Wcześniej, czy później, ale dlaczego zjawił się akurat teraz?!
Ciemność.
Chluśnięto mi wodą w twarz.
Nie leżałem już na dachówkach, tylko na deskach. Leżałem na podłodze, a wokół mnie tupotały buciory. Ludzie wydawali mi się ogromni, natomiast głowy schylone nade mną maleńkie. Nikogo nie mogłem rozpoznać.
Wpadłem żywcem w łapy księcia?!
Strach pomógł mi dojść do siebie. Zerwałem się, niemal siadając, lecz słabość wzięła górę. Uderzyłbym głową o ziemię, gdyby kilkoro rąk nie podtrzymało mnie za ramiona.
Bardzo miło ze strony zabijaków.
Buciory rozstąpiły się. Głosy huczały, boleśnie odbijając się echem pod czaszką. Sięgnąłem dłonią do pasa i naturalnie nie znalazłem żadnej broni.
Właściciel nowych, pojawiających się nie wiadomo skąd butów, klęknął przy mnie. Jego twarz nagle się powiększyła. Mokre czoło z przylepionymi pasmami jasnych włosów i szare oczy.
– Egert – powiedziałem ochryple.
Zapytało coś. Nie dosłyszałem przez szum w uszach, lecz domyśliłem się, o co chodzi. Bo o co mógł zapytać?
– Tawerna… na północy, prosta droga. Godzina jazdy. Tam…
Wydawało mi się, że mówię głośno i wyraźnie, lecz dopytywał trzy razy.
Parszywy los, gdzie się podział książę? Zadeptali go? Zapluli na śmierć? Zarzucili czapkami?
Podnieśli mnie i posadzili na fotelu. Dali wody. Opierając głowę na poduszce, zmagałem się z zawrotami i rozejrzałem się w sytuacji. Otóż i książę! Siedział w kącie z dłońmi skrępowanymi za plecami, miał rozbity nos, całe zaś oblicze miało wyraz uciśnionej niewinności. Za oparciem fotela stał jeden z chłopaków Solla. Po jadalni miotali się w panice posługacze i kuchciki, goście i sam oberżysta, przez co traciłem jeńca chwilami z oczu.
Miał urażone spojrzenie. „Czego ode mnie chcecie?!"
Z trudem odwróciłem głowę. Stoły były zestawione, ktoś na nich leżał… żywy, gdyż wystraszone służki przewiązywały mu szyję i pierś, a nieboszczykowi nie byłoby to potrzebne.
Patrzyłem dalej.
Coś przykrytego płaszczem. Cztery nogi w zabłoconych butach. Sprawa zakończona.
Soll wydawał półgłosem rozkazy. Podszedł do niego Agen, dziwnie zgarbiony i blady. Pułkownik coś mu powiedział i młodzik przygarbił się jeszcze bardziej, jakby usłyszał zarzut.
Zapewne nadał miał za złe chłopakowi, że wypuścił w swoim czasie z rąk Alanę z mężem i Tantalą, pozwalając im odjechać z komediantami. Niby nie na długo, ale jednak z fatalnym skutkiem.
Do licha, jak zdołali pokonać taką bandę? Czyżby Egert stał się magiem? A może jednak mieszczanie słusznie uważali, że jest znakomitym dowódcą?
Soll dalej coś mówił. Agen wyprężył się, skinął na jednego ze swoich i ruszył do drzwi. Otworzyły się wcześniej, nim dotknął klamki.
W wejściu stała Tantala, a nad jej ramieniem pojawiła się główka Alany. Syknąłem przez zaciśnięte zęby. Nie wiem, co sobie pomyślały. Krzątanina, uzbrojeni ludzie, gadanina sług o jakimś pobojowisku i ja z krwią zakrzepłą na twarzy, siedzący w fotelu, jak poraniony król…
Pierwsze spojrzenie, przysiągłbym, szukało mnie, czy pozostałem wśród żywych. Drugie padło na młodzieńca, zagradzającego im drogę.
– Agen?!
Za trzecim spojrzeniem Alana zauważyła ojca, a Tantala przybranego teścia.
– A!…
W mgnieniu oka moja małżonka z damy zamieniła się w rozhisteryzowaną panienkę. Pobiegła, niemal zbijając z nóg oberżystę i zawisła na szyi Egerta. Chwilowe zamieszanie. Tantala obserwowała tę scenę spokojnie, nie rozczulając się. Zdążyłem stwierdzić, że półotwarte usta czynią jej twarz jednocześnie głupią i zagadkową. Jakby próbowała nowej roli…
– Gdzie Toria?
Wszyscy obecni jednocześnie spojrzeli na byłą aktorkę.
