Выбрать главу

Głos był schrypnięty, przepełniony pewnością siebie. Znajomy głos, a w powiązaniu ze słowem „komedianci" nawet złowieszczy Alana obejrzała się ze zdziwieniem.

– Nie odwracaj głowy – rzekłem cicho. – Jedz dalej spokojnie.

Było ich dwudziestu. Tak, jak poprzednio. Kiedy kąt jadalni był zasłonięty kurtyną i śmieszna starucha z siwymi kudłami wystającymi spod kaptura wzięła górę nad dziką publicznością i sprawiła, że tarzali się ze śmiechu…

Ile czasu minęło? Parę miesięcy? Książątko tymczasem podrosło…

A może tamta porażka spowodowała, że szybciej dorósł i ze szczeniaka zamienił się w groźnego ogara?

Wielkie nieba, ciągle nas szukają? Tak długo i tak daleko od swoich ziem, tak dokładnie… i ciągle bez skutku?

– Szukają Bariana – mruknęła Tantala, prawie nie rozwierając ust. – W końcu go znajdą. Retano…

A przecież mogłem ich wszystkich zamrozić w zaspach. Wszystkich pod rząd. Parszywy los, ile dobrego mogłem zrobić w życiu i nie zrobiłem…

Książę już przepytywał tego i owego. Miejscowi, chociaż wystraszeni, chętni byli zarobić złoto. Doniesienia dawały się ze sobą pogodzić przy dobrych chęciach, były jednak też całkowicie niezgodne. Zdarzało się, że widziano komediantów wczoraj, całkiem blisko, tyle że w trzech miejscach naraz.

Trudno znaleźć kogoś w plątaninie dróg. Dwa wozy trochę łatwiej, tym bardziej, jeśli jedzie nimi teatrzyk. Wozy kolorowe są jak błyszczące żetony wśród kości do gry. Dziwne, że książę do tej pory ich nie dopadł.

– Jedzcie – powiedziałem do moich dam – i nieczęsto spoglądajcie w ich stronę. Szukają komediantów, z którymi obecnie nie mamy niczego wspólnego…

– Ale dlaczego szukają komediantów? – wtrąciła Alana. – Jakie nowe sekrety powinnam poznać, które skrywają wasze pobladłe gęby?

Poczułem na plecach parę ciekawskich spojrzeń. Nie można się cały czas odwracać, trzeba chociaż pokazać profil, jeśli człowiek uporczywie zasłania twarz, coś z nim nie tak, a wygląda przecież na porządnego gościa, nie jakiegoś tam komedianta.

W tej chwili przez ogólny gwar przebił się cienki, zirytowany głosik. Od razu zrozumiałem słuszność określenia „nadstawić uszu". Jeszcze chwila, a moje uszy wystawałyby nad czupryną.

Podrostek, kuchcik lub posługacz, przekazywał niesłychanie istotne, według niego, informacje. Komedianci dwa razy zagrali swoje przedstawienia na wiosennym jarmarku, potem chłopak widział na własne oczy ich wozy na głównym trakcie. Pojechali wczoraj na południe, do miasta. Dzisiejszą noc spęd/ą więc w tawernie przy wielkich rozstajach, gdzie są pluskwy i dają gotowane mięso, a od córki właściciela tak jedzie, że…

Przerwali mu. Wzięli go za kołnierz, żeby zastraszyć i pokazali monetę, żeby zachęcić. Chłopak zaciął się od tego, a tymczasem pozostali chętni do świadczenia, zagadali równocześnie. To, że grali na jarmarku wie każdy głupi, a pojechali nie głównym traktem i nie na południe, ale ku przeprawie przez rzekę, pewnie do następnego jarmarku…

– Barian wybierał się do miasta.

Tantala patrzyła z odrazą w zawartość swego talerza. Mały donosiciel odzyskał zdolność mówienia.

– Przysięgam na psa urok, słyszałem, jak gadali, że jadą do miasta…

Ktoś mocno oberwał po karku.

– Czego siedzicie! – wrzasnął książę na swoich zabijaków. – Na koń!

Tamci zaszemrali. Zdążyli rozsiąść się wygodnie, zamówić wino i jadło. Cały dzień w siodle bez kropli wody, tyłki poobijane, gęby obłażą ze skóry, niech jego wysokość pozwoli chociaż kieliszeczek…

Ostrożnie odwróciłem głowę.

Molestowali książątko z trzech stron: podsuwali półmisek z pieczenią, nalewali wina i przekonywali, że do tamtej tawerny dwa kroki. Oberżysta starał się najwięcej ze wszystkich, przy czym jego uniżona grzeczność była wymuszona bez wątpienia obecnością uzbrojonych zbirów.

