Выбрать главу

– Mhm – mruknął Myron. – A co z telefonem od porywacza?

– Zaprowadzę pana do Jacka – odparł Bucky. – Tędy, proszę.

Przeszli przez osiemnasty tor i ruszyli szesnastym. Pachniało świeżo skoszoną trawą i pyłkiem kwiatowym. W tym roku na Wybrzeżu Wschodnim było go co niemiara. Miejscowi alergicy omdlewali z zachłannej rozkoszy.

Bucky pokręcił głową.

– Co za zarośla – zirytował się. – Skandal! Wskazał wysoką trawę. Nie wiedząc, o co chodzi, Myron na wszelki wypadek skinął głową.

– Przeklęty Amerykański Związek Golfa chce, żeby to pole powaliło graczy! – zagrzmiał Bucky. – Każą zapuszczać te chaszcze! Człowiek gra jak na polu ryżowym, psiakrew! A zielonki trzeba strzyc tak krótko, żeby było ślisko niczym na lodowisku.

Myron milczał. Szli dalej.

– To jeden z naszych słynnych kamienistych dołków – wyjaśnił spokojniejszym głosem Bucky.

– Aha.

Paplał, jak to często czynią ludzie zdenerwowani.

– Kiedy pierwszym budowniczym przyszło wytyczyć tor szesnasty, siedemnasty i osiemnasty – ciągnął tonem przewodnika oprowadzającego turystów po Kaplicy Sykstyńskiej – natknęli się na kamieniołom. Nie poddali się jednak, lecz zabrali do roboty i wkomponowali go w pole. – Mój Boże, kiedyś to były zuchy – wtrącił cicho Myron. Niektórzy z nerwów paplają. Inni ironizują. Dotarli do początku pola i poszli Golf House Road. Choć ostatnia grupa golfistów zakończyła grę ponad godzinę temu, co najmniej tuzin graczy uderzało w piłki. Ćwiczyli. Owszem, uderzali piłki, posługując się kompletem kijów: „drewniakami”, „żelazkami”, „maczugami”, a raczej głowicami wojennymi o imionach Berta, Kaśka i podobnych, lecz działo się tam więcej. Większość zawodowców wykorzystywała pole do opracowania z asystentami strategii gry, konsultacji ze sponsorami w sprawach sprzętu, nawiązywania kontaktów zawodowych, towarzyskich pogaduszek z kolegami po kiju, palenia papierosów (zdumiewająca liczba graczy to nałogowi palacze), a nawet rozmów z agentami. W kołach golfowych pole treningowe nazywano biurem. Myron rozpoznał Grega Normana i Nicka Faldo. Wypatrzył również nowe odkrycie, Tada Crispina, kreowanego na następcę Jacka Nicklausa, innymi słowy, wymarzonego klienta. Chłopak zaledwie dwudziestotrzyletni był przystojny, zrównoważony i zaręczony z równie jak on atrakcyjną, „kochającą ten sport” dziewczyną. W dodatku nie miał jeszcze agenta. Myron starał się powstrzymać napływającą ślinkę. No co? Jest się w końcu człowiekiem. Agentem sportowym. Nie czepiajcie się, ludziska.

– Gdzie jest Jack? – spytał.

– Dalej. Chciał poćwiczyć sam – odparł Bucky.

– Jak porywacz go znalazł?

– Zadzwonił do klubu. Powiedział, że to pilna sprawa.

– Podziałało?

– Tak – potwierdził z ociąganiem Bucky. – Prawdę mówiąc, to zadzwonił Chad. Przedstawił się jako syn Jacka.

Ciekawe.

– O której zadzwonił?

– Z dziesięć minut przed moim telefonem do pana. – Bucky zatrzymał się i wskazał brodą. – Tam.

Dość pękaty i miękki w talii, Jack Coldren przedramiona miał jak marynarz Popeye. Wiatr zwiewał mu cienkie, sypkie włosy, odsłaniając łyse placki. Walnął w piłkę „drewniakiem” z niebywałą furią. Niektórych taka reakcja mogłaby zadziwić. Dowiadujesz się, że zniknął twój syn, i jakby nic się stało, wychodzisz i pukasz w piłki golfowe. Ale Myron to rozumiał. Walenie w piłki podbudowywało. On sam w im większym był stresie, tym bardziej kusiło go, by wyjść na podjazd przed domem i porzucać do kosza. Każdy ma jakiś sposób. Niektórzy piją. Inni się narkotyzują. Jeszcze inni wyruszają samochodem albo grają w grę komputerową. Win dla odprężenia często oglądał taśmy wideo ze swoimi wyczynami seksualnymi. Ale to był Win.

