Выбрать главу

– To Win ma matkę? – spytała z niedowierzaniem tuż po tym, jak skończył opowiadać o porwaniu.

– Tak.

– No to po mojej teorii o czarcim pomiocie – rzekła po chwili.

– Ha, ha!

– I po teorii o Winie – owocu poronionego eksperymentu.

– Nie pomagasz.

– A co tu pomoże? – odparła. – Wiesz, że go lubię. Ale ten chłopak… Jak nazywa takie przypadki psychiatria? To czubek.

– Ten czubek ocalił ci życie.

– Jasne, a pamiętasz jak? – odparowała.

Myron pamiętał. W ciemnej alejce. Spreparowanymi kulami. Mózg bandziora rozprysnął się jak konfetti. Cały Win. Skuteczny do przesady. Gotów rozgnieść robaka kulą do kruszenia murów.

– Tak jak powiedziałam – przerwała cichym głosem długie milczenie. – Czubek.

Myron zapragnął zmienić temat.

– Są jakieś wieści? – spytał.

– Z milion. Ale nic ekstra pilnego… Widziałeś ją? – zagadnęła po chwili.

– Kogo?

– Madonnę! – zirytowała się. – O kogo pytam?! Matkę Wina!

– Raz – odparł, sięgając pamięcią dziesięć lat wstecz. On i Win jedli wtedy kolację w klubie golfowym Merion.

Win nie odezwał się do niej. Ale ona do niego tak. Na to wspomnienie Myron znów poczuł zażenowanie.

– Powiedziałeś mu o porwaniu? – spytała.

– Nie. Co radzisz?

– Zrób to przez telefon – odparła. – Na bezpieczną odległość.

Rozdział 3

Szybko się rozłączyli.

Kiedy oddzwoniła, wciąż siedział w pokoju wypoczynkowym z Lindą. Bucky wrócił do Merion po Jacka.

– Wczoraj o szóstej osiemnaście po południu użyto karty bankomatowej chłopca – przekazała. – W oddziale banku First Philadelphia na Porter Street w południowej Filadelfii. Wyjęto sto osiemdziesiąt dolarów.

– Dzięki.

Zdobycie tej informacji nie było trudne. Każdy, kto znał numer konta, mógł ją otrzymać przez telefon, podając się za właściciela. A zresztą i bez tego mógł ją uzyskać byle ćwok, który zetknął się z pracą w policji, miał kontakty, dostęp do danych, a przynajmniej orientował się, komu dać w łapę. Przy ekspansji dzisiejszej, przyjaznej użytkownikowi techniki nie wymagało to żmudnych zabiegów. Techniki, która nie tylko depersonalizowała, ale rozpruwała życie człowieka, patroszyła go, odzierała z wszelkich pozorów prywatności.

Wystarczyło stuknąć w klawisze.

– Co się stało? – spytała Linda Coldren.

Powiedział jej.

– To nie musi oznaczać tego, co pan myśli – oświadczyła. – Numer PIN mógł podać porywaczowi Chad.

– Mógł – potwierdził Myron.

– Ale pan w to nie wierzy?

Wzruszył ramionami.

– Powiedzmy, że jestem bardziej niż nieco sceptyczny.

– Dlaczego?

– Przede wszystkim z powodu podjętej sumy. Jaki Chad miał limit dzienny?

– Pięćset dolarów.

– Więc dlaczego porywacz podjął tylko sto osiemdziesiąt?

– Gdyby podjął za dużo, mógłby wzbudzić podejrzenia – odparła po krótkim namyśle Linda Coldren.

Myron o mało nie zmarszczył brwi.

– I choć był taki ostrożny, ryzykował aż tyle dla stu osiemdziesięciu dolarów? Każdy wie, że przy bankomatach są kamery. I że z każdego komputera łatwo sprawdzić, skąd pobrano pieniądze.

Spojrzała na niego ze spokojem.

– Pan wątpi, że mój syn jest w niebezpieczeństwie.

– Tego nie powiedziałem. Pozory mylą. Ma pani rację. Najbezpieczniej jest przyjąć, że syna naprawdę porwano.

– I co dalej?

– Waham się. Ten bankomat jest na Porter Street w południowej Filadelfii. Czy Chad lubił tam przebywać?

– Nie – odparła bez pośpiechu. – Prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie, co mógłby tam robić.

– Dlaczego?

