Выбрать главу

Myron przeszedł obok sklepu, gdzie na metalowym stojaku wisiały rządem worki golfowe. Na prawo znajdowały się drzwi do męskiej szatni. Z brązowej tablicy wynikało, że klub Merion stał się zabytkiem. Na tablicy informacyjnej wyszczególniono handicapy – liczby określające poziom sportowy członków klubu. Poszukał nazwiska Wina. Windsor Lockwood Trzeci miał handicap trzy. Myron nie bardzo wyznawał się na golfie, ale wiedział, że handicap trzy oznacza świetny poziom.

Na werandzie z kamienną posadzką ustawiono dwa tuziny stołów. Z tej legendarnej jadalni, zawieszonej tuż nad pierwszym torem startowym, rozciągał się świetny widok na pole. Stąd członkowie klubu – niczym rzymscy senatorowie w Koloseum – wprawnym okiem oceniali uderzenia graczy. Pod krytycznymi spojrzeniami seniorów miękli częstokroć wielcy biznesmeni i przywódcy społeczni. A teraz także i zawodowcy – weranda obiadowa była bowiem otwarta podczas całego turnieju. Na restauracyjne odgłosy wystawione były takie tuzy, jak Jack Nicklaus, Arnold Palmer, Ben Hogan, Bobby Jones i Sam Snead; drażniące pobrzękiwanie szkła i sztućców zlewało się kakofonicznie z wyciszonymi reakcjami tłumu widzów i odległymi wiwatami.

Werandę wypełniali członkowie klubu. Przeważnie starsi, czerstwi, dobrze odżywieni mężczyźni. Wszyscy w granatowych lub zielonych blezerach z rozmaitymi insygniami i krzykliwych krawatach, na ogół w paski. Wielu nosiło miękkie białe lub żółte kapelusze. Miękkie kapelusze! A Win martwił się o jego „strój”.

Myron dostrzegł go w kącie. Win siedział sam przy sześcioosobowym stole, kompletnie rozluźniony, z miną zarazem nieprzystępną i błogą. Puma czekająca cierpliwie na zdobycz. Niektórzy uznaliby za jego życiowe atuty blond włosy i arystokratyczną urodę. Może to były atuty, a może piętno. Jego wygląd bił w oczy butą, bogactwem i elitarnością. Większość bliźnich źle na to reagowała. Wzniecał w nich szczególną, gorącą, zajadłą wrogość. Sam widok takiej osoby budził żywą niechęć. Win przywykł do tego. Nie przejmował się ludźmi, którzy sądzą innych po wyglądzie. Ludzi sądzących innych po wyglądzie często to zaskakiwało.

Myron przywitał się z przyjacielem i usiadł.

– Napijesz się czegoś? – spytał Win.

– Pewnie.

– Ale nie proś o yoo-hoo, bo oberwiesz w prawe oko.

– W prawe. – Myron skinął głową. – Bardzo konkretnie. Pojawił się kelner, z wyglądu stuletni. W zielonej marynarce i spodniach. Widać nawet obsługa harmonizowała ze słynnym otoczeniem. Niestety, z marnym skutkiem, bo staruszek kelner wyglądał jak dziadek Człowieka Zagadki z Batmana.

– Dla mnie mrożona herbata, Henry – zadysponował Win. Myrona kusiło, żeby zamówić „colta 45, jak Billy Dee”, ale się powstrzymał.

– Dla mnie to samo – powiedział.

– Służę, panie Lockwood.

Henry odszedł.

– Mów – zachęcił Win, patrząc na Myrona.

– Chodzi o porwanie.

Win uniósł brew.

– Zaginął syn jednego z graczy. Rodzice dostali dwa telefony.

Myron zrelacjonował mu ich treść.

– Coś pominąłeś – upomniał Win, wysłuchawszy go w milczeniu.

– Co?

– Nazwisko gracza.

– To Jack Coldren – rzekł z opanowaniem Myron, lecz choć z miny Wina nic nie dało się wyczytać, powiało od niego chłodem.

– A więc poznałeś Lindę.

– Tak.

– Wiesz, że jest moją krewną.

– Tak.

– Wiesz zatem również, że ci nie pomogę.

– Nie wiem.

Win usiadł wygodniej i złożył palce dłoni.

– No to już wiesz.

– Chłopiec może być w niebezpieczeństwie. Musimy mu pomóc.

– Nie ja – odparł Win.

– Mam się wycofać?

– Co zrobisz, to twoja sprawa.

– Mam się wycofać? – powtórzył z naciskiem Myron.

Kelner przyniósł mrożoną herbatę. Win pociągnął mały łyk, odwrócił wzrok i stuknął palcem wskazującym w podbródek. Był to znak, że zakończył temat. Myron znał przyjaciela na tyle, by go nie naciskać.

