Rekotarsowie nie atakują z tyłu.
– A jeśli poproszę cię, Czarno? – pytała słodko Tantala. – W imię… pewnych spraw… Dobrze wiesz, o czym mówię. A jednak ciągle próbujesz… A jeśli będę cię błagać na kolanach? Co?
Ewidentnie gadała bzdury. Tak mi się w każdym razie wydawało.
– Zimno mi, Tantalo – odparł mag ironicznie. – Pozwól mi się ogrzać.
Chwyciłem za siekierę. Całkiem poręczna, jakbym całe życie niczego innego nie robił, tylko rozwalał ludziom łby obuchem.
– Takie, jak ty, nie padają na kolana.
Chciał mówić dalej, lecz w tej chwili dostał po łbie obuchem.
Bez rozmachu, mocno i celnie, prawie profesjonalnie. Uderzenie zdolne powalić byka. Śmiertelne. Nie miałem prawa chybić.
Jednak spudłowałem.
Ostrze przecięło powietrze w miejscu, gdzie mgnienie wcześniej była łysina czarodzieja. Topór ciągle opadał. Czarno strząsnął z siebie szubę, jak jaszczurka, odrzucająca ogon. Spełznął z kłody, przeturlał się przez ramię, skoczył na nogi. Topór ciągle opadał. Tylko mig i żeleźce walnęło w pustą kłodę, przygważdżając szubę do drewna.
Alana i Tantala rozpierzchły się we dwie strony. Kątem oka widziałem, jak Tantala wydobywa sztylet z rękawa, jak Alana podnosi z ziemi polano. Czarno szarpnął ramionami. Ręce miał ciągle związane za plecami. Wyglądał jak gołogłowy, egzotyczny, niebezpieczny ptak.
Przeskoczyłem kłodę, zostawiając topór i wyszarpnąłem kindżał zza pasa.
– Taka sprawa – syknął czarodziej, wycierając brudny podbródek o zabłocone ramię. – Siekiera jest zdradzieckim orężem, gorszym niż łopata. A tak w ogóle, przy wejściu są także widły. Widziałeś, Retano?
Mrugnął do mnie wesoło. Znów zatargał ramionami. Ręce uwolnione z więzów, wyciągnął przed siebie. Na przegubach widniały ciemne ślady od rzemienia, a na prawej ręce wiła się cienka, żółta żmijka.
– A! – słabiutko krzyknęła Alana.
Gestem jarmarcznego sztukmistrza Czanotaks przesunął dłonią po grzbiecie gadziny. Ta wysunęła rozdwojony język, krótko zasyczała i zamieniła się w bransoletę. Złota żmijka ze szmaragdowymi ślepiami.
– Komu?
Czarno wyciągnął ozdobę w stronę kobiet. Obie odskoczyły
– Szkoda.
Mag rzucił złote cacko w błoto.
– Nie spodziewałem się po tobie, Tantalo, że mnie tak wystawisz. Pod topór. Naprawdę, nie sądziłem…
Zrobiło mi się jej żal. Jej twarz zastygła, w oczach pojawiły się łzy. Widać było, że usiłuje wziąć się w garść i nie jest w stanie.
– Nie spodziewałem się – powtórzył z nieoczekiwaną czułością. – To znaczy, rozumiem twoje powody, ale… Retano – zwrócił się ku mnie z rozdrażnionym wzrokiem – przecież nie po to obnażyłeś ostrze, by się nim chwalić lub straszyć. No to rzuć we mnie kindżałem albo chociaż podłub nim w zębach. Tantalo, a gdybym był gładki na licach i kędzierzawy, też byś mnie kazała zarąbać?
Do licha, co między nimi zaszło?! Tantala otworzyła usta i znów je zamknęła, widocznie nie znajdując słów odpowiedzi. Odwróciła się. Czarno chrząknął. Potarł brew.
– Mędrzec nie walczy z wiatrem, tylko rozwija żagiel. Chcecie mnie powstrzymać? Spróbujcie. W swoim czasie poświęciłem sporo energii, żeby stać się dobrym wojownikiem. Zadowoleni byli ze mnie najlepsi fechmistrze.
Czanotaks ruszył na mnie. Ze dwie minutki krążyliśmy wokół siebie. Na zwykle beznamiętnym obliczu mego wroga gościł teraz niemal dziecinny uśmiech. Swojej twarzy nie widziałem.
Tantala i Alana przywarły plecami do rozchwianego płotu. Kątem oka zauważyłem, jak Tantala zamierza się, by rzucić nożem…
Rozeźlony, cisnąłem swoim kindżałem. Miałem w nosie jego magię. W walce wręcz miałem zawsze przewagę.
