Wielka zagadka…
Spotkaliśmy się oczami. Rozpoznał mnie.
Istny cud! Woskowe policzki, zamiast kompletnie posinieć, zaczęły się czerwienić, jakby podlane sokiem malinowym…
Człowiek w czerni, który zabił kiedyś w pojedynku Reggi Dera, a potem zeznawał przeciwko mnie w sądzie, teraz wyraźnie się bał. Nie wiedział, czego oczekiwać i nie rozumiał, dlaczego wciąż żyję. Pociły mu się dłonie. Moje spojrzenie paliło go mocniej niż południowe słońce.
Jakże wielką przewagę ma ten, który gardzi.
Patrzyłem na starego znajomego obojętnie, jak na kłodę drewna niesioną nurtem. Niepotrzebną, przegniłą, oślizgłą.
Nawet nie wzruszyłem ramionami. Odwróciłem się i odszedłem, żeby więcej go już nie widzieć.
I całkowicie zapomnieć.
Wróciłem do Alany i Tantali. Widok rozbuchanej rzeki nie sprawiał im radości i obie były mocno przygnębione.
– No i co? – spytała moja żona.
Wzruszyłem ramionami. Tantala niczego nie rzekła. Rankiem na jej oczach utonął chłopak, próbujący wyłowić z kipieli podskakujący na falach worek. Nie wiadomo, co zawierał, może tylko zgniłą słomę. Chłopak na próżno walczył z rwącym nurtem, wreszcie oberwał po głowie drewnianą kłodą i popłynął dalej bezwładnie plecami do góry.
– Mam niezbyt radosny wniosek – oznajmiłem, siadając obok. – Coraz bardziej mi się wydaje, że Czarno, pozwalając nam działać, wciąż się nami bawi. Możemy się miotać tylko w określonych granicach…
Dziesięć kroków dalej Egert rozmawiał z Agenem. Młodzik chmurzył się z zakłopotaniem, popatrując to na rzekę, to na przeciwny brzeg. Woda podlewała przedmieścia. Mieszkańcy, mali i duzi, znosili kamienie. Doskonale było widać z daleka, jak wolno wznosi się ich zapora i jak szybko podnosi się poziom wody.
Soll kiwnął głową. Agen wyprężył się służbiście, jakby przyjmując rozkaz, odwrócił się i pobiegł truchtem. Nie posiadałem się ze zdumienia. W tak beznadziejnej sytuacji pułkownik Soll wynajdywał jeszcze zadania dla swoich ludzi.
Podszedł do nas powoli. Tantala uśmiechnęła się krzywo.
– No i co? Siedzimy tutaj jak kołki?
– To mi odpowiada – odparł poważnie Soll. – Zgodzisz się chyba, że gdybyśmy nie mogli przeszkodzić magowi, nie traciłby drogocennej mocy, by nas powstrzymać…
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Jak mało znałem własnego teścia…
– Teraz naprawdę nie możemy – stwierdziła Tantala z goryczą.
Soll skinął głową.
– Można by pójść dalej i spróbować się przeprawić. Myślę jednak, że gdzie byśmy nie poszli, rzeka przywita nas tym samym. Nie patrz tak, Tantalo. Zawsze jest jakaś szansa.
Pułkownik przemawiał z przekonaniem. W roztargnieniu położył dłoń na karku swej córki, drugą zaś na ramieniu Tantali. Jakby okrył je niezniszczalną osłoną swojego optymizmu. Natychmiast poczułem się zbędny.
Całkiem zbędny.
Szum rzeki zagłuszał ludzki gwar. Sam nie wiem kiedy wybrałem się do resztek sosnowego gaju, do połowy już zalanego. Część drzew była zrąbana na ogniska. Siadłem na mchu, zdjąłem buty i podwinąłem nogi pod siebie.
Może komuś te buty podarować?
Natrętna myśl pojawiła się nie wiedzieć skąd. Dobre, nowe buty… Może je podarować?
Drewniany kalendarzyk mocno się zniszczył podczas ostatnich beznadziejnych historii. Brzegi kruszyły się i obłamywały, ale brodate wiatry wciąż nadymały policzki, pękate chmury sypały śniegiem i słońce okrągłe jak meduza, przebierało złotymi wypustkami.
Prawie nic nie zostało. Nie rozumiem, co jeszcze robię nad brzegiem oszalałej rzeki. Piasek, odmierzony dla mnie prawie rok temu, przesypał się do dolnej części klepsydry. Zostało jeszcze kilka ziarenek. Potem zapytam sam siebie: jak umrę?
Jak ów staruszek, co się napalił na ulicznicę i nadział potylicą na gwóźdź?
Jak rozbójnik, który utonął według jednych w kałuży, a według innych w kloace?
