– Alano… nikt więcej cię nie tknie. Nigdy w życiu. Przysięgam…
Chłodny wiatr spowodował, że przestałem przysięgać i zakaszlałem.
Jak to mówiła o Czarno Tak Skoro wiejska znachorka? „On nie ma krztyny sumienia…”. Wyglądało na to, że ja także nie. Ile warte są takie przysięgi, skoro Alana wie o mnie wszystko?
– Potem wrócimy? – zapytała z uporem moja żona.
– Alano – wymamrotałem ochryple – dlaczego nie powiedziałaś Tantali prawdy?
Wiatr zadął znowu. Jutro może być śnieżyca. Jak mamy jechać w taką pogodę?
Alana westchnęła dramatycznie. Wczepiła się w mój rękaw.
– Kręci mi się w głowie. Muszę się znowu położyć. Chodźmy.
Następnego dnia krewniak Itera przyniósł oszałamiającą, w jego mniemaniu, wiadomość. Do wioski przybyli komedianci! Dwa wozy. Wieczorem dadzą przedstawienie na dziedzińcu tawerny, a jeśli zbiorą sporo pieniędzy, zostaną na następny dzień.
– Kiepska trupa – zareagowała Tantala na tę wieść.
– Wszystkie dobre zimują po miastach. Zimą nie włóczą się po gościńcach!
Nie odpowiedziałem. Dwa wozy…
Nie wierzyłem w takie przypadki.
Można było wziąć ze sobą dwunastu zuchów Solla. Pomogliby mi z chęcią, dowiedziawszy, o co chodzi. Odrzuciłem jednak myśl o cudzej pomocy. Ostatnim razem wystarczyła mi własna szpada. Na tych ziemiach ja byłem panem i jakby nie spsiał mój ród, nikt mnie jeszcze tego nie pozbawił.
– O czym pan myśli? – spytała z niepokojem Tantala.
Alana spała. Ostatnio spała niemal bez przerwy i coraz bardziej mnie się to nie podobało. „Wykorzystał. Wstrętne słowo…”
– Retano… Co się dzieje?
Widocznie miałem na twarzy wyjątkowo drapieżny grymas, wstrząsający w swym okrucieństwie. Przywlec łotrów na zamek…
– Pójdę obejrzeć przedstawienie – odparłem niewinnie.
– Lubię teatr. Z całej duszy.
Tantala spochmurniała.
– Retano… Chyba zwariowałeś, jeśli myślisz, że to ci sami?!
Uśmiechnąłem się radośnie.
– Pójdę z tobą – oznajmiła stanowczo. – I Agen z nami… Wyraz mej twarzy sprawił, że nie dokończyła zdania.
– No dobrze – mruknęła pojednawczo. – Pójdę sama. Możemy?
– Wiem, że też kochasz teatr – odrzekłem niemal czule.
Zjawiliśmy się we wsi na godzinę przed zmrokiem. Przygotowania do spektaklu szły na całego. Dwa wozy stały obok siebie, jeden z nich z opuszczonymi burtami przeobraził się w scenkę. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna powoli wbijał gwoździe w stelaż, pragnąc zawiesić na nim kurtynę. Odwrócony był do nas plecami. Poczułem, jak rozdymają się moje nozdrza. To był ten sam łajdak, udający aktora, lecz nie umiejący posługiwać się nożem. Ten, który bił po cichu…
Innych nie było widać, lecz słychać było głosy z drugiego wozu. Spojrzałem na Tantalę. Moja towarzyszka była dziwnie skupiona, jakby musiała odpowiedzieć na trudne pytanie i zależało od tego jej życie.
Zacisnąłem usta. Ciężkim krokiem pana i władcy ruszyłem w stronę wozów, roztrącając gapiów. Widocznie wyglądałem groźnie.
Łajdak ciągle uderzał młotkiem, nie spodziewając się, jak ciemne chmury zbierają się nad jego głową. Słyszałem, że Tantala szła za mną krok w krok. Jednym susem wskoczyłem na podest. Wóz zakołysał się, a zajęty komediant nareszcie oderwał się od swojej pracy i obejrzał się.
Los zgotował mi niemiłą niespodziankę. To nie był tamten łotr. Potężnie zbudowany dwudziestopięciolatek, czarnowłosy, ze zmanierowaną twarzą bawidamka. Całkiem, jakby miał napisane na czole „komediant".
Zgrzytnąłem zębami. Na drugim wozie miotały się jakieś cienie. Chciałem jak najszybciej uwiarygodnić swą pomyłkę, toteż, szczerząc się, rzuciłem:
– Gdzie wasz szef? Żywo!
