Выбрать главу

Długo musiałem wspinać się pod górę. Z pewnością kręta i niewygodna droga stworzona została ze względu na niemile widzianych gości. Zapewne Czarno i tak lata na ożogu…

Przed wejściem zatrzymałem się. Nie z powodu nieśmiałości, po prostu oddałem się nostalgii: według rodzinnej legendy na podobnym wzgórzu stał dom mego przodka, Wielkiego Maga Damira, który był surowy, lecz nie krzywdził niewinnych, przyjaźnił się z Wieszczbiarzami, a sam zbawca świata, Lart Legiar usługiwał mu jakiś czas…

Moje przybycie zostało zauważone. Siedząca na bramie czarna wrona zerknęła na mnie błyszczącym okiem i zakrakała, otwierając szeroko dziób.

– Kto ty?!

Mam pewną słabość: kiedy ktoś na mnie wrzeszczy, sam także zaczynam wrzeszczeć.

– Kto ty?! – powtórzyła jeszcze głośniej.

– Krowa na granicy! – odkrzyknąłem.

Ptaszysko zatrzepotało skrzydłami, próbując zachować równowagę.

Jakiś czas było całkiem cicho. Wrona patrzyła w bok, ignorując moją obecność. Wreszcie brama skrzypnęła. W rozszerzającym się otworze ukazała się najpierw dłoń z wąskimi paznokciami na długich palcach, a w ślad za nią gospodarz we własnej osobie. Nie było wątpliwości, że jest magiem, gdy raz się spojrzało w wąskie szpary skośnych, niemal szalonych oczu.

Od razu zauważyłem, że czarnoksiężnik jest łysy jak kolano. Na nagiej czaszce igrały wesoło promienie słońca.

– Pan Czarno Tak Skoro? – upewniłem się, składając ceremonialny ukłon.

Mag uniósł brew ze zdziwieniem. Jakąś chwilę spoglądaliśmy na siebie. Właściciel domu na wzgórzu był trochę ode mnie starszy. To nie wiek ogołocił mu czaszkę, lecz wyglansowała ją do połysku ostra brzytwa golibrody.

– Jak? – odpowiedział w końcu pytaniem.

– Chciałbym ujrzeć pana Czarno Tak Skoro – powtórzyłem cierpliwie i wyraźnie. – Wskazano mi ten dom.

Długa twarz mego rozmówcy zmarszczyła się, jakby chciał się roześmiać. Źrenice skośnych oczu zbiegły się u podstawy nosa.

– Nazywam się: Czanotaks Oro. Co się tyczy czarnego, skorego i innych przezwisk, niech pan będzie łaskaw kopnąć w zadek swego informatora.

Bardzo nie lubię czuć się jak idiota. Zapewne to nieprzyjemne uczucie sprawiło, że przymknąłem oczy na niegrzeczność gospodarza.

– Proszę o wybaczenie – odparłem z najmilszym uśmiechem, na jaki było mnie stać. – Pozwoli pan, że się przedstawię, panie Czanotaks. Jestem prawnukiem Wielkiego Maga Damira. Być może słyszał pan, że w zamku nad jeziorem włada obecnie niejaki Retanaar Rekotars…

Jego spojrzenie pozostało nieprzeniknione, jak u ryby. Nie zniżył się do ukłonu, poprzestając na zdawkowym kiwnięciu. Całkiem, jakby dowiedział się, że wypasam owce na pobliskiej łące.

Stłumiłem rozdrażnienie. Najprościej byłoby obrazić się i odejść, ale nie byłaby to strata dla maga. Jajogłowy niczego ode mnie nie pragnął. Ja natomiast nie zwykłem rezygnować z proszonej kolacji u pięknej panny, tylko dlatego, że nie spodobała mi się gęba kucharza…

– Mam sprawę do pana czarodzieja – oznajmiłem, hardo patrząc w rybie oczy. – Nie cierpiącą zwłoki.

Oczekiwałem, że pracownia maga będzie pogrążona w półmroku, lecz musiałem osłonić dłonią oczy od słońca bijącego w okna. Trzy spore lustra odbijały słoneczne promienie, odbijając się jasnymi plamami na wysokim suficie, które trudno byłoby nazwać „zajączkami". Nie było w nich niczego wesołego, były to w najlepszym razie „słoneczne majaki", wielkie, krowiaste, niemiłe z wyglądu. Od spoglądania na nie od razu rozbolał mnie kark.

Mag zaoferował mi fotel, wygodny jak stołek przesłuchiwanego. Udawałem, że jest mi w nim wygodnie.

Dziesięć minut trwała rozmowa o niczym. Chwaliłem się starożytnością swego rodu, oglądając broń wiszącą na ścianach. Byłem przyzwyczajony do takiego zachowania, odwiedzając cudze rezydencje. Pan Czarno Tak Skoro (ciągle w myślach nazywałem go tym doklejonym przezwiskiem) nie używał zapewne tego oręża. O profesji gospodarza świadczyły wiszące tu i ówdzie pęki grubych nici, przypominające skołtunione, brudne włosy, którym nie miałem chęci się przypatrywać.

