Patrzyła w ogień. Nie była podobna do siebie, gdyż jej wyrazista twarz utraciła wyraz stanowczości. W oczach błyskały łzy. Po raz pierwszy widziałem ją sentymentalną…
Trudno było wyobrazić ją sobie w kolorowym wozie, w towarzystwie takiego Bariana…
– Pójdę się przespać – rzekł przepraszająco komediant.
Moja obecność go uwierała. Tantala, nie patrząc, chwyciła go za rękę.
– Siedź…
Westchnął.
– Dinka… braliśmy ją do ról komediowych, a jak podrosła, wygląda jak amantka. I dobrze, bo Gezina wyszła w tym roku za mąż. Będziesz się śmiać, Tantalo: za sklepikarza!
Zamilkł na chwilę, drżąc z zimna.
– Wybacz, ale pójdę już. Jestem wdzięczny panu Rekotarsowi za gościnę, ale na pewno nie interesują go nasze teatralne ploteczki.
– Skoro go nie interesują, na pewno odejdzie – odparła chłodno Tantala.
Wzdrygnąłem się. Ta osoba najwyraźniej się zapomniała. Każda poufałość ma jednak swoją granicę…
Wstałem i odszedłem, całą swoją postawą okazując, że gadanina komediantów nie może mnie urazić. Na progu komnaty pojawił się zadyszany Iter.
– Panie Retano… pani Alana… majaczy jak w gorączce.
Leżała, odrzuciwszy zbite w kupę okrycia. Ostre światło padało na jej twarz, lecz nie budziło jej. Powieki były mocno zaciśnięte, blade wargi wykrzywione.
Usiadłem przy niej, chwyciłem za rękę, bezradnie się rozglądając.
– Nie trzeba – bełkotała nieskładnie. – Tam… bagno… nie trzeba!
Do samego rana miotała się tak, dręczona koszmarami. W żaden sposób nie mogłem jej dobudzić.
Wyruszyliśmy w drogę o świcie. Na rozstaju dróg drogi nasze rozeszły się. Wozy komediantów skręciły w prawo, a powóz Sollów i kareta z herbem Rekotarsów otoczone tuzinem jeźdźców pospiesznie pojechały prosto.
Oba pojazdy starały się jak najprędzej oddalić od wzgórza z zimnym budynkiem bez kominów. Okazywało się, że Czanotaks Oro nie jest wszechwiedzący, skoro czarna wrona wciąż śledziła nasze wehikuły, nie zwracając najmniejszej uwagi na malowane wozy wędrownego teatrzyku…
Pomysł był idiotyczny. Narodził się w głowie byłej aktorki. Usłyszawszy go po raz pierwszy, roześmiałem się Tantali w twarz. Ku memu zdziwieniu, Alana, która po koszmarnej nocy poczuła się jakby lepiej, nie zareagowała w żaden sposób na perspektywę nowej „przejażdżki z komediantami". To było dziwne, z mego punktu widzenia, sam widok teatralnych wozów powinien wywołać w niej odrazę. Alana zdążyła zapomnieć o tamtych wstrząsających przeżyciach albo…
Albo jej apatia weszła w kolejną, głębszą fazę. Było jej po prostu wszystko jedno.
Nikt z nas nie wiedział do końca, czy zdołamy oszukać Czanotaksa i jak daleko sięga jego moc magiczna. Tantala zapewniała, że idiotyczność pomysłu nadaje mu pewien sens. Może osłabiony Czarno straci trop i w imię takiej możliwości trzeba na jakiś czas pożegnać się z wygodą…
Jaka może być wygoda w podróży w środku zimy. W taką porę się nie podróżuje, lecz ratuje ucieczką.
Trudno było przekonać podkomendnych Solla, że mają eskortować dwie puste karety. Nie wiem, jak się to udało Tantali i jakie znalazła argumenty. Musiałem przysiąc w końcu przed dwunastką zuchów, że z głowy Alany ani Tantali nie spadnie jeden włosek. W tym przysięganiu było coś poniżającego. Początkowo się więc zapierałem, w końcu uległem.
Wiele dni później doszliśmy do wniosku, że Tantala miała rację. Karawana eskortowana przez wychowanków Solla pierwszego dnia beznadziejnie ugrzęzła w zaspach. Pojawiła się nagle burza śnieżna i w najbliższej gospodzie okazało się, że oba pojazdy są tak sfatygowane, iż niezdatne do dalszej jazdy. Czy Czanotaks się faktycznie pomylił, czy też od początku igrał z nami jak kot z myszą, trudno powiedzieć.
Przygotowania do wyjazdu wydawały się dziecinną zabawą. Mijał dzień za dniem, a ja wciąż nie mogłem uwierzyć, że wędrujemy z komediantami. W końcu mój mizerny rozum znalazł uzasadnienie: byłem pionkiem w cudzej grze. Jak się pocieszać, to na całego.
