Выбрать главу

Wychowankowie Egerta Solla nadęli się jak jeden mąż i gęstym kręgiem otoczyli Tantalę, tupiąc podkutymi butami na ganku.

– Nie powinno się nazywać mnie panią Soll.

Siedzieliśmy w pokoju lustrzanym. Czarno Tak Skoro rozsiadł się niedbale w fotelu. Przyjrzawszy się bliżej, zauważyłem ze zdziwieniem, że owa niedbałość jest pozorna, podobnie jak wesołość zdaje się wymuszona.

Źle wyglądał. Jakby postarzał o kilka lat. Oczy miał zapadnięte, a skóra twarzy nabrała niezdrowego, żółtawego odcienia. Czuł się wyraźnie niedobrze, choć starał się tego nie okazywać.

Uzbrojeni młodzieńcy czekali za drzwiami, gotowi na wezwanie Tantali przyjść z pomocą.

– Nie powinno się nazywać mnie panią Soll – powtórzyła oschle Tantala. – Mam na imię Tantala.

– Jak pani sobie życzy – odparł Czarno z uśmieszkiem.

– Jestem przyzwyczajony zwracać uwagę na wewnętrzną treść, nie zewnętrzną formę. Jak więc mam nazwać kobietę człowieka, który…

– Nie wolno – ucięła.

Zerknąłem na nią zdumiony. Miała naprawdę żelazny charakter.

– Nie chodzi o mnie – podjęła prawie nie otwierając ust.

– Może mi pan wierzyć, że widziałam już niejednego maga… Pan Rekotars…

Drgnąłem, słysząc znowu pogardę w jej głosie.

– Pan Rekotars oświadczył, że jego żona, Alana znajduje się u pana. Czy to prawda?

– Prawda – odparł szybko Czarno i zapytał z ciekawością: – Jakich magów już pani spotkała?

– Gdzie jest Alana? – zapytała głosem jak stal.

Czanotaks wstał. Zdumiewające jak stworzenie w tak ciężkiej szubie umiało poruszać się z taką lekkością. Zawisnął nad kobietą jak góra porosła lasem.

– Alana jest cała i zdrowa. Niepotrzebnie słuchała pani Retano, który naopowiadał o mnie różnych okropności. A skąd pani to ma?

Jego dłoń wyciągnęła się w stronę kołnierza płaszcza, pod którym przypięty był srebrny artefakt.

Tantala mimowolnie cofnęła się, przykrywając szpilę dłonią.

– Alano! – zawołał Czanotaks, odwracając się, nie wiedzieć czemu, w stronę zaszronionego okna.

Stał tuż przy mnie, odwrócony plecami. Miałem ogromną pokusę rzucić się na niego, aż przygryzłem wargę. Ostrze kindżału pod łopatkę. Czy jakaś magia mogłaby to powstrzymać?

W rodzie Rekotarsów nie było łajdaków. Zdarzali się kłamliwi służący… oszuści, awanturnicy… ale nigdy nie było ludzi podłych.

Niemal bezszelestnie poruszył się zdobiący ścianę gobelin i przez tajne wejście weszła Alana, dokładnie taka sama, jaką widziałem ostatnim razem. Wyglądająca młodziej niż na swój wiek, skupiona i urażona.

Tantala zerwała się z siedzenia.

Zanim dotknęła dziewczyny, zdążyłem pomyśleć, że wszystko to może być tylko czarodziejską iluzją, lecz chwilkę potem Tantala już ściskała moją młodą małżonkę, tamta zaś słabo się sprzeciwiała. Zauroczony tym obrazkiem, nie od razu spostrzegłem, że ktoś ujął moje ramię.

Czarno Tak Skoro stał obok. Na włosach jego wspaniałej szuby połyskiwały śnieżne iskierki. Mag ciągłe się uśmiechał, lecz twarz miał naznaczoną piętnem choroby.

– Nie przejmuj się Wyrokiem, Retano. Zrobię, co obiecałem… Skąd wzięliście tę rzecz? Tę przypiętą do płaszcza?

– Pamiątka po Legiarze – wymamrotałem spękanymi wargami.

– Tak? – zdziwił się. – Teraz rozumiem. Zabieraj dziewczynę i wracaj do domu. Muszę pogawędzić z tą… Tantalą. Będzie to dla niej ciekawe.

Milczałem.

– Chcesz o coś zapytać?

Oblizałem wargi. Skrzywiłem się z bólu.

– Retano, na pewno spełnię obietnicę. Nie chowaj już do mnie urazy. W porządku?

– Tak – odpowiedziałem głucho.

Przeklęta słabość.

Służąca, wzdychając, grzała wodę. Siedziałem z Alaną, patrząc w zmizerowaną twarzyczkę, męcząc się z wyrzutami sumienia.

