– Ciekawe – wykrztusiłem tylko po to, by rozładować chwilę napiętej ciszy.
– Jedyny, kto… Tantala urwała.
– Jeśli zechce – dorzuciła cichutko Alana – może wszystko… chyba jednak wszystko jest mu obojętne.
– Nie powiedziałabym – sprzeciwiła się wątpiąco Tantala.
Alana chrząknęła.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? – spytałem podejrzliwie. – O Tułaczu, który może nam pomóc?
Tantala wzruszyła ramionami.
– Nie obiecuj sobie zbyt wiele. Nic innego nie przychodzi mi w tej chwili do głowy. Potrzebujemy pomocy. Magicznej pomocy. Kogoś silniejszego od Czanotaksa Oro.
– To niemożliwe – szepnąłem.
– Nie ma rzeczy niemożliwych! – uniosła się. – Czanotaks przeżył wstrząs, który go osłabił i wytrącił z równowagi. Wszyscy to widzieliśmy. To prawda, szybko odzyskał siły, lecz zaraz po… podróży… był na pół martwy. Jesteśmy głupi – dodała z cierpkim uśmiechem – lub mądrzy, to bez znaczenia. Zachowaliśmy się jak ludzie szlachetni, zamiast poderżnąć gardło wrogowi, po prostu związaliśmy go i napoili wywarem…
– „Siedem ziół do wywaru" – nie wytrzymałem.
Tantala skinęła głową.
– Tak… Znowu przyszedł do siebie i stał się mocniejszy od nas, lecz nie na długo. I to przedstawienie… bójka… nie była demonstracją siły. To oznaka jego słabości, Retano.
Skrzywiłem się.
Całe życie uważałem siebie za niezłego zabijakę. I byłem nim… Ślady tak zwanego pojedynku nie zniknęły dotychczas. Czanotaks się uwolnił i straciliśmy nad nim przewagę.
– W tej walce nie było żadnej magii – przyznałem niechętnie.
– Tak – potwierdziła. – Właśnie o tym mówię. Strzeże się jej, wybierając zwykłą przemoc. Gdyby był w swojej szczytowej formie… Rozumiesz?
Przypomniałem sobie tragiczny koniec mojej rodowej szpady. Spadające na podłogę ciężkie krople i żałosny ułomek w swojej dłoni.
– Być może poznałaś go lepiej, niż my – stwierdziłem z większym, niż zamierzałem, sarkazmem.
– Być może – odparła, unosząc dumnie głowę. – Mamy mało czasu, ale jeszcze go mamy. Czarno nie pójdzie od razu do Torii. Potrzebuje…
Niespodziewanie urwała.
– Półtora miesiąca…
– Jesteś pewna?
Jakiś czas patrzyliśmy na siebie.
– Nie – odpowiedziała szczerze. – Przewiduję.
– A jeśli źle przewidujesz? – wtrąciła Alana.
Tantala zacisnęła usta.
– Powinniśmy się pospieszyć – powiedziałem sugestywnie. – Jak najszybciej… Swoją drogą, nie powiedziałaś, Tantalo, co mamy robić?
– Jechać do Egerta – odparła. – On znajdzie sposób wezwania Tułacza lub choćby nawiązania kontaktu.
– Świetnie – orzekłem po chwili dosyć zjadliwie.
Jak to się stało, że ostatni dowiaduję się o kimś, kto mógłby zdjąć ze mnie Wyrok?!
Kwaśny uśmieszek sam z siebie wypełzł na moje wargi. Nie jestem dzieckiem i od dawna nie wierzę w spadających z nieba Tułaczy.
– Chodźmy na obiad – powiedziałem szybko.
Alana pierwsza zeszła po schodach. Schodki trzeszczały i piszczały, a ten dźwięk niósł się po korytarzu, jakby całe wnętrze było jakimś ogromnym instrumentem. Chwyciłem Tantalę za rękaw w chwili, gdy moja żona niepokoiła gości na parterze.
– Jedno pytanie…
Jej oczy stały się zimne. Tak samo patrzyła na mnie w zamku, kiedy oświadczyłem, że pewien zły mag…
– Nie – dodałem szybko. – Ja nie o tym… Jesteś pewna, że Czarno niesie zagładę światu, a nie, na przykład, rozwój?
– Dokładnie tak samo pytali ci, którzy byli zbyt słabi, by powstrzymać kołaczącego w Drzwi Obcego… Pocieszali się taką nadzieją.
– A kim jest Czanotaks? Czy to nie on jest Obcym?
– To już drugie pytanie.
Tantala ostrożnie wyswobodziła swój rękaw.
– Lecz jeśli postanowiłeś zostawić wszystko, jak jest…
– Nie – przerwałem pospiesznie. – W którym momencie zrozumiałaś, kim jest Czanotaks i po co mu Amulet?