– Egercie, gdzie jest Toria? Zostawiłeś ją samą?!
Usłyszał Tantalę i zrozumiał, że jest to rozpaczliwe wołanie o pomoc za pomocą magii. Tantala była w śmiertelnym niebezpieczeństwie i przywoływała go. Od wielu lat nie zostawiał Torii, lecz zdecydował się na to po chwili wahania.
Zostawił przy żonie służbę, pielęgniarki i strażników. Toria nie będzie miała żadnych potrzeb, tymczasem Tantala znalazła się być może na skraju przepaści.
Kiedy wróciło dwunastu ponurych ochroniarzy Tantali, nie wiedząc, gdzie się podziała ich pani, Egert nie mógł znaleźć sobie miejsca. Zawiedli go ludzie, którym najbardziej ufał. Osoby, które kochał, rodzona i przybrana córka, przepadły nie wiadomo gdzie. Agenowi ciężko było się przyznawać, lecz przemógł się i opowiedział wszystko dokładnie. Wyobraziwszy sobie Tantalę i Alanę w środku zimy w wozie komediantów, Egert w milczeniu poszedł do siebie i dwa dni nie chciał nikogo widzieć.
Właściwie nie do końca. Człowiek czynu, jakim był pułkownik, w pierwszym porywie kazał siodłać konie. Później jednak dał o sobie znać zdobyty przez lata doświadczeń rozsądek i zwyciężyła zimna krew, nabyta w trakcie wielu trudnych doświadczeń, jakich nie brakowało w jego życiu.
Tak, czy inaczej, było ich mniej niż sukcesów.
Ani Agen, ani nikt z powracającego oddziału, nie potrafił dokładnie wyjaśnić, skąd wziął się tajemniczy mag i czego chciał od jego córki i zięcia. Zabawa w komediantów od początku wydała mu się głupia i podejrzana. Stało się jednak i teraz pozostawała tylko cierpliwość.
Ćwiczenia w Korpusie zakończyły się. Soll rozesłał po okolicach niewielkie oddziały wychowanków. Drużyny więzły w zaspach i tonęły w wiosennych roztopach. Znaleźli tylko wędrowny cyrk z dziwolągami i teatrzyk marionetek, ale nigdzie nie było komediantów, jako że większość wędrownych zespołów wolała przezimować w miastach i większych osadach.
Soll czekał w domu jak pająk w centrum pajęczyny. Mnóstwo pieniędzy wyciekło do cudzych kieszeni, bo pułkownik płacił ludziom, aby mieli oczy i uszy szeroko otwarte. W odpowiedzi ściekały do niego tajemnice całego świata, nazbierał tyle sekretów, że mógłby zostać królem szantażystów. Docierały także fałszywe wieści o Alanie i Tantali, lecz pułkownik potrafił oddzielić ziarno od plew.
I nagle Tantala wezwała go na pomoc.
Wahanie było krótkie, lecz męczące. Po pierwsze musiał zostawić na dłużej Torię. Zdecydował się i wziął ze sobą oddział Agena. Wyruszył na pomoc córkom dokąd oczy poniosą, wiedziony wyłącznie intuicją.
Okazało się, że nie działał tak całkiem na ślepo.
Po pierwsze od dziesięciu lat śniła mu się po nocach mapa, wyszyta na jedwabiu. Drogi wiły się jak nici, a Egert był przesuwającą się szpilką. Przed nim, za wypłowiałymi lasami, płonął jak kocie oko, ledwie widoczny cel.
Spieszył do przodu, rozsyłając zwiadowców na wszystkie strony. W jednej z wiosek dowiedział się, że tydzień wcześniej komedianci tędy przejeżdżali. Skoro wpadł na ślad, trzymał się go.
Znalazł komediantów, zabijaków i mnie.
Trzech towarzyszów Agena było rannych, jeden ciężko. Trzeba go było zostawić w gospodzie pod opieką służby, na odpowiedzialność oberżysty. Miejscowy starosta, dowiedziawszy się, kto wywołał krwawą bójkę w tawernie, przybieżał czym prędzej przed oblicze Solla. Gościnnie otworzył dla pojmanych zabijaków ciemny loch, przeznaczony dla złodziei i rozbójników. Smarkate książątko Sott wypuściło się zbyt daleko od swoich ziem. Żądza zemsty okazała się silniejsza niż zdrowy rozsądek, a książęca korona mogła teraz ześliznąć się z głowy i zacisnąć na szyi, zamieniając w obrożę katorżnika.
– Będzie wojna – oświadczyło płaczliwie książątko pułkownikowi.
Ten skrzywił się, jak od bólu i zwrócił się do starosty: