– W imię Maga z Magów – podjąłem tak strasznym głosem, że prawie sam byłem w strachu – niech się stanie!
I walnąłem jego głową o poręcz.
Niewiele mu było trzeba, by opadł na podłogę jak szmaciana lalka. Tantala wczepiła się boleśnie w moje ramię.
– Wredny gówniarz – wybełkotałem przez zęby. – A ty gdzie łazisz?! Co by było, gdyby…
– Od razu wszystkie przywileje aktorstwa – odparła drżącym głosem. – Oklaski… śmiech… policzek… Szukałam na dole… magicznej szpilki.
Omal nie potknąłem się o nieruchome ciało książątka.
– Czego?!
– Zgubiłam broszę – odpowiedziała ze łzami. – Przebierałam się… Sprawdzałam w kufrze, ale tam nie ma…
– Nie znalazłaś jej?!
– Retano.
Nie mówiąc nic więcej, chwyciłem ją za łokieć i wepchnąłem do naszej izby, między śpiących. Potem zawróciłem, chwyciłem księcia za kołnierz i zwlokłem bezwolne ciało po schodach. Jego zabijaki leżeli pokotem. Z trudem opanowałem chęć, by wytaszczyć wszystkich na zewnątrz i zakopać w zaspach. Rano oberżysta mógłby zapłakać nad nieszczęsnym księciem i jego drużyną.
Rozejrzałem się, chwyciłem zręczniej nieprzytomnego i wyciągnąłem go na dwór. Zimowy wiatr dmuchnął mi w twarz. W każdym razie w ciepłym chlewie młokos nie zamieni się w sopel. Gnój chroni od zimna lepiej niż gruba pierzyna.
Zostawiłem go skrępowanym i zakneblowanym, w towarzystwie świnek. Obmyłem dłonie śniegiem, a w sieni dokładnie się otrząsnąłem, żeby nie napaskudzić. Potem, uzbrojony w kalendarzyk, przetrząsnąłem każdą szczelinę jadalni.
Nigdzie nie znalazłem dziwacznej srebrnej broszki, podarunku od mego pradziadka Damira. Jakby diabeł ogonem przykrył.
Zdrowy rozum nakazywał zabierać się z tego miejsca jak najszybciej. Barian poganiał nas. Jakież było jego zdziwienie, kiedy oznajmiłem, że nigdzie nie jadę, że może ze swoją trupą jechać dokąd chce, lecz ja z moją żoną i Tantalą nie ruszymy się stąd na krok, dopóki nie odzyskamy pewnej zgubionej, cennej rzeczy.
Szef teatrzyku stwierdził, że oszalałem. Dinka cieszyła się po cichu, że nagły przypadek uwolni ją od scenicznej rywalki. Mucha ze zdziwieniem ruszał ramionami, a Fantin złoczyńca mrugał z zaskoczeniem. Jednak ani zgrzytanie zębów, ani obelgi, ani nawet możliwe nieprzyjemności nie zmieniały mego stanowiska. Alana dziwiła się w milczeniu. Tantala przygryzała wargi w poczuciu winy.
Tymczasem młodzi zabijacy zorientowali się, że ich przywódca zniknął, jakby się zapadł pod ziemię. Spowodowało to spore zamieszanie. Rozterka prędko mogła zmienić się w złość, kiedy się pojawili świadkowie, którzy widzieli, jak w środku nocy jaśnie oświecony książę wyszedł na dwór i wskoczył na konia i przeskoczył przez płot, nie czekając, aż otworzą bramę. Zamieć zatarła wszelkie ślady. Młode zbiry skrobały się po głowach i na wszelki wypadek obszukały dom. Tantala denerwowała się, rzucając co pewien czas na mnie pytające spojrzenia. Chciałaby się dowiedzieć, czy nie zadusiłem wysoko urodzonego młokosa i nie zakopałem w zaspie. Reszta nie wiedziała niczego o nocnym wydarzeniu. Barian w końcu podjął decyzję i nie patrząc na mnie, kazał Musze wyprowadzić konie ze stajni.
Na szczęście zabijacy nie wpadli na to, by przeszukać chlew. Miałem szczerą nadzieję, że młody szlachcic wciąż żyje i nie zadławił się nieczystościami. Inna sprawa, że parobek doglądający trzody w każdej chwili mógł znaleźć więźnia i trudno było wyobrazić sobie, czym by się to wszystko skończyło.
W końcu, ku ogólnej radości, zabijacy wskoczyli na konie i uwolnili gospodę od swej obecności, oby na długo. Oberżysta westchnął z ulgą. Wiedziałem, że cieszył się przedwcześnie, więc nie chciałem tracić ani minuty.
