– Tantala nigdy nie zapomni – oświadczyła smutno Alana – tego, co się wydarzyło. Zdradziła Luara i dźwiga na sobie tę winę…
Spodziewałem się czegoś takiego.
– Wiesz… nie sądzę, żeby zdradziła ot tak… Coś musiało nią kierować…
– Miłość? – spytała Alana ze sceptycznym uśmieszkiem. Jakby chciała powiedzieć: chłopcze, co ty wiesz o miłości?
Powstrzymałem śmiech, aby jej nie obrazić.
Słodko usnęliśmy oboje pod wspólną kołdrą. Nawet we śnie Alana bała się poruszać, by nie urazić mej rany. Zapadłem w końcu w głęboki sen, gdy niespodziewany hałas boleśnie mnie przebudził, jak sznur wpijający się w ciało.
– Parszywy los…
Poszukałem oczami szpady. Alana siedziała na pościeli, zasłaniając się lichtarzem.
– Tylko mnie nie przebij – wymamrotałem, wydobywając się ze stosu kołder.
Kimkolwiek byś nie był, nocny przybyszu… Odsunąłem zasuwę i otworzyłem drzwi.
– Widziałam Egerta – oznajmiła Tantala.
Była całkowicie ubrana. W jednej ręce drżała cieknąca świeca, w drugiej ściskała zdobyczne lusterko.
– Widziałam go i myślę… że mnie usłyszał.
Rozdział piętnasty
Wiosna coraz bardziej przyspieszała. Była niecierpliwa, jak młody kochanek, niespokojna. Liście wystrzeliwały z pąków, trawa rosła tak szybko, jakby ją poganiano. Nietypowe dla tej pory ciepło rozbudziło wszystkie fruwające i pełzające stworzenia. W samo południe nasze konie musiały nerwowo potrząsać łbami i skóra im drgała na grzbietach. Stangret podśpiewywał pod nosem. Znowu mieliśmy woźnicę i już nie uciekaliśmy na łeb, na szyję. Podróżowaliśmy jak wielkie państwo, spokojnie drzemiąc na skórzanych poduszkach, patrząc w okno lub zajmując czas rozmową. Choć nie było o czym rozmawiać. Oblej muchę miodem i posyp mąką. Jeśli natychmiast nie zdechnie, popełznie z taką samą prędkością, jak teraz wędrowaliśmy. Gdzieś tam wiosenna powódź zerwała most, więc musieliśmy robić trzydniowy objazd. Koń okulał, oś się złamała, gdzieś było osuwisko, to znów źle wskazano nam drogę, przez co straciliśmy masę czasu. Na szczęście póki co wszyscy byliśmy zdrowi, nawet moja zraniona ręka goiła się bez problemów.
Stangret podśpiewywał, ciesząc się z zarobku. Szczerze uważał, że podróż przebiega lepiej, niż wiele innych. Drobne niedogodności są normalne w tak dalekiej jeździe.
Rudy, piegowaty młodzik, starszy syn z wielodzietnej rodziny, dał się wynająć również dlatego, by być jak najdalej od domu. Podobały mu się nasze konie, lekko się mnie lękał i służalczo uśmiechał się do mych dam. Nie było powodu na niego narzekać. W razie problemów, potrafił szybko znaleźć najbliższą kuźnię, przyjaźnie i drobiazgowo wypytać o drogę, ocenić gołym okiem rozchwiany most. Głośno wyrażał pragnienie, by jak najszybciej dojechać do miasta i za pech, depczący nam po piętach, można było winić każdego, tylko nie jego. Wiedzieliśmy, kogo winić.
Tego, za czyją sprawą zdobyczne lusterko zsunęło się z siedzenia, wyleciało z karety i wpadło pod koło. Czy to też był przypadek? W każdym razie artefakt stał się bezużyteczny, co najwyżej można było przetopić miedzianą ramkę…
Tantala przysięgała, że Egert ją usłyszał. Według jej relacji, widziała go kilka sekund. Siedział u kominka, mając odblask ognia na twarzy. Wezwała go po imieniu. Drgnął i popatrzył jej w oczy. Ze wszystkich sił zawołała do niego, że Toria jest w niebezpieczeństwie i trzeba jej strzec, a także wezwać na pomoc Tułacza.
– I wszystko to usłyszał? – pytałem z niedowierzaniem.
Tantala spochmurniała.
– Znam nie od dziś Egerta. Miał taki wyraz twarzy, jakby usłyszał. I chyba coś zrozumiał. Tak krzyczałam…
Chciałem powiedzieć, że ja i Alana spaliśmy w tym czasie za cienką ścianą i niczego nie słyszeliśmy. Przemilczałem to jednak. Kto wie, może nasze małżeńskie czułości uczyniły nas głuchymi…
– Widzisz – odrzekłem, starannie dobierając słowa, by jej nie urazić – jeśli zrozumiał, nie musimy się wcale spieszyć, a… naszemu staremu znajomemu nie opłaca się opóźnianie naszej podróży.
