Выбрать главу

– Nie. On może to uczynić.

– Przekleństwo – burknąłem, sam nie wiedząc, co mnie tak wzburzyło.

– Co mam robić? – zapytała szeptem.

Tym razem ja się wzdrygnąłem. Wcześniej tak ze mną nie rozmawiała. W jej głosie pojawiła się autentyczna rozterka. Rozmawiała jakby sama z sobą, wahając się, walcząc z pokusą prośby o radę.

– Tantalo – zacząłem jeszcze ostrożniej – czy jest pani pewna, że przedsionek naprawdę istnieje, że to nie jest wizja, metafora…

– Mój mąż od dziesięciu lat strzeże tej metafory – odparła z niemiłym uśmiechem.

Argument był na tyle istotny, że zamilkłem na długo.

– Chciałabym zrozumieć – szeptała, jakby zapominając o mej obecności – jak to się stało. On bardzo dużo wie. Bardzo dużo…

– Jest magiem – syknąłem przez zęby.

Tantala spojrzała na mnie z góry.

– To nie wyjaśnia wszystkiego. Magowie nie są aż tak wszechpotężni, jak o nich mówią.

– Nie powiedziałbym – mruknąłem, patrząc w ogień.

– Jestem związana z Luarem – szepnęła. – W pierwszym rzędzie. Teraz tamten pokazał mi tę więź. Choćby za to powinnam być wdzięczna…

– Wdzięczna Czanotaksowi Oro? – zdziwiłem się.

Pokój za naszymi plecami tonął w ciemnościach. Ogień w kominku najeżył się i skłębił… A może tylko mi się zdawało?

– Czarno – odpowiedziała moja rozmówczyni z wysiłkiem – sam siebie tak nazywa. Dopuścił do siebie… Siedzi w nim…

Urwała i nastąpiła pauza. Tantala metodycznie przygryzała wargi. Złapałem się na myśleniu, że Wyrok jakiegoś tam Sędziego to dla Czarno żaden problem i nie było o czym mówić…

Iść do niego i rzucić się łajdakowi do stóp? Upomnieć się o daną obietnicę? Błagać ze łzami? Na pewno na to czeka. Skoro nie wyjawił Tantali mego sekretu, czy chciał mi tym wyrządzić przysługę?

Za plecami Tantali płonął ogień. Jej figura była czarną sylwetką na tle miniaturowego pożaru.

– Powiedz, panie Rekotars… Dlaczego ożeniłeś się z Alaną?

Otóż to.

– Kocham ją – powiedziałem powoli.

Tantala zmrużyła płomienne oko.

– To dlaczego powiedział pan: „Gdzie mieliście oczy, gdy wydaliście za mnie Alanę?"

– Brednia – odparłem szybko. – Widocznie wtedy bredziłem.

– Sądzę, że pan kłamie – stwierdziła z westchnieniem.

– Nie ścierpię takiej obrazy – uniosłem się dosyć sztucznie.

Zacisnęła usta.

– Uważa pan, że dobrze jej z panem w tym zamku?

– Będzie dobrze – odciąłem się bez przekonania.

Westchnęła.

– Trzeba stąd jak najszybciej uciekać. Nie zostawię tutaj Alany.

Jakiś czas trwała cisza.

– Dokąd? – spytałem w końcu.

– Do Egerta – wymamrotała z irytacją. – Uciekać, dopóki Czarno jest słaby…

– Słaby?

Spojrzała na mnie, jak na głupka.

– Po próbie dostania się do Przedsionka zwykły mag byłby wyczerpany, lecz Czanotaks także opadł z sił. Daleko mu do pełnej mocy.

Otóż to…

– Skąd pani o tym wie? – wycedziłem przez zęby.

Usta jej drgnęły wzgardliwie.

– Każdy, komu choć raz w życiu przyszło do głowy zainteresować się historią magii…

Jasne było samo przez się, że jestem w dziedzinie magii kompletnym ignorantem.

Wyciągnąłem dłonie do ognia.

Ten, kto mieszka w domu na wzgórzu, już raz nie dotrzymał obietnicy. Okłamywał mnie wielokrotnie. Czy mogę dalej wierzyć, że skoro znów mu pomogę, zrobi ze mną to, co uczynił z Kliwi Młynarczykiem?

Przypomniałem sobie topniejącą klingę rodowej szpady, skrawki ognia w dłoniach czarodzieja i żelazne łańcuchy w lochu własnego zamku. „Nie związuj się więcej z żadnymi magami…”

Chciałbym.

Być może Tantala ma więcej racji, niż początkowo sądziłem. Stąd rzeczywiście trzeba uciekać.

