Znalazłem chyba najlepsze wyjście. Uchroniło nas od hańby morderstwa, a zarazem zabezpieczało Torię i jeśli wierzyć twierdzeniom Tantali, także cały świat… Mag, napojony nasennymi ziołami, był nieprzytomny, pozbawiony woli i mocy.
Dlatego teraz taszczyłem za sobą nosze. Jeśli pamięć mnie zawiodła, z nadejściem nocy i wilków nasze problemy rozwiążą się same.
Tantala znów przystanęła. Alana szła dalej, z dłońmi skrytymi w mufce. Widocznie tamta nie chciała wsparcia. Podszedłem do rozpostartego ciała na noszach i pochyliłem nad bladym obliczem czarodzieja.
– Czarno… czy dobrze idziemy?
Milczenie. Opuszczone powieki, głęboka zmarszczka między brwiami.
– Słyszysz mnie, Czarno?
– Psy – rzekła zmienionym głosem Alana.
Zamilkłem.
W mroźnym powietrzu rozległo się odległe ujadanie psów.
Czy łatwo uwarzyć zupę w garści, trzymać w ustach truciznę, mieć żar za pazuchą?
Przed nocą dotarliśmy do chutoru i nasze pieniądze wykazały magiczną właściwość, do tego stopnia, że przez chwilę poczułem się prawdziwym czarodziejem. Ugościli nas, nakarmili, przygotowali posłania i nagrzali wody. Postanowiłem nie zastanawiać się nad niczym do rana. Zasnąłem niemal szczęśliwy w objęciach Alany. Zbudziłem się w środku nocy, w kompletnej ciemności.
Za zasłoną miotała się na posłaniu, jęcząc przez zaciśnięte zęby, Tantala. Śniły się jej koszmary: Przedsionek, w którego końcu majaczyła nie całkiem ludzka postać Strażnika, który był jej mężem, Luarem.
Alana sapała cichutko nad moim uchem. Ostrożnie, by jej nie przestraszyć, pogładziłem odkryte ramię. Potem wstałem, założyłem płaszcz na gołe ciało i zajrzałem za kotarę. Tantala już nie jęczała, tylko dyszała ciężko.
Postałem nad nią chwilę, a potem ostrożnie, omijając sprzęty, cichcem przeszedłem do drugiej izby.
Ta izba była bez wątpienia pomieszczeniem dla służby. Na kanapie w kącie leżał przykryty szubą Czanotaks Oro. Na noc mocno związałem rzemieniami jego ramiona i nadgarstki, kolana i kostki u nóg. W jakiejś chwili przypomniałem sobie piwnicę z beczkami i zardzewiałe łańcuchy na moich rękach. Nosił wilk razy kilka…
Stanąłem w drzwiach nasłuchując, lecz nie usłyszałem oddechu. Czyżby magowie nie oddychali?
Nie należy zapraszać do domu błyskawicy ani wilka na gody. Gdzie jest ta granica, za którą Czarno Tak Skoro okaże się bezsilny? Dobry Czanotaks, to martwy Czanotaks?
Przestąpiłem z nogi na nogę. Jesteśmy zbyt pewni siebie. Nie wiedzieć czemu uznaliśmy, że naprawdę możemy go zabić, póki jest obezwładniony. A jeśli nie? Jeśli Alana ma rację, że do takiego zabójstwa konieczny jest magiczny artefakt? Po co więc owe wszystkie dylematy moralne. Uratowaliśmy mu życie nie z litości, ale dlatego, że nie potrafiliśmy go pozbawić…
Wziąć od razu rzemień i zapętlić na jego bezbronnym gardle…
Ohyda. Jeśli zacharczy i odejdzie do swoich przodków, kim się stanę we własnych oczach? Nocnym dusicielem bezbronnych?
Nie mówiąc już o Wyroku Sędziego.
Tantala słabo krzyknęła za kotarą.
– Ty bydlaku – powiedziałem smutno do związanego wroga. – Co mamy z tobą zrobić?
Wspaniała kompania: facet i dwie kobiety, a z nimi beczka prochu w ludzkim ciele. Ni to wyrzucić, ni zabrać.
Następnego dnia nastąpiła wiosna. W oka mgnieniu, bez żadnych przygotowań. Mieszkańcy chutoru chwytali się za głowy, opowiadając o zniszczonych przez powodzie tamach i mostach, zatopionych dolinach, niemal o kataklizmie. Udało nam się dostać po topniejącym śniegu do sąsiedniej wioski, gdzie nasza podróż zatrzymała się sama przez się, ponieważ następnego dnia drogi zrobiły się całkiem nieprzejezdne.