– Gdyby chciał ją naprawdę opóźnić, nigdzie byśmy się już nie spieszyli – zauważyła Alana.
Milcząco przyznaliśmy jej rację.
Czanotaks, jak bardzo by nie był osłabiony, ciągle mógł wyłączyć nas z gry. Nawet wtedy, na błotnistym dziedzińcu, kiedy bezowocnie zamachnąłem się toporem na jego łysy łeb. Bez trudu mógł uśmiercić całą trójkę.
Przesunąłem wzrokiem po moich paniach. Powinienem z nimi porozmawiać osobno. Tylko jak to zrobić? „Wyjdź na chwilę i zaczekaj, porozmawiam z nią, a potem się wymienicie?"
Musiałem się w końcu dowiedzieć, co zaszło między Tantalą a Czanotaksem. Skąd wzięły się te dziwne aluzje, podteksty i wzruszające gesty. A przede wszystkim, z jakiego powodu pragmatyczny Czarno stracił tak wiele mocy, kiedy Tantala prowadziła go do Drzwi?
– Nie wygląda na szczególnie sentymentalnego – powiedziałem głośno.
Moje towarzyszki zerknęły na mnie z ukosa. Wątpię, czy Alana mnie zrozumiała, lecz Tantala na pewno się domyśliła. Jej oczy znowu zrobiły się zimne jak lód.
Niech się złości.
Alana skierowała w okno nieobecne spojrzenie. Wieczorem, gdy zostaniemy tylko we dwoje, postaram się ją uspokoić. Powiem jej, że jest jeszcze dużo czasu i jeśli wszystko, co opowiadają o Tułaczu jest prawdą, mam realną szansę uratować swe życie bez pomocy pana Oro.
W ostatnich dniach często pojawiał się na jej ustach porozumiewawczy uśmiech. Pewnego razu podkreśliła ten grymas słowami, przez co włosy stanęły mi dęba. Oznajmiła, że na pewno spotkamy się w świecie zmarłych następnego dnia po mojej śmierci.
Po pierwsze, nie wierzę w zaświaty. Po drugie, cóż to za histeryczne tony w wypowiedziach młodej dziewczyny?
W ostatniej chwili starczyło mi rozumu, by nie przekonywać jej, że tak zwana miłość pojawi się znowu wraz z normalną rodziną, dziećmi i stabilizacją. Po prostu odparłem z niezadowoleniem, że takie małoduszne pomysły niegodne są córki Egerta Solla. Bardzo się zdziwiła. Z jej punktu widzenia myśl o samobójstwie wcale nie była małoduszna.
Niezwłocznie wyjaśniłem jej, że małodusznością jest wiara w moją śmierć. Zaczerwieniła się, jak zachodzące słońce i przysięgła kochać mnie aż do starości.
Minął tydzień od tamtej rozmowy. Więcej nie poruszaliśmy tego tematu, widziałem jednak, że jej optymizm topnieje z dnia na dzień. I że chciałaby podzielić się swym brzemieniem nie ze mną, bo dość mi własnego, lecz z Tantalą.
Myliłem się. Trzeba było powiedzieć wszystko wtedy w podziemiu, kiedy oślepiały mnie światła pochodni. Absolutnie wszystko. Być może Tantala nie zechciałaby wtedy rozkuwać moich łańcuchów i w ciągu paru dni stałbym się towarzyszem widmowego Damira.
Dlaczego mi się tak powiodło w zamku bliźniaków? Może mój przodek-służący wcale nie jest taki bezsilny, na jakiego wygląda?
– Damir – powiedziałem z uśmieszkiem.
Moje damy znowu na mnie spojrzały. Potem popatrzyły po sobie bez słów.
– Wina, żarcia, ale żywo! W imieniu księcia Sotta!
Nie znoszę, gdy do gospody, w której się zatrzymałem, wpada banda zabijaków. Szum, błoto, krzyki posługaczek, szczypanych w zadki, pijackie przechwałki, wulgarne wygłupy, a wszystko to, jak zwykle, ukrywa się za krzykliwym herbem i dźwięcznym imieniem, przy czym herb jeży się kłami aż do śmieszności, imię zaś nikomu nic nie mówi…
– Gospodarzu, szukamy komediantów!
Tantala wzdrygnęła się i podniosła głowę.
– W tawernie przy moście mówili nam, że dwa wozy kolorowe zajechały do nich trzy dni temu. Dziesięć złociszów dla tego, kto nam powie, gdzie teraz są!