Kiedy tylko brama zamknęła się za niespokojnymi gośćmi, zwróciłem się oficjalnie do właściciela, by zebrał w jadalni całą służbę przebywającą tam podczas przedstawienia i zaraz po spektaklu. Oberżysta zdziwił się początkowo, że komediant przemawia doń rozkazująco. Poruszyłem szczękami i mimochodem pokazałem ukrytą pod płaszczem szpadę. Właściciel zamyślił się. Wisiałem nad nim jak skała. Biedaczek był niższy ode mnie o głowę.
– Pomylił się pan co do mnie, dobry człowieku – oświadczyłem słodziutko. – Nie jestem komediantem.
To ostatecznie go przekonało. Właściciel zasępił się i zwołał służących. Okazało się, że w jadalni usługiwały trzy osoby: fertyczna dziewuszka w kokieteryjnym fartuszku, grubaska z głupkowatą twarzą i długonosa, ponura odwieczna stara panna.
– O co chodzi, jaśnie panie? – zapytał oberżysta, zerkając groźnie na posługaczki. – Poniósł pan stratę? Ktoś pana okradł?
– Znajdował się tu pewien przedmiot – odrzekłem, wpatrując się badawczo w twarze trzech kobiet. – Srebrna pamiątka po przodku. Być może spadła na podłogę. Być może któraś z was ją podniosła i wzięła sobie, nie wiedząc, do kogo należy. Nie mam nikomu za złe. Proszę tylko o zwrot. Nie jest zbyt cenna, lecz ma dla mnie wartość pamiątkową.
Oberżysta chrząknął i przeczesał brodę. Grubaska wzruszyła ramionami, długonosa westchnęła ciężko, dziewczyna z prawdziwym smutkiem wpatrywała się w podłogę.
– Ale przecież – zaczął ostrożnie właściciel – szanowny panie, tu wczoraj było takie zamieszanie… Mógł ją podnieść któryś z tych… znakomitych gości. Po prostu w pijanym widzie…
A jeśli nawet nie, było tu tyle śmieci, że mogła zostać zamieciona przez nieuwagę. Może poszuka pan na śmietniku?
Jeśli w pytaniu kryła się drwina, to była ukryta głęboko. Pomyślałem z lękiem, że oberżysta może mieć rację. Czy będę musiał grzebać w odpadkach?
Zostawię to Tantali, zdecydowałem w przystępie rozdrażnienia. Też mi wielka aktorka…
Rozdrażnienie zniknęło pod presją wyrzutów sumienia. Potarłem podbródek, zaglądając kolejno w oczy trzem sługom.
– No jak, panienki? Rzecz łatwa do zauważenia, duża, ze srebra…
– Mówił pan, że nie jest cenna – parsknęła najmłodsza. – A teraz okazuje się, że duża…
– Mogę dopłacić – odrzekłem miękko. – Kto ją odda, dostanie ode mnie nagrodę w złociszach. Zapamiętacie?
Gruba znowu wzruszyła ramionami. Długonosa łypnęła okiem na oberżystę.
– Panie… robota czeka… potem nas wypytacie.
Właściciel nachmurzył się.
– Jaśnie panie… nikt tego nie widział i nie znalazł. Może zabrał któryś z gości, może wpadła w szparę. Niech pan szuka. Nie trzymamy kradzionych rzeczy, to uczciwy zakład, żaden z gości się dotąd nie skarżył. Proszę wybaczyć, szanowny panie.
Wymownym gestem odprawił służące.
Podniosłem oczy. U szczytu schodów obserwowała nas pobladła, oniemiała Tantala.
Czas uciekał. Sytuacja stawała się coraz bardziej konfliktowa. Barian nie chciał dłużej czekać, ja zaś nie zamierzałem ruszać w drogę, dopóki nie odnajdę podarunku Damira. Trzeba było przyznać, że z każdą godziną nadzieja stawała się coraz bardziej nikła. W chlewie miotał się i wył przez knebel nie przywykły do takich przebudzeń książę. Tantala chodziła jak błędna. Barian, bez żenady, pociągnął ją za sobą. Dobrze go rozumiałem.
Czerwony na buźce Mucha oznajmił, że „można jechać".
– Jedź – powiedziałem do Tantali. – Nie obawiaj się o Alanę. Jestem w końcu jej mężem.
Tantala milczała. Na policzkach miała nierówne, nerwowe wypieki.
Nie wiadomo, czym by się to wszystko skończyło, gdyby w tej chwili właściciel nie postanowił przeprowadzić rewizji… ale nie w chlewie. W wymiecionej do czysta jadalni. Zdarzyło się tak, że wodząc palcem po jednym ze stołów, natrafił na plamę tłuszczu. Staliśmy z Tantalą na podeście schodów i oboje wzdrygnęliśmy, słysząc przenikliwy krzyk: