Выбрать главу

– No właśnie – wtrąciła bystro Tantala.

Egert uniósł brwi.

– Ale dlaczego? Przecież Tułacz był naznaczony przez Trzecią Siłę, Tego, Który Przychodzi Stamtąd, a Czanotaks…

– „Kiedy zostawiamy zimę za drzwiami, mały przeciąg i tak się przedostaje przez szparę…” – zacytowała głucho Tantala.

Nastąpiła chwila milczenia napiętego jak skóra na bębnie.

– „Mały przeciąg" – powtórzył Soll z uśmiechem. – Gdyby wszystko było takie proste. Po co Temu, Który Przychodzi Stamtąd w ogóle potrzebni byli Odźwierni? Znacznie prościej byłoby prześlizgnąć się przez szparę…

– I wcielić się w łysego maga – odważnie dokończyła Alana.

– Cicho bądź – osadziła ją Tantala.

Alana nadąsała się.

– Złoto nie rdzewieje! Nikogo nie ma tam, „za progiem".

Oczy Tantali pociemniały.

– Cicho bądź! Komplikujesz najprostsze rzeczy! Rdza na złocie to znak, omen… Najważniejsza jest rdza na Amulecie, którym Luar zapieczętował Drzwi. Kto wie, może pieczęć już dawno przerdzewiała?

– Tułacz mógłby wyrażać się jaśniej – powiedział ochryple Soll, patrząc ze zdziwieniem na Tantalę. – To mój problem, że niezbyt go dobrze rozumiem…

– Tułacz?! – krzyknęły razem Tantala i Alana.

– Nie widzieliśmy się dziesięć lat – wymamrotał Soll. – Potrzebna była ważna przyczyna, aby powrócił do moich snów.

Nastąpiła kolejna pauza. Twarz Tantali zbielała w jednej chwili, Alana siedziała z półotwartymi ustami. Soll przygarbił się. Jego oczy dziko błyskały w promieniach słońca, wpadających przez szpary w namiocie.

– Dlaczego milczałeś, Egercie? – zapytała ochryple Tantala.

Wzruszył ramionami.

– Czy jestem jasnowidzem?!

W namiocie zrobiło się nieco duszno. Tantala wstała i zrobiła niepewny krok do przodu. Nie mogła się za bardzo rozpędzać ze względu na brak miejsca.

– Sądziliśmy, Egercie, że Tułacz nam pomoże…

– Ochronić mamę – pomogła jej Alana.

– I zarazem cały świat – dodałem cierpko.

– Nie wiem – odparł Egert z krzywym uśmiechem – czy zdołam ocalić świat… ale twojej matki nikomu nie oddam. Chociaż…

Zaciął się na chwilę.

– Jeśli to prawda, że… „czai się za progiem"…

– „Stoi na progu" – podchwyciłem, wracając w pamięci do zimnej, zasypanej śniegiem chatynki.

Czanotaks Oro w swojej straszliwej szubie, bawiący się podrzucanym toporem. „Proroctwo ma tyle lat, a nadal jest aktualne".

Nie zawsze dobrze jest znaleźć się w centrum uwagi. Zwłaszcza, kiedy spojrzenia obecnych przewiercają cię na wylot.

– Co? – spytał porywczo Soll.

– Czanotaks mówił, że proroctwa powinny się spełniać – odparłem, dziwiąc się swemu zapominalstwu. – „Proroctwa powinny się spełniać. To porządkuje wszechświat".

Moi rozmówcy spojrzeli po sobie. Potem Tantala głośno przełknęła ślinę, zatarła dłonie i wydeklamowała z pamięci, niezbyt często się zatrzymując.

– „Nadchodzi nieszczęście… Oto zielona równina i samotny wędrowiec. Ogniu, oświeć me oczy! Nieszczęście nieuniknione. Ziemia przyssała się do twych butów i wchłonie cię… Pękła zasłona niebios… Gdzie wędrowiec na zielonej równinie? Drzewa… e, e… wyciągają korzenie ku przepaści, gdzie dawniej świeciło słońce. Spójrz, woda zgęstniała i sczerniała jak krew. Spójrz, ostrze spłynęło łzami. Mglista pętla na martwej szyi. Oddech za naszymi plecami…”

– Co za pamięć – stwierdziła zawistnie Alana.

– Co to było? – zapytałem z drżeniem.

Tantala oblizała wargi.

