Выбрать главу

Czknąłem.

– Ciekawie byłoby zobaczyć tego całego Luara. Gdzie jest i co robi…

– Lepiej go nie wspominaj – wionął nad mym uchem widmowy głos.

– A! – ucieszyłem się gorzko. – Zjawił się… pradziadek.

Widmo cofnęło się. Kulejąc przesunął się na drugi koniec piwnicy i zastygł tam, spoglądając karcąco płonącymi ślepiami.

– Dogonię cię – oświadczyłem beznamiętnie.

Duch zafalował, niczym wodne odbicie.

– Retano… nigdy nie układaj się z magami.

Kąciki moich ust same z siebie uniosły się do góry. Musiałem okropnie wyglądać.

– Retano – podjął duch – miałem piętnaście lat, gdy… Byłem głupi. Przyszedłem nająć się na służbę u Larta. Zdawało mi się, że znalazłem Niebo, prawdę i wiarę. Tyle lat…

Gorejące źrenice zamigotały.

– Nie chciałem ci o tym mówić. Dał mi taką radę na dalszą drogę: „Nie związuj się więcej, Damirze, z żadnymi magami. Nie zbliżaj się do dobrych ani do złych". I zostawił mnie, ale pozostawił mi też majątek. Przyjechałem do barona Jimeneza jako bogaty człowiek. Zostawił też pewną… rzecz. Mnie się nie przydała. Ukryłem ją, Retano. Jestem ci coś winien, więc przyjmij ten dar od pradziadka.

Resztka wina ściekała mi po brodzie na szyję i pierś.

Drużyna chłopaków, szukając na zmianę, znalazła skrytkę w ciągu pół godziny. Pradziadek Damir był słownym duchem.

W niewielkiej niszy odnalazł się gliniany garnek, pełen zastygłej smoły. Gdy rozbiłem go o podłogę, ze środka wypadła sporej wielkości srebrna brosza w kształcie topora.

– I co? – zapytała Tantala, kiedy zostaliśmy sami.

– Ta rzecz powinna chronić przed czarami – odparłem głucho. – Przed każdą mocą. Na przykład, jeśli przypnie ją sługa, jego pan nie będzie mógł go bić. A w naszym przypadku… Czanotaks włada mocą, wobec której pani żołnierzyki znaczą tyle, co gromada myszy wobec kota.

Tantala obracała broszkę w palcach. Zerknęła na mnie zmrużonymi oczyma.

– Wcześniej pan o tym nie wiedział? Jeśli pański znajomy, Czanotaks jest rzeczywiście taki potężny, to kto może mu się przeciwstawić? Kto jest właścicielem tego przedmiotu? Mag z Magów Damir?

Jawnie się śmiała. Wzruszyłem ramionami.

– To pamiątka po Larcie Legiarze, jeśli to imię coś pani mówi.

Mówiło jej chyba więcej niż mnie. Jej oczy zaokrągliły się. Wykorzystując jej zmieszanie, odebrałem broszkę.

– Pójdę do mego, jak pani powiedziała, znajomego – powiedziałem, chowając artefakt pod mankietem – i przyprowadzę swoją żonę. Potem może pani rozkazać młodym ludziom, by zrobili ją wdową, nie sprzeciwiam się. Najpierw jednak…

– Ja pójdę – rzuciła Tantala, zwężając oczy w wąskie szparki. – Pójdziemy razem…

Spojrzałem na nią przenikliwie. Westchnąłem i uśmiechnąłem się mądrze oraz łaskawie.

– Nie zapraszałem pani.

…Chłopcy walczyli dobrze. Egert Soll był doskonałym nauczycielem. Widać było tę samą szkołę szermierki.

Zapędzony w kąt, zawołałem do rozwścieczonej Tantali:

– On tylko na to czeka! Czeka na panią, bo potrzebna mu druga nić! Jestem jej mężem, nikt tego nie cofnie!

Nie miałem już sił. Dopóki młodzicy wchodzili sobie w drogę, jakoś się jeszcze trzymałem, kiedy jednak wpadli na to, by atakować we trzech, całkiem się poddałem. Rozbroili mnie. Ich ostrza napierały na mnie ze wszystkich stron. Tantala podeszła, blada ze złości.

– Broszkę!

– To szpila – poprawiłem ją machinalnie.

– Agen, zabierz mu broszkę! Na prawej ręce pod mankietem!

Barczysty Agen był niższy ode mnie o pół głowy. Nie miał nade mną władzy, za to prymitywną siłę.