Czarno Tak Skoro siedział naprzeciwko za niewysokim biurkiem, wspierając łokcie o blat, a podbródek na splecionych palcach. Trochę za późno zorientowałem się, że siadał tak we wszystkich okolicznościach, jakby szyja była za słaba, by utrzymać ciężar nabitej myślami głowy. Skośne oczy przewiercały mnie na wskroś, jak wcześniej bez wyrazu. Nie było w nich pytania, ciekawości ani nawet drwiny.

– Szanowny panie Czanotaks…

Westchnąłem, dochodząc do wniosku, że jeśli każde zdanie będzie mi przychodzić z takim trudem, rozmowa nie pójdzie gładko.

Miałem nadzieję uzyskać potrzebne mi wiadomości, nie ujawniając przy tym moich niefortunnych przygód. Interesowała mnie osoba Sędziego. Zamierzałem posłużyć się konkretną historyjką: pewna młoda dama o nieposzlakowanej dotychczas opinii, trafiła do celi sądowej po tym, jak własnymi rękami zamordowała męża zazdrośnika. Dostała wyrok w zawieszeniu. Miałem nadzieję wyjaśnić, czy któryś z żyjących obecnie magów zdołałby ulżyć nieco jej zbolałej duszy. Nie liczyłem zanadto na Czarnego. Wedle słów starosty, zdawał mi się raczej prowincjonalnym samochwałą niż prawdziwym czarownikiem.

Pora była rozpocząć opowieść, lecz jakoś mi się nie kleiła. Długo milczałem, może pięć minut, a może kwadrans. Wystarczająco dla gospodarza, by zacząć wypytywać niecodziennego gościa: z czym pan do mnie przyszedł?

Czarno Tak Skoro siedział nieruchomo, jak posąg, nie spuszczając ze mnie wzroku. Musiałem w końcu zacząć.

– Szanowny panie… Czanotaks. Przywiodła mnie tutaj konieczność rozmowy z kimś obeznanym w magii. Wie pan już, że ród mój wywodzi się od niezwykle potężnego i zasłużonego maga, ale ja sam ani ojciec nieboszczyk… niestety nie mieliśmy z tymi sprawami… styczności. Jak pan wie…

– Przejdźmy na ty – zaproponował cicho Czarno.

Trudno zbić mnie z tropu, lecz tym razem się zmieszałem, czego nie potrafiłem ukryć.

– Przejdźmy na ty – powtórzył Czarno, po raz pierwszy błyskając oczyma. – Nie ma co owijać w bawełnę. Mów wprost, o co chodzi.

Milczałem. Nie spodobało mi się, że rozmówca tak bezceremonialnie przejął inicjatywę, ciężko mi także było wyłożyć sprawę „wprost".

Czarno mocniej naparł podbródkiem na palce. Skośne oczy spoglądały teraz spode łba.

– Bez pracy nie ma kołaczy… Zamek w ruinie, rodowa fortuna stopniała… Przecież nie włóczysz się z nudów? Nie moja sprawa, czego szukałeś po świecie, ciekawe jednak, skąd się wziął cień stryczka na szyi. Nie wszyscy go widzą, ale ja tak. Mów jasno, Retano i nie opowiadaj bajek, które sam też potrafię zmyślić.

Skrzywiłem się. Odbite w lustrach światło raziło mnie zbyt mocno.

Mag nie przebierał w słowach. Retanaar Rekotars nigdy się nie „włóczył", tylko podróżował incognito. To właściwe słowo, oddające charakter wędrówki z dala od języków plotkarzy.

Czarno obserwował, jak usiłuję dociec, kto i kiedy mnie zdemaskował. Od początku wiedział, że wszystkie moje gadki to lipa.

– Daj spokój, Retano. Nie zdołasz mnie okłamać. Jestem ci potrzebny, a ty mnie nie… Mów.

Mogłem w tej chwili wstać i odejść. Za pazuchą miałem jednak okrągły drewniany kalendarz. Początkowo wydaje się, że rok ma wiele dni, lecz w skali ludzkiego życia jest ich za mało, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę stracone dwa tygodnie. Zostałem.

Według mego rozeznania słońce już dawno powinno zachodzić, lecz zwierciadła ciągle łowiły gładką powierzchnią jaskrawe promienie. Kiedy po raz pierwszy w życiu miałem powiedzieć całą prawdę, język odmawiał mi posłuszeństwa. Lustra bezlitośnie obnażały rzeczywistość, odrzucając wszystkie dodatki. Nie zdołałem upiększyć opowieści ani jednym zmyślonym szczegółem. Jajogłowy mag bez trudu wyciągnął ze mnie wszystko, chociaż nie taki był mój plan.