Czarno leżał w siodle jak wór ziemniaków. Mieszkańcy wioski rozbiegli się i poukrywali, chcąc uniknąć nawet widoku łysej zarazy. Podtrzymując maga, prowadziłem konia za uzdę. Wywiodłem na pola naszą kawalkadę i tam przełożyłem sennego maga w poprzek przez siodło. Tantala najeżyła się, Alana parsknęła. Na czworo ludzi mieliśmy trzy konie. Wskoczyłem na siodło i posadziłem przed sobą Alanę. Tantala, jako znakomita amazonka, wzięła też wodze konia Czanotaksa. I tak, powoli, omijając kałuże, ruszyliśmy na spotkanie przeznaczenia.
Los nie był dla nas łaskawy.
Słońce wisiało nad horyzontem i zamierzało już skryć się za ciemną linią lasu. Droga ciągnęła się bez końca bez żadnych oznak ludzkiego życia. A przecież dziesiątki razy wypytywałem o drogę i z wszystkich relacji wynikało, że w pobliżu powinien być niejeden chutor!
Przejechaliśmy niewielką rzeczkę po rozchwianym, dziurawym moście. Konie niechętnie stąpały po ruszających się deskach. Moi towarzysze milczeli. Tantala i Alana nerwowo spoglądały w gęstniejący zmrok, mając nadzieję zobaczyć w końcu dym z komina nad horyzontem, jakikolwiek budynek, czy szopę. Wieczór był wiosenny, bezwietrzny i dosyć ciepły, lecz nikomu z nas nie podobały się kpiny, jakie z nas stroił los.
Co do maga, śpiącego jak suseł i bezwładnego jak worek, nie usłyszałem od niego jednego słowa od piętnastu dni.
Słońce zaszło. Przed nami pojawił się most, podobny jak dwie krople wody do tego, który przejechaliśmy. Konie zatrzymały się. Moje ponure podejrzenia zamieniły się w pewność.
– Przecież nigdzie nie skręcaliśmy – udręczonym głosem odezwała się Alana. – Można tak błądzić po lesie, ale jechaliśmy traktem!
Zeskoczyłem z konia. Podszedłem do przerzuconego przez koński grzbiet Czanotaksa. W takich razach zazwyczaj chwyta się kogoś za włosy, lecz nie miałem takiej możliwości.
Dlatego chwyciłem maga za podbródek i podniosłem głowę, chcąc spojrzeć mu w oczy.
Czanotaks spał. Jego twarz pozostawała, jak zwykle, niema i nieprzenikniona.
– Czy on może czarować przez sen? – zapytała Alana. – Może właśnie przyśniła mu się ta droga?
– To na pewno inny most – odparła bez przekonania Tantala. – Może w tej okolicy wszystkie mosty są jednakowe…
Podszedłem do mostu i stuknąłem z rozdrażnieniem w spróchniałą balustradę. Drewniana poręcz rozpadła się. Było zbyt ciemno, żeby stwierdzić z całą pewnością, czy to ten sam most. W tej okolicy, jak sugerowała Tantala, mieszkańcy niespecjalnie dbali o mosty…
– Mamy wodę – stwierdziła dziarsko Alana – ba, całą rzekę… Mamy jedzenie. Nie ma mrozu, zima się skończyła. Przenocujemy tutaj.
Nie było innego wyjścia. Ułożyłem niewielki stosik kawałków rozwalonej balustrady. W pobliżu nie było innego drewna. Napoiłem konie, żałując, że nie ma czym ich nakarmić.
– Odsuń go od ognia – powiedziała Tantala.
– Strasznie się o niego martwisz – stwierdziłem gniewnie. – Czy to nie ty chciałaś go zabić?
– Odsuń go od ognia – powtórzyła Tantala, nie podnosząc głosu. – Nie powinien być blisko…
– On rozrywa ogień gołymi rękami jak pakuły – odparłem sucho. – Jak chcesz, to go odciągaj. Jestem szlachcicem, potomkiem Maga z Magów i już się nadźwigałem!
Tantala podniosła się, podeszła do Czarno i chwyciła go za ramiona. Wygodniej, według mnie, byłoby ciągnąć za nogi. Może jednak niemiły jej byłby widok łysej głowy, podskakującej na kępach trawy?
Jeszcze jeden wysiłek. Tantala uparcie wlekła maga na granicę jasnego kręgu. Ciekawe, o czym rozmawiali wtedy w lesie, na polanie? I czy Czarno wiedział, że byłem świadkiem… A może nie wiedział?
– Zostaw – powiedziałem ze znużeniem. – Ja sam…
Nie odpowiedziała. Zataszczyła śpiącego czarodzieja dalej od ognia, postała nad nim. Widziałem tylko czarną sylwetkę. Potem wróciła do ogniska i jakiś czas przeżuwaliśmy chleb z mięsem podgrzanym na ogniu.