– Nie macie racji – szepnąłem do niego. – Ja go znam, wiem jak z nim rozmawiać…

Agen wykręcił mi rękę. Zacisnąwszy zęby, czekałem, aż zerwie amulet, lecz on szarpał się i sapał, wyłamując mi ramię coraz boleśniej. W końcu powiedział do Tantali:

– Nie da się zdjąć, proszę pani.

– Jak to?

Tantala podeszła i odsunęła Agena. Moja ręka znów była swobodna. Pocierając łokieć, obserwowałem, jak próbuje odczepić broszkę.

Całkiem bezskutecznie.

– Czy ten przedmiot naprawdę należał do Legiara? – zapytała przez zęby.

– W tej kombinacji jest pewien sens – zauważyłem mądrze. – Skoro ta rzecz reaguje na cudzą przemoc… broni się przed każdym jej użyciem. Tak więc zdejmować ją i oddać może tylko ten, kto ją wziął.

– Zdejmij i oddaj – powiedziała, jak poprzednio prawie nie otwierając ust.

Powiodłem wzrokiem po twarzach jej dwunastu ochroniarzy. Całkiem sympatyczni chłopcy, nie posępni, raczej skoncentrowani. Nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Oczekiwali, że pani Tantala będzie gościć w zamku, a zięć Solla będzie ją hołubił, nie będzie więc potrzeby dźgać pod żebra małżonka Alany.

– Nie wstyd wam, chłopcy? W dwunastu na jednego. Nie za mało was?

Ich twarze spochmurniały. Ten o imieniu Agen zaczerwienił się i odwrócił do Tantali.

– Proszę wziąć broń – wycedziła, patrząc mi prosto w oczy – i być gotowym… O świcie wybierzemy się z wizytą do maga.

Odwróciła się na pięcie i całą swą postawą demonstrując pogardę dla mnie, wyszła przez żywy szpaler rozstępujących się junaków.

Tak się złożyło, że na wzgórze do Czanotaksa wspięliśmy się mocną grupą. Jak to mówią: „wszystkiego dwudziestu pięciu”.

Mróz trzymał rześki, skrzypiący. Słońce, ledwie uniosło się nad horyzontem, zatrzymało się jakby z namysłem: a może wrócić z powrotem? Nad wioską unosiły się wąskie smużki dymu i tylko nad dachem domu czarodzieja jak zawsze nie było nawet chmurki.

– Niedługo wiosna – wymamrotał Agen, w zasadzie do nikogo.

Pomyślałem o drewnianym kalendarzu i omal nie postradałem całej swojej determinacji. Poczciwy chłopak wspomniał o wiośnie całkiem nie w porę. Wyzwolimy teraz Alanę z pomocą Niebios, lecz Wyrok Sędziego pozostanie w mocy i Rekotars nie doczeka lata…

Z trudem odciąłem się od tych przytłaczających myśli. Okazało się, że wszyscy patrzą na mnie: ustawieni w podkowę młodzieńcy i Tantala, tak zaciskająca dłonie w środku puszystej mufki, że z boku zdawała się żywym zwierzątkiem.

Decyzja była nagła i nieodwracalna. Być może sprawiła to myśl o śmierci, że odwinąłem mankiet, odpiąłem srebrną szpilę i wręczyłem Tantali.

Junacy spojrzeli po sobie.

Tantala zawahała się, lecz w końcu wzięła ode mnie wątpliwą ozdobę, odchyliła kołnierz zimowego palta i przypięła do niego talizman.

Poczułem się, jakbym został nagi na wietrze. Pragnąc pozbyć się niemiłego uczucia, zakołatałem w niezamkniętą bramę.

Nie wiadomo skąd zjawiła się czarna wrona, zatoczyła krąg nad dachem i zniknęła. Za moimi plecami ktoś nerwowo wyciągnął do połowy szpadę z pochwy.

Furtka uchyliła się, otwarła jakby sama z siebie, zapraszając nas do wejścia na zasypane śniegiem puste podwórze, bez jakichkolwiek oznak życia.

Czarno Tak Skoro stał w progu, zakutany w szubę, a na gołym czerepie pobłyskiwały słoneczne promyki. Idąca obok mnie Tantala potknęła się lekko.

Czarodziej uśmiechał się od ucha do ucha. Szalone oczy błyszczały zadowoleniem.

– No, nareszcie. Cieszę się, że widzę was w dobrym zdrowiu, zwłaszcza ciebie, Retano. Proszę wejść do środka, pani Soll. A młodzi panowie, jak chcecie, możecie wejść albo zaczekać na zewnątrz. W środku jest jeszcze chłodniej.