Podrostek, pyzaty chłopaczek w przekrzywionej na bakier czapce kucharskiej, został odepchnięty na bok. Starając się być ciągle na oczach księcia, nudził w sprawie obiecanej nagrody, dopóki nie dostał po gębie. Nie żałowałem go.

Tantala dzielnie przeżuwała kawałek sera. Gdy skończyła, sięgnęła dłonią pod stół i musnęła moje kolano.

Gest dość frywolny.

– Co? – zapytałem z wysiłkiem.

Przymknęła powieki.

– Zdążą jeszcze… niech wozy jadą dalej. Nie chciałabym, żeby przez nas… Sam chyba rozumiesz.

– Ja nie rozumiem – wtrąciła gniewnie Alana.

Tantala łyknęła ze swego kielicha i zakrztusiła się.

– Omal go nie utopiłem w gnoju – przyznałem się niechętnie. – Tego księcia. W chlewie. Szkoda, trzeba było utopić…

– Aha – powiedziała Alana trochę łagodniej.

– Nie bój się – mruknęła Tantala.

– Nie boję się – odparła, wzruszając ramionami.

– Teraz my dwie pójdziemy na górę – oświadczyła Tantala, patrząc na obrus – a ty, Retano…

– Nie zostawię was.

Była aktorka spojrzała na mnie. Spojrzenie było bardzo wymowne.

Poleciłem stangretowi pilnować moich dam, bo kto wie, co może się zdarzyć i trzymać język za zębami. Chłopak otworzył szeroko oczy. Miał swoje wyobrażenie o tym, dokąd mnie poniosło. Próbował się nawet uśmiechnąć porozumiewawczo. Dałem mu pieniążek, nie widząc potrzeby się tłumaczyć.

Droga była fatalna, lecz nie mogłem wlec się powoli. Lepiej już byłoby usiąść gdzieś na poboczu, czekając na zabijaków. W każdym razie nie mogłem zabłądzić. Główny trakt prowadził na południe i na pierwszych rozstajach powinienem napotkać tę „zapluskwioną karczmę".

Ciekawe, czy oberżysta kłamał, oczerniając konkurencję, czy też finanse Bariana, jak zwykle skromne, nie pozwalały mu wybrać lepszej gospody?

Spieszyłem się. Tantala miała rację, trzeba było uprzedzić Bariana. Musiałem zrobić coś jeszcze, o czym nie powiedziałem.

Nie chciałem zasmucać pań.

Ile czasu potrzebują komedianci, żeby rzucić z trudem zdobyte klamoty i rozpierzchnąć po świecie? I czy Barian zgodzi się z szefa teatru stać wędrownym włóczęgą?

Tym razem to wcale nie on jest potrzebny kniaziowi z jego świtą. Czy będą dalej prześladować aktorów, jeśli stanę im na drodze? Alana i Tantala są na razie bezpieczne, mnie zaś nikt nie powstrzyma, będę bić się sam za siebie, a w końcu, parszywy los, bić się potrafię niezgorzej.

I znowu wyszło na to, że jestem winien wszystkiemu, jedno z dwojga: albo trzeba było spokojnie patrzeć, jak tamten łajdak ściska w kącie Tantalę, albo wykończyć smarkacza tegoż wieczoru, bo w końcu, na psa urok, miałem taką możliwość.

Z ciemności wynurzyły się wrota, zastawiające przejazd. Jednym szarpnięciem ściągnąłem cugle. Biedne stworzenie, przyzwyczajone do spokojnej jazdy, wykręciło łeb i zarżało pod moim adresem jakieś końskie przekleństwo. Nie słuchałem go, wisząc jak ciężki worek na poprzeczce bramy.

Mówili, że poborca podatków, któremu zabrano wyłudzoną przeze mnie sumę, był tęgi i ciężkawy.

Wiatr dmuchnął mi w twarz.

Widziadło znikło. Droga była wolna, żadnych wrót tutaj nie było i nie mogło być, stworzyła je moja wyobraźnia, tworząc obraz, jakiego nigdy nie widziałem.

Czy Sędzia śmiał się wtedy w lochu? Wątpię. Nie należy podejrzewać go o złośliwość. Jeśli teraz, na ciemnej drodze przywidział mi się złowrogi rechot w wyciu wiatru, to raczej był on sprawką podłego i okrutnego maga…

Pogoniłem konia. Gdzieś daleko za mną, zabijacy, spluwając siarczyście, wskakiwali w siodła. Przepłukali gardła z okazji, że ten, którego szukali jest niemal na wyciągnięcie ręki.

Ujadanie psów. Zapach dymu. Po chwili z ciemności wyłonił się spory, przysadzisty budynek i w świetle bijącym z okien od razu zobaczyłem dwa kolorowe wozy na dziedzińcu. Nieśmiała nadzieja, że kuchcik się pomylił, opuściła me serce.