Zbyt późno zauważyłem jego opadającą rękę.
Pojedynek powinien być elegancki. Niestety, w naszym nie było za grosz elegancji: krew, błoto, głuche jęki. Parę uderzeń serca później udało mi się rozwalić magowi nos i brew. Potem mój podbródek nadział się na jego wzlatującą pięść i na chwilę straciłem orientację, a kiedy doszedłem do siebie, okazało się, że leżę głową na kłodzie, a Czarno rozciera biodro, krzywi się i mamrocze, zwracając się do kogoś poza mym postrzeganiem.
– Spodnie trzasnęły, zaraza, na samym szwie… Gdzieś tutaj powinna być jakaś szwaczka. Może i jestem oberwańcem, ale spodnie powinienem mieć całe. Co to za mag w pękniętych gaciach? Co z tobą, Retano? Sam wstaniesz, czy ci pomóc?
Czułem się bezwolny jak słomiana kukła, po której przejechał ciężki wóz.
Pół godziny później czarodziej wyjechał wierzchem za bramę. Tantala ani Alana nie mogły go powstrzymać. Może nawet nie próbowały. Może się załamały.
Przegraliśmy tę partię, a może też całą grę.
Rozdział czternasty
– Kwiaty! – niosło się po ulicy. – Pierwiosnki! Giętka łodyżka, płatek na szczęście! Hej, ludzie, kupujcie kwiatki dla swej miłej, dla pańskiej córeczki!
Osada była właściwie niewielkim miasteczkiem. Zamek miejscowego władyki znajdował się w centrum, okna gospody, w której się zatrzymaliśmy, wychodziły na szeroki, ludny plac, a nad rzeką mieściła się dzielnica rzemieślnicza: szumna, dymna, wydająca przedziwne zapachy, choć nieco już podupadła.
– Przymknij okiennice – poprosiła oschle Tantala.
Alana skinęła głową, nie oglądając się. Podszedłem do niej i zaglądając przez ramię, rzuciłem sprzedawczyni srebrnika.
– Biorę cały kosz.
Przed oczami miałem malutkie uszko mej żony, radośnie zaróżowione. Handlarka rozpłynęła się w podziękowaniach. W ciemnym pokoju zapachniało lasem i wiosną. Miałem wrażenie, że nie czułem tego zapachu co najmniej od dwudziestu lat.
– Dziękuję, Retano! To świetne!
Alana przeszła się po pokoju z koszykiem przewieszonym przez ramię, naśladując kwiaciarkę.
– Kwiaty! Pierwiosnki!
– Ty masz talent – stwierdziłem zdziwiony.
Tantala uśmiechnęła się. Nie mogłem nie zauważyć, że bez względu na trudności i niedogodności ostatnich dni, następstwa podróży do Przedsionka nie były już po niej widoczne. Żadnych nerwów ani apatii. Znowu była to ta sama, pewna siebie Tantala.
Ciekawe.
– Co z Odźwiernym? – spytałem, krzywiąc się i muskając zaschnięte skaleczenie za uchem. – Chciałaś…
– Tak, chciałam… – przytaknęła, wzdychając. – Między pierwszym a drugim przyjściem Obcego upłynęło wiele setek lat. Między drugim a trzecim około siedemdziesiąt. Kiedy wezwał do siebie Luara, drugi Odźwierny jeszcze żył.
– Długo żył – mruknąłem, obserwując odurzonego ciepłem żuka, powoli wędrującego po parapecie.
– Nazywaliśmy go Tułaczem – niespodziewanie cicho powiedziała Alana. – Wędrował po świecie, nigdzie nie znajdując miejsca dla siebie. Mówili, że właściwie nie jest człowiekiem. Nie był magiem, nie miał mocy, ale Trzecia Siła go naznaczyła…
– Kto?
– Tak dawniej zwano Obcego. Trzecia Siła. Nie wiem, dlaczego.
– Dziesięć lat temu Tułacz wciąż żył? – zapytałem ostrożnie. Tantala i Alana spojrzały po sobie.
Alana usiadła z koszykiem na kolanach.
– Właściwie… nikt go nie widział martwym.
– I nikt nie przyniósł wieści o jego śmierci – dodała głucho Tantala.
– No i co z tego?
Poczułem nagle swędzenie w dłoniach, ramionach i na koniuszku nosa. Cała skóra dawała znać, że zaczęła się wreszcie ciekawa rozmowa i dowiem się czegoś naprawdę ważnego, zarówno dla ludzkości, jak dla mnie.
– Nie jest całkiem człowiekiem – podjęła głucho Tantala. – Być może jest w stanie żyć nawet tysiąc lat, a nawet jeśli zmarł, dla takich, jak on, to żaden problem.