„Czy to prawda, że pan poślubił mnie tylko z powodu księgi?"

– Kocham cię – mamrotałem jak katarynka – kocham cię, jesteś moją żoną i nikomu ciebie nie oddam…

Milczała. Patrzyła na mnie spod rzęs wzrokiem zbyt dojrzałym i rozgoryczonym, jak na podlotka. Obok niej siedział na krawędzi łóżka obcy człowiek, którego duma zawierała się głównie w walce i grze z szulerami, a także w znakomitym pochodzeniu, wywodzącym się od Maga z Magów Damira. Ten dziwny człowiek żałośnie wydymał usta, niezręcznie gładził ją po głowie i kłamał, kłamał, kłamał…

Zaciąłem się. Przestałem mamrotać, cofnąłem dłoń i wyprostowałem się.

„Siedzisz w bagnie, Retano…”

Alana wciąż patrzyła, unosząc opuchnięte powieki. Co tamten z nią wyrabiał?! Czego zażądał w lodowatym chłodzie swego siedliska?

Zacząłem mówić znowu.

Słowa przychodziły zdumiewająco łatwo.

Opowiedziałem jej o Sądzie. O drewnianym kalendarzyku, gdzie wiatry nadymają policzki, a tłuste obłoki płaczą narysowanymi łzami. O tym, że większość dni jest odznaczona. Igła lekko drapie lak i mija kolejny dzień.

Opowiedziałem o swej pierwszej wizycie u Czanotaksa. Jak odmówiłem służby, szukałem pieniędzy i sprzedawałem zamek. Jak znów odwiedziłem maga, on zaś postawił mi warunek, jak wybrałem się w poszukiwaniu przyszłej żony i spotkałem ją na drodze, nie pojmując w pierwszej chwili, że prosi mnie o pomoc. Mówiłem o staruszku z bagien.

Słuchała mnie i jej oczy robiły się coraz większe, dopóki rzęsy nie dojechały do samej góry.

Opowiedziałem o wszystkim. O spotkanym w lochu widmie Maga z Magów, który okazał się sprytnym służącym. O tym także powinna się dowiedzieć.

– Chcesz, żebym ci współczuła? – zapytała po długiej chwili milczenia.

Drgnąłem.

– Nie. Chcę, żebyś opowiedziała o tym Tantali. Być może rozkaże swoim chłopakom powiesić mnie na bramie wjazdowej. Wtedy zostaniesz wdową i możesz odnaleźć… swoją pierwszą miłość.

– Drugą – oznajmiła głucho.

– Co? – spytałem machinalnie.

– Nieźle im dołożyłeś – odparła z uśmiechem. – Tym komediantom… Zwłaszcza szefowi. W tę jego zaślinioną, śmierdzącą gębę…

Wstrząsnął nią dreszcz, a oczy pociemniały.

– Nie wracaj do tego – powiedziałem z obawą.

– Nieźle im dołożyłeś – powtórzyła w rozmarzeniu. – Wydałeś mi się wtedy podobny do Luara. Chociaż z wyglądu ani trochę… To znaczy, że umrzesz w pierwszym miesiącu lata?

– Dzisiaj mi obiecywał… – zacząłem ponuro. – Obiecał zdjąć Wyrok. Nie wierzę mu jednak. Bawi się ze mną, jak kot z myszą.

Brwi Alany zbiegły się u nasady noska.

– Miałam kotkę, Markizę… Widziałam, jak dwie godziny zabawiała się z myszką. Przestałam ją lubić. A mama powiedziała: Czego chcesz, w końcu to kotka…

– Czego chcesz, w końcu to mag – rzekłem przez zęby.

Alana podniosła się nieco.

– Mój dziadek także był magiem i nikomu nigdy nie wyrządził zła!

– Przecież go nie pamiętasz – zauważyłem ostrożnie.

– Za to mama pamięta! – sprzeciwiła się. – I ojciec… Znowu osłabła i opadła na poduszki, zaciskając usta.

– Luar… Szłam do niego dziwną drogą, czarną, śliską, pełną ohydnych zjaw. Tamten mówił, bym szukała drogi. Kochasz brata, powiadał, a on ciebie także wspomina…

Urwała. Wtuliła głowę w ramiona.

– Czy ojciec cię także nie kocha?! – spytałem z przymusem.

Znowu podniosła opuchnięte powieki.

– On się mnie boi.

Zatkało mnie.

– Ojciec mnie, zapewne, kocha – wymamrotała smutno.

– Bardziej jednak kochał Luara. Wiesz, że Luar nie był naprawdę jego synem?

Całkiem zapomniałem języka w gębie.