– To zakazana dzielnica. Jedna z najpodlejszych w mieście.

Myron wstał.

– Ma pani plan miasta?

– W schowku w samochodzie.

– Dobrze. Będę musiał na krótko pożyczyć pani wóz.

– Dokąd pan pojedzie?

– Chcę obejrzeć ten bankomat.

– Po co? – spytała, marszcząc brwi.

– Nie wiem – przyznał. – Jak wspomniałem, śledztwo to nie praca naukowa. Wykonujesz rutynowe czynności, naciskasz guziki i liczysz na to, że coś wyskoczy.

Linda Coldren sięgnęła do kieszeni po kluczyki.

– Może stamtąd go porwano – powiedziała. – Może zobaczy pan jego samochód.

O mały włos nie palnął się w czoło. Samochód! Zapomniał o czymś tak podstawowym. Zniknięcie chłopca w drodze do lub ze szkoły kojarzył sobie z żółtym szkolnym autobusem albo z dziarskim marszem z torbą z podręcznikami i zeszytami. Jak mógł zapomnieć o tak oczywistym tropie?!

Spytał ją o markę i model. Była to szara honda accord. Samochód niewyróżniający się w tłumie. Z rejestracją pensylwańską 567-AHJ. Przekazał ją telefonicznie Esperanzie i podał Lindzie Coldren numer swojej komórki.

– Gdyby coś się wydarzyło, proszę dzwonić – zachęcił.

– Dobrze.

– Niebawem wrócę.

Nie miał daleko. Niemalże w jednej chwili, niczym bohaterowie serialu Star Trek przekraczający któreś z wrót czasu, przeniósł się z zielonego przepychu w betonowe dziadostwo.

Bankomaty dla zmotoryzowanych mieściły się w dzielnicy, którą od biedy można nazwać biznesową. Las kamer. Brak kasjerów. Czy porywacz podjąłby takie ryzyko? Bardzo wątpliwe. Myron zastanawiał się, w jaki sposób bez ściągnięcia uwagi policji zdobyć z banku kopię nagrania. Win mógł kogoś znać. Instytucje finansowe z reguły nader chętnie współpracowały z rodziną Lockwoodów. Pozostawało pytanie, czy jego przyjaciel zechce pomóc.

Wzdłuż ulicy ciągnęły się opuszczone – na takie w każdym razie wyglądały – składy i magazyny. Osiemnastokołowe tiry grzały po niej niczym w starym filmie o konwojach ciężarówek. Myronowi przypomniał się krótkofalarski bzik z czasów dzieciństwa. Krótkofalówkę kupił sobie, tak jak wszyscy, jego tata, właściciel fabryki bielizny w Newark. Choć urodził się we Flatbush na Brooklynie, do pogaduch w eterze wcinał się tekstem „Tu drucik zero dziewięć”, wymawianym z akcentem, który podłapał z filmu Dostawa. Milę pomiędzy ich domem na Hobart Gap Road i centrum handlowym w Livingston przemierzał, wypytując „kumpli po radiu”, czy na horyzoncie nie widać jakichś „blacharzy”. Myron uśmiechnął się do tego wspomnienia. Ach, radio obywatelskie! Był pewien, że ojciec do dziś przechowuje krótkofalówkę. Pewnie wraz z ośmiościeżkowym magnetofonem.

Po jednej stronie bankomatów była stacja benzynowa, tak skromna, że bez nazwy. Z zardzewiałymi samochodami na rozpadających się pustakach. A po drugiej obskurny tani motel Zajazd Dworski, witający klientów zielonym napisem 19,99 $ za godzinę.

Myrona Bolitara wskazówka nr 83 dla podróżnych: tam, gdzie świecą ci w oczy cenami za godziny, nie licz na pięciogwiazdkową obsługę.

Pod ceną mniejszymi czarnymi literami napisano: z niewielką DOPŁATĄ ZA POKOJE TEMATYCZNE I Z LUSTREM NA SUFICIE. Pokoje tematyczne? Wolał nie wiedzieć, jak wyglądają. Ostatnia, znów zielona linijka zachęcała wołami: SPYTAJ O NASZ KLUB BYWALCÓW. Rany koguta!

Rozważając, czy warto zajrzeć do środka, uznał, że nie zawadzi. Prawdopodobnie to ślepy trop, lecz jeśli Chad się ukrywał – albo też go porwano – tani motel zdawał się wymarzoną meliną.