A z drugiej strony ucieczka od Czanotaksa oznacza porzucenie nadziei. Mogę dziesiątki razy pocieszać się stwierdzeniami w rodzaju „mam jeszcze czas" albo „świat jest wielki", ale, parszywy los, przekonałem się, że na całym świecie nikt nie może mi pomóc, oprócz Czanotaksa.

– Kiedy odzyska moc, nie da nam uciec – oświadczyła nerwowo Tantala. – Na razie mamy szansę…

Szansę.

Zostało mi pół roku. Za mało, by żyć pełnią życia… ale wystarczająco dużo, by wejść na wzgórze i paść magowi do nóg.

– Waha się pan? – spytała prosto z mostu, przeszywając mnie lodowatym spojrzeniem.

– Nie – odparłem niechętnie. – Nie waham się. Wyjedziemy.

Rozdział dziesiąty

Cały następny dzień krążyła nad zamkiem pojedyncza wrona. Nie brakowało tych ptaków w okolicy, lecz właśnie tę miałem ochotę ustrzelić. Chociażby z łuku. Prowokacyjnie oznajmiłem barczystemu Agenowi, że zapewne żaden z jego chłopaków nie zdoła trafić we fruwającą paskudę. Tamten wydął pogardliwie wargi. Widziałem potem, jak uczniowie Solla wchodzą jeden za drugim na mury, uzbrojeni w łuki, kusze i ciężkie samopały. Wrona jednak nadal latała.

Dwunastu strażników przygotowywało wszystko do wyjazdu. Oprócz powozu Tantali szykowano też do podróży moją karetę, z pozoru wspaniałą, lecz w środku zbutwiałą, ozdobioną herbami, lecz nie przystosowaną do zimowych podróży.

Wyglądało na to, że wyruszymy wszyscy razem, kiedy tylko Agen zamelduje gotowość. Prawdę mówiąc od początku spodziewałem się, że wszystko pójdzie nie tak. Alana do tej pory prawie nie wstawała z łóżka. Wciąż była apatyczna, dużo spała, a dowiedziawszy się o odjeździe, po prostu odwróciła do ściany. Tantala, zaciskając zęby, uparła się na wyjaśniającą rozmowę. Byłem pewien, że mój mały sekret, przekazany żonie w przypływie szczerości, wyjdzie na jaw, co odmieni wszystkie plany. Tantala w najlepszym wypadku plunie mi w twarz i odjedzie z Alaną oraz magiczną szpilką, pozostawiając mi tłumaczenie przed rozjuszonym Czarno.

Rozmowa przybranych sióstr trwała prawie godzinę. Alana po niej poweselała, strząsnęła z siebie senną otępiałość i zgodziła się jechać bez dalszych dąsów. Tantala także wpadła w dobry nastrój. Patrząc na nią, skonstatowałem niemal ze strachem, że moja młoda żona nic jej nie powiedziała.

– Ale wrócimy tutaj? – spytała Alana pół godziny później, kiedy staliśmy we dwoje na murze, odprowadzając wzrokiem purpurowe, zachodzące słońce. – Przecież nie możesz się odciąć… Tamten obiecał zdjąć z ciebie Wyrok. Jak możesz odciąć się od jego pomocy?

Posmutniałem.

Dziś rano obejrzałem znowu swój kalendarzyk i odhaczyłem igiełką przeszłe dni, poświęcone szukaniu Alany, przebyte w lochu, w łańcuchach i wiele innych, nie tak pamiętnych, ale zawsze przeżytych.

Alana zachwiała się. Troskliwie podtrzymałem ją pod ramię. Wyszła na świeże powietrze pierwszy raz od tygodnia. Nic dziwnego, że kręci się jej w głowie.

W trakcie podróży do Przedsionka „zwyczajny mag" opadłby z sił… A piętnastoletnia panienka?!

Przypływ nienawiści do Czarno kazał mi zacisnąć zęby. Jej słabość i bladość. Przed oczami miałem obrazek: uśmiechnięty Czarno układa bezwolne ciało mojej żony, układa jak kładkę nad rozpadliną, spokojnie wchodzi na jej plecy, stąpa po barkach i głowie…

– Czemu tak patrzysz? – spytała z nikłym uśmiechem.

– On cię wykorzystał – powiedziałem głucho.

Zadrżała. Przejęty, objąłem jej ramiona.

– Co ci jest?!

– Wykorzystał – powtórzyła z wysiłkiem. – Wstrętne słowo. Tak samo mówili… komedianci.

Przytuliłem ją. Patrzyłem ponuro w słońce, uwalające się na widnokrąg swym opasłym, czerwonym brzuchem. Patrzyłem z taką złością, jakby ono było wszystkiemu winne.