– A ta kobieta z nim to kto? – spytał Myron.

– Dianę Hoffman. Jego asystentka – odparł Bucky. Myron wiedział, że kobiety często asystują zawodowym golfistom. Niektórzy gracze wynajmowali swoje żony. Z oszczędności.

– Czy wie, co się dzieje?

– Tak. Dianę była z nim w chwili, gdy odebrał telefon. Są z sobą zżyci.

– Zawiadomił pan Lindę?

Bucky potwierdził skinieniem głowy.

– Zaraz potem. Mógłby pan sam się przedstawić? Chciałbym wrócić do domu i sprawdzić, co z nią.

– Oczywiście.

– Jak się z panem w razie czego skontaktować?

– Proszę zadzwonić na komórkę.

Bucky’ego o mało nie zatkało. Jakby usłyszał herezję.

– W Merion komórki są zakazane – oświadczył.

– Niech pan dzwoni. Jestem szajba.

Myron podszedł do pary na torze. Dianę stała w szerokim rozkroku, ze splecionymi rękami, skupiona na Coldrenie, który robił zamach. Z jej ust zwieszał się niemal pionowo papieros. Nie spojrzała na Myrona. Jej towarzysz skręcił spiralnie ciało i odwinął się z energią uwolnionej sprężyny. Piłka poszybowała niczym rakieta ponad odległe pagórki.

Jack Coldren odwrócił się, spojrzał na Myrona, uśmiechnął się blado i skinął głową.

– Pan Myron Bolitar? – spytał.

– Tak.

Uścisnął Myronowi rękę. Dianę Hoffman, obserwująca pilnie każdy ruch swojego gracza, zmarszczyła brwi, jakby dostrzegła błąd w jego technice ściskania dłoni.

– Jestem panu wdzięczny za pomoc – powiedział Coldren. Dopiero stanąwszy krok od niego, Myron spostrzegł, że człowiek ten przeżył wstrząs. Radosny rumieniec po trafieniu do osiemnastego dołka zgasiła chorowita bladość. Spojrzenie miał zaskoczone i osłupiałe, jak po nagłym ciosie w żołądek.

– Niedawno próbował pan wrócić do koszykówki – dodał Coldren. – Do zespołu z New Jersey.

Myron skinął głową.

– Widziałem pana w wiadomościach. Odważny krok po tak długiej przerwie.

Jack Coldren zamilkł, nie wiedząc, od czego zacząć.

– Jak wyglądała ta rozmowa? – przyszedł mu w sukurs Myron.

Coldren przesunął wzrokiem po zielonej połaci.

– Czy to na pewno bezpieczne? – spytał. – Ten drań zabronił nam wzywać policję. Kazał zachowywać się normalnie.

– Jestem agentem sportowym, który szuka klientów – odparł Myron. – Rozmowa ze mną to rzecz najnormalniejsza w świecie.

Po krótkim namyśle Coldren skinął głową. Dotąd nie przedstawił go asystentce. Lecz Dianę Hoffman było to obojętne. Stała bez ruchu trzy metry od nich. Twarz miała czerstwą i wychudłą, oczy podejrzliwie zwężone. Laseczka popiołu na jej papierosie tak się wydłużyła, że niemal przeczyła prawu ciężkości. Dianę była w czapce i kamizelce, jaką często noszą „workowi” golfistów, przypominającej odblaskowy strój amatorów biegania po nocy.

– Podszedł do mnie prezes klubu i szepnął, że dzwoni mój syn w pilnej sprawie. Wszedłem więc do budynku klubu i wziąłem słuchawkę.

Jack Coldren urwał i kilka razy zamrugał. Trudniej mu było oddychać. Żółtą wyciętą w serek koszulkę golfową miał nieco za ciasną. Każdym oddechem rozciągał bawełnianą tkaninę. Myron czekał.

– Dzwonił Chad – wreszcie wyrzucił z siebie Coldren. – Zdążył powiedzieć „tato” i ktoś wyrwał mu słuchawkę. Usłyszałem gruby męski głos.

– Jak gruby?

– Słucham?

– Jak gruby był ten głos?

– Bardzo gruby!

– Czy nie brzmiał dziwnie? Trochę mechanicznie?

– Właściwie to… owszem, tak.

Zmieniony elektronicznie, domyślił się Myron. Takie maszynki potrafiły zamienić bas Barry’ego White’a w dyszkant czterolatki. I na odwrót. Każdy mógł je kupić. Obecnie sprzedawano je nawet w sklepach sieci Radio Shack. Płci porywacza lub porywaczy na tej podstawie nie dało się ustalić. Podany przez oboje Coldrenów opis „męskiego głosu” był zatem bez znaczenia.