Nastawałem na Bariana, żeby wyznaczył mi jakąś rolę. Biedaczek bał się mnie od początku, a teraz całkiem przede mną uciekał. Zaproponowałem Tantali, że nauczymy się paru piosenek na dwa głosy. Uśmiechała się krzywo, powątpiewając w moje umiejętności wokalne. Prosiłem Alanę, by nauczyła mnie modnych tańców. Milczała bez uśmiechu. Propozycja nie wydała się jej nawet śmieszna.
Teraz Barian szedł obok wozu całkiem zadowolony. Podejrzałem kątem oka, jak Tantala wsunęła mu do ręki pękaty mieszek. Szef trupy odmawiał, zażenowany.
– Chciałeś przecież, sprzedać jeden z wozów! – rozeźliła się w końcu Tantala, – Uważasz mnie za obcą?
W tej sytuacji Barianowi nie pozostało nic innego, jak przyjąć pieniądze, a teraz kroczył radosny, przeczuwając obfity obiad i ciepły nocleg.
Droga była przetarta. Konie szły równym tempem, lecz osie wozów były wysłużone i trzęsło niemiłosiernie. Nieprzyzwyczajony do takiej jazdy, miałem wrażenie, że zaraz wytrzęsie ze mnie duszę. Miałem ochotę wyskoczyć i iść wspólnie z Barianem, lecz Tantala mocno trzymała mnie za rękaw.
Po południu ujrzeliśmy wioskę. Mogli mnie w niej rozpoznać, miałem więc nakazane nie wychylać nosa z wozu. Wysoki przystojniak, noszący niesympatyczne przezwisko Mucha i tłustawy, dobroduszny staruszek z twarzą scenicznego złoczyńcy przygotowali scenkę. Heroina Dinka wydobyła z kufrów górę kostiumów, a Barian tym razem chodził naokoło, zachęcając widzów. Ciekawskich zebrało się niezbyt wielu, ale też i niemało. Dziewczyna wydobyła lutnię i spektakl się rozpoczął.
Siedziałem w kącie wozu, gdzie było mi bardzo ciasno i obserwowałem przedstawienie od kulis. Komedianci biegali w różne strony. Damulka dopiero co wzdychająca z miłości do przystojnego Muchy, chwilę potem podpełzła pod kurtynę i podała komuś drewniany miecz. Gruby staruszek odstawiał złoczyńcę tak wiarygodnie, że publika aż wyła. Widziałem, jak Barian objaśniał coś Tantali. Wzięła od niego arkusz blachy i pałkę okręconą szmatami. Śledząc w napięciu akcję przez dziurkę w zasłonie, zabębniła nagle w blachę ze wszystkich sił. Na scenie ktoś głośno zawodził, a Tantala ocierała pot z czoła. Aktorzy ociekali także jak konie, a z ich ust wydobywały się kłęby pary.
Potem wystawiono Farsę o rogaczu. Tuż przed moim nosem cały zespół przebierał się pospiesznie. Barian nałożył perukę, wziął pióro, garść papierów i pobiegł na scenę. Z otwartymi ustami patrzyłem jak damulka wypycha dekolt dodatkowymi szmatkami. W pewnym momencie przypomniałem sobie o takcie i odwróciłem wzrok, akurat po to, by zobaczyć jak Mucha montuje na przedzie kalesonów ogromną, zmarzniętą marchew…
Szlachcicom nie wypada podróżować z komediantami. Ucieszyłem się, że Alana nie widzi tego wszystkiego, chociaż fakt, że była wśród publiczności, także nie wydawał się odpowiednią rzeczą dla żony Retanaara Rekotarsa.
Miałem wielką ochotę nałożyć na głowę sztuczną łysinę. Przypudrować nos, dokleić wąsy i pojawić się przed oczami widzów. Ależ zdumiałaby się damulka z wypchanym biustem! Pofiglować, parszywy los, pogwizdując…
O tak. Na pewno by mnie wygwizdali.
Farsa skończyła się. Nie zrozumiałem, o co w niej szło, ale publiczność śmiała się i rzucała monety na tackę. Nie tak znowu dużo, na pewno nie starczyłoby na gospodę dla wszystkich. Przypomniałem sobie urażony głos Tantali: „Uważasz mnie za obcą?" i brzęk pieniędzy w sakiewce.
Ciekawe, jak dawali sobie radę, nie spotykając na drodze bogatej fundatorki? Trzeba przecież coś jeść, nakarmić konie… Zapłacić należności. Nie bez przyczyny tak się wystraszyli, gdy włamałem się do ich wozu.
Mimo woli podniosłem oczy. Urwany kawałek zasłony był starannie przyszyty z powrotem.