Aktor był chyba przyzwyczajony do zjawiania się wszelkiego rodzaju sobiepanów. Słowo „władza" nie było dla niego pustym dźwiękiem, dlatego ukłonił się pospiesznie i machnął młotkiem jak czapką.
– Tam, jaśnie panie, w drugim wozie. Jesteśmy porządnymi komediantami… Płacimy należności…
Odepchnąłem go. Ostatecznie nie zaliczał się do gnębicieli Alany. Mocno szarpnąłem kotarę, zasłaniającą wejście do malowanego wozu.
Trzasnęła rozrywana tkanina. Tantala jęknęła za moimi plecami. Jakim sposobem sama, bez niczyjej pomocy wdrapała się na scenkę?
W środku było ciemno i duszno, cuchnęło potem i chyba pudrem. Jakaś półnaga damulka zerwała się z piskiem. Odwróciłem się ku niej, oczekując, że ujrzę tamtą ślicznotkę, która w swoim czasie zapraszała mnie na przedstawienie.
Ktoś chwycił mnie za ramię.
– Pan pozwoli! Jakim prawem?!
Odwróciłem się.
Nigdy go nie widziałem. Nie jego chciałem pojmać i odstawić na zamek. Nawet półmrok i narysowane na twarzy zmarszczki nie mogły mnie zmylić. To nie on.
– Zaraz wyjaśnię, jakim prawem! – warknąłem, nie mogąc opanować gniewu.
Komedianci wydawali mi się kłamcami, błaznami, co ze mnie drwili. Zdawało mi się, że tamta dziewczyna w kącie zaczyna chichotać. Pomylił się jaśnie pan?!
– Zaraz wyjaśnię – powtórzyłem z ważną miną. – Kto tu jest szefem? Do mnie!
Jakby ktoś zaszlochał.
– Ja jestem szefem – oświadczył ten ucharakteryzowany na starca.
W rzeczywistości miał niewiele ponad czterdziestkę.
Tłum huczał oburzony. Ze wszystkich stron schodzili się nowi gapie. Żadne widowisko nie przyciąga tak, jak prawdziwa awantura. Prawdziwa walka, bez żadnego oszustwa.
– Czym zawiniliśmy, jaśnie panie?
Przy dziennym świetle jego pomalowana twarz wydawała się ohydną maską.
Jeszcze nie wiedziałem, czym zawinili. Zapewne tym, że byli komediantami. Wszyscy oni są jednakowi. To, co się przydarzyło Alanie, mogło też przytrafić się innej dziewczynie pod tą samą naderwaną zasłoną.
– Mamy pozwolenie na występy w miastach i wsiach. Płacimy należności…
– Barian – powiedziano za moimi plecami.
Po chwili zrozumiałem, że powiedziała to Tantala. Szef teatru drgnął. Z trudem odwrócił wzrok od mojej twarzy i zerknął nad ramieniem.
– Witaj, Barianie – powiedziała Tantala z dziwnie płaczliwie brzmiącym śmiechem.
Pokryta charakteryzacją twarz jakiś czas była jak skamieniała. Potem ujrzałem, jak coraz szerzej unoszą się pobielone powieki, a oczy niemal wychodzą z orbit.
– To ty?!
Komedianci zanocowali na zamku. Tantala nakupowała w wiosce żywności. Jej dwunastu strażników krzywiło się z niezadowoleniem, oglądając kolorowe wozy i ich mieszkańców.
Tantala siedziała do późna z niejakim Barianem w głównym salonie u kominka. Pozostali członkowie trupy położyli się spać na siennikach, litościwie wydanych im przez Itera. Co jakiś czas któryś z nich budził się, unosił na łokciu, próbując zrozumieć, gdzie się znalazł. Potem usypiał znowu z błogim wyrazem twarzy.
– No, sama widzisz, jak to wygląda. Gramy tylko Farsę o rogaczu i to…
Barian skrzywił w smutnym uśmiechu twarz pozbawioną charakteryzacji.
– Mucha wyrósł… A ja w tej roli nie dorównuję mistrzowi Flo… A Dinka – dodał szeptem, oglądając się na panienkę smacznie śpiącą na pobliskim materacu – to nie ty. Tak to wygląda.
Podszedłem bliżej, starając się stąpać jak najciszej, lecz Barian i tak się poderwał. Bał się mnie. W końcu wdarłem się do jego wozu brutalnie zrywając kurtynę, z gromkim wrzaskiem. Wieczna włóczęga nauczyła go obawiać się każdego, kto jest od niego silniejszy. Zasada, zapewniająca bezpieczeństwo komediantom…
– Proszę usiąść, Retano – rzekła Tantala, nie patrząc na mnie. – Z tym właśnie człowiekiem przejechałam, sama nie wiem ile dróg, ile lat… Być może do dzisiaj bym…