakończy naradę i ruszy ze swą kompanią w gości do Czanotaksa. A on tych chłopaczków zamarynuje w słojach. A Tantala…” jeszcze dwie nitki"… Najpierw Alana, teraz ta…