Выбрать главу

Z trudem parowałem kolejne uderzenia i robiłem uniki. Walnąłem przeciwnika płazem po głowie. Biedak się zachwiał, ale nie upadł. Na myśl, że będzie dalej walczył zakrwawiony, z nienaturalnie wytrzeszczonymi oczami, poczułem gęsią skórkę. Uderzyłem znów bez namysłu, pięścią w brzuch. Sługa upadł jak kłoda. Mimochodem pomyślałem, że mogłem być bardziej litościwy, skoro patrzą na nas damy. Egert?!

Cofał się, parując coraz mocniejsze ciosy Diuli, która poruszała się niewiarygodnie szybko. Przynajmniej raz go dosięgła, bo kurtka na jego ramieniu była rozcięta jak ostrzem topora. Zapewne już dziesięć razy mógł ją powalić, lecz nie chciał jej okaleczyć, miała więc nad nim przewagę…

Odepchnąłem Alanę, ślepo biegnącą na pomoc ojcu. Nigdy dotąd nie potraktowałem jej tak brutalnie, że aż upadła. Tantala tymczasem usiłowała zerwać portierę zasłaniającą wejście, lecz pierścienie trzymały mocno i nic jej z tego nie wychodziło. Doceniając jej pomysłowość, skoczyłem i zawisłem na kotarze całym ciężarem. Solidna tkanina rozdarła się w końcu i już po chwili, uzbrojeni ciężkim płatem zakurzonego aksamitu pobiegliśmy ukarać pokojówkę za niestaranne sprzątanie.

Malinowy aksamit okrył ją do pięt, rozkładając wokół ciężkie fałdy. Wątpię, czy kiedykolwiek pokojówka mogłaby sobie pozwolić na tak wytworną pelerynę. Ostrze rzeźnickiego noża zepsuło ją wprawdzie natychmiast, rozrywając od środka.

Miałem ochotę złamać jej rękę.

Związana jedwabnym sznurem z frędzlami, miotała się milcząc na marmurowej posadzce.

Egert niósł Alanę po schodach na górę, popychając przed sobą Tantalę, która dzierżyła w dłoni zdobyczną butlę z oliwą, co było o tyle fatalne, że po całym domu rozchodził się swąd spalonej ryby…

Nie wiem, jak zdołała się wydostać i dopaść noża rzuconego w kąt. Jedwabne sznury i aksamitny wór nie zatrzymały opętanej. Podarty fartuszek zwisał w strzępach, potargana fryzura rozsypała się, rumieńce zamieniły w gorączkowe wypieki.

– Diula!!!

Nim ja i Egert zdołaliśmy chwycić za broń, Tantala cisnęła w dół butelkę. Grube szkło pękło, wypuszczając gęstą, aromatyczną ciecz. Oliwa ściekła w dół po marmurowych stopniach. Diula zamachała rękami, próbując zachować równowagę, lecz nogi jej rozjechały się we dwie strony i runęła w dół. Nawet Czarno nie zdołałby odmienić praw fizyki…

Dziewczyna, spadając, uderzyła głową o marmurowy stopień i więcej nie wstała. Soll ledwie przytrzymał córkę, rwącej się na pomoc służącej. Przezwyciężając się, ruszyliśmy do przodu korytarzem w stronę pokoju Torii. Zakazanej strefy, w której nie miałem okazji bywać.

– Chwileczkę…

Tantala potknęła się i ledwie zdołałem ją podtrzymać. Alana wpadła na Solla, który stanął jak wryty. Krótkie słowo padło nam kłodą pod nogi, jak drzewo rzucone przez zbójców pod koła dyliżansu.

– Chwileczkę… mili państwo.

Stał w końcu korytarza. Światło padające z wąskiego okna, pozwoliło nam ujrzeć gołogłową sylwetkę. Gotów byłem przysiąc, że jeszcze przed chwilą nie było tutaj nikogo, oprócz nas.

– Wyrażam uznanie dla waszej wytrwałości. Byłem pewien, że zobaczę was tutaj wszystkich. Nie spóźniliście się. Jestem rad.

Zrobił krok do przodu, jakby po to, byśmy mogli zobaczyć jego twarz. Wzdrygnęliśmy się, oprócz, chyba, Egerta.

Mag zrobił się naprawdę stary. Skóra zwisała z twarzy pożółkłymi fałdami. Nie poznałbym go, gdyby nie błyszcząca łysina i skośne, nieco szalone oczy.

– Nie za wcześnie się pan raduje, panie magu? – wycedził przez zęby Egert.

Czarno uśmiechnął się. Od tego uśmiechu zrobiło mi się niedobrze. Egert urwał, jakby nagle zaschło mu w gardle. Wciąż z tym strasznym uśmiechem Czanotaks zrobił kolejny krok. Dopiero teraz zauważyłem obite tkaniną drzwi z błyszczącą klamką. Egert Soll i Czarno Tak Skoro stali blisko nich w jednakowej odległości.