– To z biografii Orwina Proroka. Z książki dziekana… proroctwo o nadejściu Tego, Który Przychodzi Stamtąd. Właściwie najpierw ten tekst był zapisany w Testamencie Pierwszego Wieszczbiarza, lecz nie ocalał ani jeden egzemplarz, dlatego dziekan Łujan odtworzył go przede wszystkim ze słów Larta Legiara…

– Nie pora na wykłady – powiedziałem, starając się okazać zimną krew, pod którą ukrywałem nerwowe drżenie, jakie ogarniało mnie na dźwięk wszystkich tych imion i nazw. – Jak rozumiem, chodzi o to… co stanie się ze światem po wtargnięciu Obcego?

Tantala odwróciła oczy.

– Nie wiem. Pani Toria mówiła, iż dziekan twierdził… że to w pewnym stopniu artystyczna metafora…

– Artystyczna?!

Tantala znowu przełknęła ślinę. Odwróciła się do Alany, jakby szukając pomocy. Spojrzała pytająco na Solla.

– Więc Tułacz pomoże? – zapytała rzeczowo jak poborca podatków.

– Powiedział, że nie może nam pomóc – odparł odwrócony pułkownik. – Żebyśmy nie liczyli na niego, bo on i bez tego…

Nowa pauza. Dłuższa niż poprzednie. Wątpię, by moich rozmówców obchodziły teraz losy świata.

Tantala przeżywała klęskę swoich nadziei, Alana lękała o matkę, a Egert Soll był w rozterce. Stan ducha nietypowy dla pułkownika, dlatego tym bardziej bolesny.

Ja zaś pocieszałem się dziwnym odkryciem. Okazało się, że nie mnie jednemu groziły ostatnie dni. Straszliwe frazy proroctwa nie mogły mnie przestraszyć. Co mnie obchodziło, ze „pęknie zasłona niebios"? Jako tymczasowy przybysz, a raczej „uchodźca", spokojnie zamknę za sobą swoje własne drzwi, zanim proroctwo zacznie się spełniać.

Także wiele oczekiwałem od tajemniczego, wszechmocnego Tułacza. Jakie by to było piękne: Wyrok odwołany, a przede mną całe życie i mnóstwo czasu, który można poświęcić na co się chce, choćby na walkę o ratowanie świata…

Ach, jak wiele oczekiwałem.

Brzeg spokojnej dawniej rzeki przeobraził się w rozgrabiony jarmark lub obóz bogatych koczowników. Jadący do miasta kupcy, wędrowni rzemieślnicy i inni wędrowcy zgromadzili się po tej stronie rzeki, pomstując i skrobiąc się po głowie w poszukiwaniu wyjścia. Oblegali okoliczne gospody.

Wzburzona rzeka niosła rozmaite szczątki. Woda, wdzierając się w ziemię, poszerzała swoje koryto. Zupełnie jak szalony maruder, porywała wszystko to, czym się nie mogła posłużyć, wlokła ze sobą i niszczyła po drodze. Wozy wywrócone do góry kołami i cała masa trudnych do zidentyfikowania śmieci. Widać też było pnie wyrwane z korzeniami, wciąż pokryte zielonym listowiem, jakby próbowały nadal istnieć w zmienionych warunkach. Tylko wariat mógł pomyśleć o przeprawie. Na przeciwległym brzegu kłębili się ludzie, wśród których przebłyskiwały czerwono-białe mundury strażników i wkopane w ziemię powozy. Mieszczanie próbowali umocnić nadbrzeże.

Nie próbując zbliżyć się do rozszalałej rzeki, patrzyliśmy w milczeniu na groźnie przewalające się fale.

– Chłopaki znaleźli wróżbitę – mówił Agen do kogoś za moimi plecami. – Miejscowy czarownik, przepowiadający pogodę. Wieśniacy omal go nie zrzucili z urwiska, chociaż przysięgał, że nic podobnego się nie zapowiadało… Gdy go zapytać, skąd nastąpił atak, trzęsie się i milczy.

Krowie truchło płynęło z prądem. Kolebiąc na żółtawych falach wzdęty bok i sztywno rozstawione kopyta, powódź miotała padliną jak piłką.

– Widziałem, jak tak samo niosły człowieka – rzekł ochryple nieznajomy człowiek, kupiec z wyglądu. – Nie widziałem dokładnie, ale chyba babę…

– Pewnie czerpała wodę – zażartował ktoś ponuro.

Spojrzano nań z ukosa.

– Do licha! – denerwował się inny o arystokratycznym wyglądzie. – Pułkowniku, kiedy naprawią prom i zacznie działać przewoźnik?!

Obejrzałem się.

Blada, niezdrowa twarz. Szerokie rondo kapelusza, chroniące policzki od słońca.

Uparł się zachować szlachetną bladość? A może sądzi, że czarny strój czyni go bardziej zagadkowym?