– Dla kogo są pozostałe krzesła? – spytał.

– Urabiam dużą żyłę.

– Kroi ci się nowy klient?

– Mnie, prawie na pewno. Czy tobie, bardzo wątpliwe.

– Kto to?

– Tad Crispin.

Myronowi opadła szczęka.

– Jemy obiad z Tadem Crispinem? – spytał.

– Oraz z naszym starym znajomym, Normanem Zuckermanem, i jego najświeższą atrakcyjną młódką.

Norm Zuckerman, właściciel Zoomu, jednej z największych w kraju firm produkujących odzież i obuwie sportowe, należał do osób, które Myron lubił najbardziej.

– Jak dotarłeś do Crispina? Podobno sam załatwia swoje sprawy.

– Owszem, a jednak szuka doradcy finansowego.

Win mimo swoich trzydziestu kilku lat stał się na Wall Street bez mała legendą. Zwrócenie się do niego o usługi nie dziwiło.

– Crispin to bardzo bystry młody człowiek – ciągnął Win. – Niestety, wszystkich agentów uważa za złodziei. O moralności prostytutek uprawiających politykę.

– Prostytutek uprawiających, politykę? Tak się wyraził?

– Nie, sam to wymyśliłem. – Win uśmiechnął się. – Niezłe, co?

– Niezłe.

Myron skinął głową.

– W każdym razie ci z Zoomu lgną do niego jak muchy do miodu. Wprowadzają na grzbiecie młodego Crispina całkiem nową serię kijów i strojów golfowych.

Tad Crispin zajmował drugie miejsce w turnieju, tracąc sporo punktów do Jacka Coldrena. Myron był ciekaw, jak w Zoomie zapatrują się na możliwość, że Coldren spije ich śmietankę. Pewnie nie było im to w smak.

– Co myślisz o dobrym występie Jacka Coldrena? – spytał. – Jesteś zaskoczony?

Win wzruszył ramionami.

– Jackowi zawsze bardzo zależało na zwycięstwach.

– Długo go znasz?

– Tak – odparł Win z chłodem w oczach.

– Znałeś go, kiedy jako świeżo upieczony zawodowiec przegrał na tym polu?

– Tak.

Myron policzył w myślach. Win chodził wtedy do szkoły podstawowej.

– Jack Coldren dał do zrozumienia, że ktoś „dopomógł” mu w przegranej.

Win prychnął.

– Bzdury.

– Bzdury?

– Pamiętasz, co się stało?

– Nie.

– Coldren twierdzi, że jego asystent dał mu przy dołku szesnastym zły kij – odparł Win. – Poprosił go o „żelazną” szóstkę, a ten wręczył mu ponoć ósemkę. Piłka nie doleciała. A konkretnie wylądowała w kamiennym dole. Już się nie pozbierał.

– Ten asystent przyznał się do błędu?

– O ile wiem, nie skomentował zarzutu.

– Co zrobił Jack?

– Wyrzucił go.

– Co się z nim teraz dzieje? – spytał Myron, chwytając nowy trop.

– Nie mam zielonego pojęcia. To się stało przeszło dwadzieścia lat temu, a on nie był młody.

– Pamiętasz, jak się nazywał?

– Nie. Zamykam temat.

Nim Myron zdążył spytać dlaczego, czyjeś dłonie zakryły mu oczy.

– Zgadnij kto? – usłyszał znajomy śpiewny głos. – Dam ci kilka wskazówek: jestem mądry, przystojny i piekielnie utalentowany.

– O rany, gdyby nie ta podpowiedz, wziąłbym cię za Norma Zuckermana – odparł.

– A z tą podpowiedzią?

Myron wzruszył ramionami.

– Gdybyś dodał: „uwielbiany przez kobiety w każdym wieku”, pomyślałbym, że to ja.

Norm Zuckerman roześmiał się serdecznie. Pochylił się i głośno cmoknął Myrona w policzek.

– Jak się masz, meszugener?

– Świetnie, Norm. A ty?

– Fantastycznie, jak pingwin na odlocie.

Zuckerman powitał Wina głośnym „serwus” i entuzjastycznym uściskiem dłoni. Obiadujący popatrzyli na niego z niesmakiem. Lecz ich lodowate spojrzenia nie ostudziły Normana Zuckermana. Nie powstrzymałaby go nawet strzelba na słonie. Myron bardzo go lubił. Oczywiście, że w zachowaniu Norma było wiele aktorstwa. Ale aktorstwa szczerego. Zarażał radością życia. Był czystą energią. Kimś, kto zmusza cię do zastanowienia się nad sobą i pozostawia z uczuciem, że czegoś ci brak.