Pokój pani Torii?

– Drodzy państwo – zaczął Czarno, jakby szukając właściwych słów – zdołaliście pokonać wszelkie przeszkody, czego się jednak nie spodziewałem. I przyszliście tu. Dokładnie teraz. Wszyscy razem…

Zapach spalonej ryby, przed minutą osiągający zenit, teraz ulatywał i niknął. Dobrze, że z pojawieniem się maga przynajmniej znikła groźba pożaru…

– Witam pana, Egercie Soll, naznaczonego klątwą i zmiłowaniem samego Tułacza. I pana, szlachetny Rekotarsie, któremu pozostało parę dni. Panią także, Alano, znajdującą swoje szczęście, aby je wkrótce utracić… I ciebie – ciągnął, dziwnie zmienionym głosem, od chwili gdy się spotkał oczami z Tantalą – która odmieniłaś mój los.

– Nieprawda! – odpowiedziała teatralnym szeptem.

– Prawda.

Stary Czarno przymknął powieki.

– Pięć lat temu pokochałem cię, lecz postanowiłaś być wierna przeszłości. Wybrałaś pamięć Następcy, Strażnika Luara. Pięć lat temu chciałem być z tobą, lecz zdecydowałaś inaczej. Od tego dnia, kiedy zamknąłem drzwi za tobą, ciągnie się długa nić, wiodąca nas wszystkich do drugich Drzwi.

Wyciągnął dłoń ku błyszczącej klamce. Egert wykonał szybki ruch. Czarno cofnął rękę z uśmiechem.

No cóż, pomyślałem, ściskając naprężone ramię żony. Teraz przynajmniej wiadomo, skąd…

– Więc to tak – powiedziała ochryple i nienawistnie Alana.

– Tak… panienko. Nie jesteśmy przypadkowymi ludźmi. Odźwierny powinien być nieszczęśliwy i odepchnięty przez innych. Ale ja nie jestem Odźwiernym.

– A kim? – zapytała ostro Alana.

Czarno nie odpowiedział, jego twarz pozostała nieruchoma, chociaż aż się prosiła o wieloznaczny grymas.

– Znamy się nie od dziś – powiedziałem z wysiłkiem. – Każdy z nas skrywał swój mały sekret… Myślisz, magu, że cała prawda cokolwiek zmieni?

Czanotaks podniósł na mnie gniewnie i młodzieńczo błyszczące oczy, jakby przez pomyłkę obramowane starczymi, obwisłymi powiekami.

– Nie powiedziałem ci wszystkiego, Retano. Nie można odwołać twego Wyroku na tym świecie, jedyne, co mógłbym zrobić, to odwlec go o jakiś tydzień, jak to zrobiłem ze złodziejaszkiem. A jednak cię nie okłamałem. Kiedy zawładnę Amuletem, w nowym świecie nie będzie miejsca dla Sędziego i jego Wyroków. Rozumiesz?

Rozumiałem.

Otoczenie straciło barwy i oddaliło się ode mnie. Jakby twarze mych towarzyszy namalowane zostały na płótnie i zamazywały się, gdy się od nich cofałem.

To znaczy, że od samego początku…

Miałem chęć usiąść. Odejść na bok. Niechaj ci ludzie sami wyjaśniają sobie wzajemne związki. Moja rola skończona.

Ktoś wziął mnie za rękę bardzo mocno zimnymi palcami. Moja żona.

– Alano – rzekł Czarno, znowu zmieniając głos – ile lat chciałabyś… na jak długie życie chciałabyś zamienić te trzy dni, które ci pozostały do wdowieństwa?

Zapłakała.

Niezdarnie wodząc dłońmi po jej mokrych policzkach, powoli dochodziłem do siebie. Wciąż jestem jednak na tym zbiorowym portrecie i nikt mnie nie wypędza…

– Mając Amulet – kontynuował miękko Czanotaks – będę mógł rozporządzać życiem innych. Twój mąż, Alano, szlachetny Retanaar Rekotars będzie żyć długo i szczęśliwie. Rozumiesz?

Egert ruszył w stronę córki, jakby chcąc ją pocieszyć. Zatrzymał się, gdy spotkał się z moim wzrokiem.

– Panie Soll – ciągnął śmiertelnie znużony tonem mag – ile razy w samotności groziłeś Niebu pięścią? Ile razy przeklinałeś los za nieszczęścia, prześladujące twoją rodzinę? Czy pani Toria, córka dziekana Łujana, zasłużyła na swoje szaleństwo?

Szare oczy Solla pociemniały. Zdawało się, że za chwilę z czarnych źrenic wystrzelą pioruny.