– Opowiedz jakąś historię, Retano – poprosiła Alana.
Zmieszałem się.
– Jaką?
– Ładną… Taką, jak opowiadałeś wcześniej. Na przykład o rozbójnikach.
– O zbójach lepiej nie – syknęła przez zęby Tantala.
– No to o duchach – zgodziła się potulnie Alana.
Kawałki balustrady płonęły cicho. Dawniej na pewno dotykały ich tysiące rąk, tak jak teraz płomienie. Jeśli ludzkie dłonie tylko starły cierpliwe drewno, ogień pożerał je niespiesznie, lecz nieodwracalnie. Po to, byśmy mogli się ogrzać…
„On marznie".
Kto to powiedział? Gdzie to słyszałem, do licha? Obejrzałem się w mrok, jakbym obawiał się, że związany Czarno wstanie i ucieknie.
– O duchach… No więc tak: był sobie stary zamek, po którego lochach krążył duch. Był już niemłody, wychudły, krótkowzroczny…
– Duch?! – parsknęła Alana.
– Lecz jego oczy płonęły jak świece – dodałem pojednawczo. – Najbardziej w świecie duch pragnął ustrzec swego młodego potomka od błędów, ale się nie dało… Zapewne tylko w lochu młody człowiek nabierze rozumu. Stanie się także widmem, z oczami jak kaganki, a swym westchnieniem będzie rozchylać firanki… Wyobraźcie to sobie: cała widmowa armia, zapełniająca lochy, wyciągająca ręce i próbująca ostrzec nas. Żyjących do momentu, gdy wybija godzina i za późno już będzie zawrócić…
– Nie – powiedziała Alana.
Tantala obejrzała się na nią szybko.
– Co: nie?
– Retano – szepnęła Alana przez łzy – proszę cię, zrób coś… Nie mogę żyć bez ciebie…
Tantala przeniosła wzrok na mnie. Jej oczy w blasku ognia były czarne z dwiema lśniącymi, złotymi kropkami. Alana zaszlochała.
– Co to za tajemnice? – spytała bystro Tantala. – Możesz mi to wyjaśnić, Retano?
Wrzuciłem do ognia resztki poręczy. Wzruszyłem ramionami.
– Żadne tajemnice… W życiu każdego człowieka nastąpi kiedyś kres i czasem warto o tym pomyśleć. Dojedzcie chleb. Zaraz wrócę.
Czarno Tak Skoro leżał tam, gdzie go zostawiła Tantala, na mokrej, zgniecionej trawie, otulony szubą, przy czym futro zmierzwiło się niczym sierść chorego psa. Dalekie odbłyski ognia pląsały na łysinie. Wydało mi się, że mag krzywi się przez sen, jak od bólu zęba.
Wyciągnąłem kindżał zza pasa i przystawiłem ostrze do gardła tamtego. W takich chwilach lepiej się nie zastanawiać i nie wahać.
– Zrobimy tak: zdejmiesz ze mnie teraz Wyrok Sędziego, a ja daruję ci życie. Stoi?
Wlałem przecież rankiem w owo gardło codzienną porcję „Sennika", aby mieć lekką i bezpieczną drogę.
Otóż i owa bezpieczna droga. Zapętliła się, zarosła gałęziami, mostami, przyniosła na języki mityczny chutor i zatoczyła krąg wśród nocy pod gołym niebem…
– Czarno… Ja wiem, że udajesz. Ja jednak nie udaję. Mam u ciebie wielki dług, nie spłacę go całym życiem… No?!
Spał.
Widziałem białka oczu, bielejące w szparze między nie do końca przymkniętymi powiekami. Mag spał otumaniony nasennym naparem, a może też wciąż osłabiony ostatnim magicznym eksperymentem. Być może zataczająca krąg droga była jedną z jego sennych wizji. Jak głupiec stałem nad nim z kindżałem.
Kto wie, do czego by doszło, gdybym zdobył się na ostateczny krok.
Krok rozpaczliwy. Kto wie, jak odwróciłyby się nasze losy, gdybym podciął odsłonięte gardło. Magia magią, ale ostatnie słowo ma ostra stal…
Nikt się nie dowiedział, ponieważ postanowiłem nie zarzynać śpiącego. Było to ponad moje siły. Zgrzytnąłem zębami jak potępieniec, schowałem broń i wróciłem do ogniska.
Przybrane siostry porozumiewały się bez słów. Tantala patrzyła na Alanę ciężkim wzrokiem, jakby czegoś żądała. Zapewne zadała pytanie i chciała wydobyć z mojej żony jakąkolwiek odpowiedź. Alana patrzyła w ogień. Pomyślałem z szacunkiem, że nikt nie potrafi tak zachować sekretu, jak moja młodziutka partnerka.