Pieniędzy mieliśmy pod dostatkiem. Zajęliśmy najlepsze pokoje w gospodzie i zasięgnęliśmy informacji o miejscowych znachorkach. Okazało się, że są aż trzy, a dwie z nich chwaliły się, iż są „wiedźmami". Dowodem czarodziejskich umiejętności była zdolność leczenia zaparcia. Wszystkie trzy, nie porozumiewając się między sobą, zaproponowały mi taki sam zestaw ziół. Zapewne jeszcze ich babki podkradały sobie receptury. Napar nazywał się „Sennik".
– Tylko uważajcie, młody panie, żeby go nie nadużyć… można zasnąć na wieki…
Receptura była prosta. Bez niczyjej pomocy uwarzyłem nasenny napój i przecedziłem go przez ściereczkę, obawiając się przy tym, że dziwny zapach rozejdzie się po całej gospodzie.
Czanotaks nie dawał oznak życia. Lusterko podstawione do ust pokryło się jednak parą. Wlewałem z dzbanka o szerokim dzióbku w jego półotwarte usta codzienną porcję „Sennika". Można było stracić zmysły od samego zapachu.
– Nie przerywaj – mówiła Tantala przez zęby.
Tymczasem odwilż całkowicie rozmyła drogi, śnieg tajał, odsłaniając rozkisłą glinę. Ciekawska gospodyni coraz częściej zapytywała, dokąd jaśnie państwo chce dalej jechać i czy „temu panu, co nie wychodzi z pokoju" nie jest potrzebny lekarz. Służba także zerkała z ciekawością. Trudno zachować sekret w gospodzie. Zabroniłem pokojówkom zaglądać do izdebki Czarno, uzasadniając, jakoby nie należało niepokoić chorego. Bałem się, że ktoś zobaczy rzemienie, jakimi go skrępowałem.
W izdebce owej nie było kominka. Zauważyłem, że Tantala wnosi do niej świece i zapala je wokół nieruchomego ciała.
– Czy nie jest mu wszystko jedno? – zapytałem z sarkazmem.
Nie odpowiedziała.
Spędziliśmy w gospodzie prawie dwa tygodnie. Oberżystka, służący i cała wioska zbrzydły nam nie do wytrzymania. Czarno Tak Skoro wysypiał się za wszystkie czasy. Codzienna porcja nasennego naparu robiła swoje. Kiedy ciekawska posługaczka zajrzała raz do jego izdebki, jej oczom ukazał się całkiem zwykły obrazek: człowiek podstarzały i łysy, śpiący spokojnie pod szubą. Uspokojona zaniosła jedzenie dla innych gości, aż spotkała na drodze mnie, rozdrażnionego i bezlitosnego dla innych.
Chyba nie trzeba mówić, że mój nastrój pogarszał się z każdym dniem. Nieoczekiwana bezwolność maga niepokoiła mnie bardziej, niż ewentualne próby ucieczki. Posługaczka nie była powodem mego rozdrażnienia, ale przychwyciwszy ją na przewinie nie mogłem się powstrzymać. Oznajmiłem jej, że gość, śpiący w zakazanej izbie, zapadł na nieznaną chorobę, której pierwszym objawem jest łysienie. Może pożegnać się ze swoimi bujnymi włosami, bo wszystkie wypadną i jej głowa upodobni się do czerepu chorego. Choroba jest zaraźliwa i bez wątpienia zapadną na nią także wszyscy jej krewni. Nie pamiętam, co jeszcze wygadywałem, podczas gdy posługaczka opadła na podłogę w rozpaczy. Pół godziny później w całej gospodzie słychać było kobiece pochlipywania. A godzinę później zjawiła się u mnie właścicielka, bardzo chłodna i nieżyczliwa, która surowo kazała nam opuścić jak najszybciej gospodę. Za rozpowszechnianie zarazy można pójść do więzienia. Prawo to dotyczy zwłaszcza podróżnych. Jeśli się nie podporządkujemy, zamknie nas w lochu i każe spalić nasze klamoty.
Poszedłem szybko do stajni, gdzie dawno już umówiłem się na kupno koni. Stajenny odskoczył ode mnie, wystawiając bat przed siebie. Jak widać, wieść o zarazie łysienia szerzyła się we wsi jak pożar. Przekląłem swój długi język. Na szczęście Alana ani Tantala nie miały do mnie pretensji. Obie cieszyły się, że nareszcie opuścimy gospodę. Mieliśmy jeszcze przed sobą pół dnia, błoto nie mlaskało już tak pod kopytami, uznałem więc, że z trudem, ale dotrzemy do kolejnego chutoru nim zajdzie słońce.
Monety, jakimi zapłaciłem za konie, stajenny profilaktycznie opalił w płomieniu świecy.
Podniosłem z łoża Czarno Tak Skoro i rozwiązałem mu nogi.
Mag był ospały i apatyczny. Jakiś czas usiłowałem wydobyć zeń wyznanie, że w gruncie rzeczy udaje, ale nic z tego nie wyszło. Mój plan, oparty na historii z synową starosty, nieoczekiwanie wypalił.