Nerwowo oblizała wargi.
– Kiedy chodziłaś z nim do Przedsionka? Mówiłem tak cicho, że prawie nie słyszałem sam siebie.
– Tantalo, ty naprawdę wierzysz w to wszystko? W zagładę świata?
Spojrzała mimowolnie w dół, gdzie ucichło już skrzypienie schodów.
– Toria nie przeżyje drogi… tam. Jej dusza jest zraniona, złamana… Nie chcę, żeby w taki sposób umarła.
Też prawda.
– Ale przecież Alana przeżyła – przypomniałem cicho.
Schodki świszczały teraz w odwrotną stronę. Alana chciała sprawdzić, czy nie spiskujemy pod jej nieobecność.
Tantala wzięła mnie nagle za rękę. Bardzo mocno. I ciepło.
– Chciałam ci powiedzieć, Retano… Dziękuję. Dawno ci to chciałam powiedzieć. Ty…
– A ty? – odparłem bystro, próbując przetrzymać falę samozadowolenia, zalewającą mnie od jej słów. Fala była upajająca, gorąca, taka, że omal się nie zaczerwieniłem…
Nie był to czas na rumieniec. Ani na słodkie znużenie. Nie ten moment.
Tantala puściła moją dłoń. Nerwowo zatarła ręce.
– Co: ja? Lekko przeszłam procedurę? O to chciałeś zapytać?
Schody trzeszczały już całkiem blisko.
– On mnie osłonił – wyznała ledwie słyszalnie. – Ja nie chciałam… Dlatego był tak osłabiony, bo musiał chronić siebie i mnie.
Na krętym szczytem schodków pojawiła się główka Alany. Moja żona niczego nie powiedziała. Tylko zmrużyła powieki. Spojrzenie było bardziej wymowne od słów.
– Idziemy – powiedziałem szybko.
Tantala milczała.
Jak to wtedy do niego mówiła? „A jeśli cię poproszę, Czarno?" Odpowiedział całkiem zrozumiale, że może go długo prosić…
Dziwni są ci magowie.
W zasadzie jednak nie bardziej, niż ślepo zakochana kobieta.
Zamierzaliśmy jechać zaraz po południu, lecz nasze plany uległy nieoczekiwanej zmianie. Gdy siadaliśmy do obiadu, do gospody przybył ustrojony w jedwabie i pióra posłaniec z listem przeznaczonym dla „dwóch pięknych nieznajomych, po raz pierwszy odwiedzających miasto Doc, szlachetnych dam Alany i Tantali".
– Niezła szpiegowska siatka – stwierdziła z odrazą Tantala.
Trzeba dodać, że w księdze gości wpisaliśmy się pod swoimi nazwiskami, jako że nie mieliśmy powodu dłużej się ukrywać.
Nadawcami listu były osoby podpisane skromnie „L. i K." Na pieczątce widniała jednak korona książęca. Spojrzałem pytająco na gońca, który się ukłonił.
– Wielmożni Lars i Kolwin, z łaski Nieba władcy Docu…
– Dwaj władcy? – wtrąciła pytanie Tantala.
Posłaniec udał, że nie zauważył zdziwienia i nie dosłyszał pytania. Znów się ukłonił.
– Przysłali owo pismo i oczekują na łaskawą odpowiedź…
Oddałem list Tantali. Ostatecznie nie do mnie był zaadresowany. Kobieta zawahała się i oddała mi papier z powrotem.
Złamałem pieczątkę. List napisany był piękną kaligrafią, znakomitym tuszem, bez błędów gramatycznych.
„Szlachetne damy, władcy Docu będą uszczęśliwieni, jeśli ujrzą Was w swoim zamku dzisiaj, trzy godziny przed północą. Oczywiście będziemy radzi widzieć także pana Retanaara Rekotarsa. Z góry dziękując, L. i K.”.
Przeczytałem list i oddałem go Alanie. Uniosła brwi i przekazała papier Tantali. Była aktorka przywołała na twarz wyraz światowej grzeczności.
– Proszę przekazać waszym panom i władcom, że niestety ważne sprawy zmuszają nas udać się w dalszą drogę. Nasza kareta jest gotowa i za godzinę odjeżdżamy. Proszę przekazać książętom nasze przeprosiny.
– Jasne? – spytałem oschle.
Goniec ukłonił się po raz trzeci.
– Jaśnie państwo… to nie jest przyjęte w Docu. Zaproszenie od władców jest najwyższym zaszczytem i od czasu zbudowania miasta jeszcze nikt nie odmówił. Tym bardziej, że wczesny odjazd nie jest wystarczającą wymówką. Możecie państwo wyjechać jutro o świcie, zabierając wraz z sobą miłe wspomnienia o naszym mieście. Panowie książęta rzadko opuszczają zamek, dlatego też lubią słuchać opowieści podróżników z szerokiego świata.