Podważyłem paznokciem grudkę laku, gotową do usunięcia. Sczyściłem przypadkowe zanieczyszczenie na krągłym policzku narysowanego słońca. Przyjrzałem się uważnie rozpisce i nagle pokryłem potem. Czy na pewno prawidłowo zaznaczyłem Dzień? Być może coś przeoczyłem i nie czeka mnie jeszcze pięć nocy, a tylko cztery?
Ile długich dni odhaczyłem szpilką? Słońce zrobiło całe okrążenie. Ja także przeszedłem się po okręgu i wracam teraz do punktu wyjścia. Dzisiaj chce mi się umierać jeszcze mniej, niż rok temu…
Co mnie obchodzą losy świata?! Powinienem być uczciwy sam wobec siebie i powiedzieć: byłoby milej umierać, wiedząc, że niedługo po mnie cały świat się zawali. „Mglista pętla na martwej szyi…”. Może mam szczęście, że tego nie dożyję?
Wielkie nieba, ależ jestem bydlakiem. Mam szczęście, że nikt nie czyta w moich myślach.
Podarować buty? Jeśli tak, to będzie oznaczało, że wierzę, iż świat ocaleje, słońce będzie jak dawniej przygrzewać ludzkie grzbiety, po lecie nadejdzie jesień, a moje obuwie przysłuży się jakiemuś włóczędze.
– Retano – usłyszałem głos Alany.
Wzdrygnąłem się, jak oparzony. Jakby żona potrafiła czytać w moich myślach. Nie chcę być przez nikogo widziany ani z nikim rozmawiać.
– Posłuchaj, Retano… po co ofiarowano ci rok życia?
Po co staremu dana była doba, a rozbójnikowi miesiąc? Sędzia nie jest katem. Sami sobie jesteśmy oprawcami…
– A jeśli to próba?
Próba wytrzymałości. Czy nie zwariujesz i nie powiesisz się przed czasem, lekceważąc Sprawiedliwość…
– Retano – podjęła ochryple – nie chcę, żebyś umarł. Zapowiada się chłodne lato…
– Odejdź, zaraz do ciebie przyjdę – odparłem, patrząc na rzekę. – Nie wypada się obuwać przy damach.
Ludzie Solla znaleźli gdzieś łódź. Całkiem dobrą, nasmołowaną i prawie nową. Podszedłem do nich szybko, niemal biegnąc.
Egert uśmiechał się, przemawiając do swych wychowanków. Stali ciasnym kręgiem wokół mistrza, nie zamierzając mnie dopuścić do kompanii. Jeśli jednak zechcę gdzieś wejść, przebiję się nawet przez ścianę.
– Nie powinno ją znieść na kamienie… Agen, zostaniesz tu jako starszy i dopilnujesz, żeby kobiety…
W tej chwili mnie zauważył i kąciki jego ust opadły.
– Panie Rekotars, byłbym wdzięczny, gdyby dał mi pan możliwość porozmawiać z moimi ludźmi.
– Do przeprawy – odpowiedziałem, starając się opanować przyspieszony oddech – potrzebna nam tratwa. Łódź może się przewrócić.
Naprawdę się rozgniewał, potrafił się jednak powstrzymać.
– Pozwoli pan, że to ja zdecyduję, co jest najlepsze. Proszę odejść.
– Drogi pułkowniku – odparłem, podniecając się swą arogancją – za parę dni i tak uwolnię pana od swego uciążliwego towarzystwa. Wybierze pan wtedy dla córki odpowiedniejszego męża. Dopóki jednak żyję, proszę mnie traktować poważnie!
Chłopaki Solla spojrzeli pytająco na dowódcę. Wyraźnie czekali na rozkaz, żeby wciąć mnie za kark i wrzucić do rzeki. Pułkownik milczał.
– Ja także coś znaczę – dodałem, zniżając głos.
Przystojna twarz pułkownika drgnęła ledwie zauważalnie. Egert wątpił w moje słowa.
Jechaliśmy w milczeniu.
Czas uciekał nie tylko dla mnie. Tam, za ścianą wzburzonej wody bezmyślnie spoglądała na świat Toria Soll, której nigdy nie widziałem i która powinna doprowadzić Czanotaksa do Drzwi, Luara i Amuletu. Przyszłość świata niezbyt mnie zajmowała, los Torii przerażał, lecz czysto teoretycznie. Tylko dla mej żony Alany i byłej aktorki Tantali przedłużałem swój bezsensowny żywot.
Jechaliśmy w górę rzeki. Prąd powinien znieść tratwę ku miastu. Może zdołamy dobić do brzegu i zacumować w rzecznym zakolu, bo inaczej natkniemy się na gęste kamienie.