Gillette odwrócił się z powrotem do monitora. Na moment przestał poruszać palcami w powietrzu, wpatrując się w gęste strumienie bełkotu przepływające przez ekran. W każdym znaku mogła ukrywać się wskazówka na temat tożsamości Shawna, miejsca pobytu Phate’a lub adresu kolejnej ofiary.
– Zrób to, na litość boską – mruknął Shelton.
– Mówię serio – szepnął Backle. – Zapomnę, że widziałem. Gillette jak zahipnotyzowany patrzył na strumień danych. Położył palce na klawiszach, czując na sobie wzrok wszystkich.
Ale nagle odezwał się Bishop z zaniepokojeniem w głosie: – Zaraz. Dlaczego po prostu nie wyszedł z Sieci? Dlaczego wszystko zaszyfrował? To nie ma sensu.
– Jezu – powiedział Gillette. W jednej chwili znalazł odpowiedź na to pytanie. Obrócił i się i wskazał szarą skrzynkę na ścianie; pośrodku wystawał czerwony guzik. – Szybko, wyłącznik awaryjny! – krzyknął do Stephena Millera, który stał najbliżej.
Miller zerknął na wyłącznik, potem z powrotem na Gillette’a.
– Dlaczego?
Haker zerwał się na nogi, odpychając krzesło daleko do tyłu. Rzucił się w stronę czerwonego wyłącznika. Za późno. Zanim zdążył go wcisnąć, w głównej jednostce komputera CCU rozległ się zgrzyt i monitory wszystkich terminali w pomieszczeniu pokazały gładki niebieski obraz – słynny „niebieski ekran śmierci”, który oznaczał uszkodzenie systemu.
Bishop i Shelton odskoczyli, bo z otworu wentylacyjnego komputera trysnęły iskry. Biuro zaczął wypełniać duszący dym o zapachu spalenizny.
– Chryste… – Mott odsunął się od maszyny.
Haker uderzył otwartą dłonią wyłącznik, odcinając dopływ prądu; obudowę komputera wypełnił gaz halonowy, gasząc pożar.
– Co się stało, do cholery? – spytał Shelton.- Właśnie dlatego Phate zaszyfrował dane, ale się nie rozłączył – mruknął wściekle Gillette. – Żeby wysłać nam bombę.
– Co zrobił? – zdumiał się Bishop. Haker wzruszył ramionami.
– Przypuszczam, że wysłał polecenie wyłączające wentylator, a potem skierował głowicę twardego dysku do nieistniejącego sektora. Silnik napędu zablokował się i przegrzał.
Bishop obejrzał tlącą się jeszcze skrzynkę.
– Za pół godziny wszystko ma działać – powiedział do Millera.
– Zajmij się tym, dobrze?
– Nie wiem, jaki sprzęt ma na składzie centrala – odrzekł z powątpiewaniem Miller. – Działają dość wolno. Ostatnim razem na wymianę napędu czekaliśmy kilka dni, a co dopiero mówić o całej maszynie. Chodzi o to…
– Nie – uciął z wściekłością Bishop. – Pół godziny. Niedźwiedziowaty glina spojrzał na podłogę. Wskazał kilka małych komputerów osobistych.
– Moglibyśmy połączyć je w minisieć i załadować kopie zapasowe. Wtedy…
– Więc zróbcie to – rzekł Bishop, wyciągając arkusze z drukarki – to, co zdołali wykraść z komputera Phate’a za pomocą zrzutu ekranu przed zaszyfrowaniem danych. – Zobaczymy, czy coś da się tu znaleźć – powiedział do reszty zespołu.
Od dymu ze spalonego komputera Gillette’a piekły oczy i usta. Haker zauważył, że Bishop, Shelton i Sanchez znieruchomieli na chwilę, spoglądając niespokojnie na dymiącą maszynę i niewątpliwie myśląc o tym samym: to straszne, że coś tak niematerialnego jak kod programu – zwykłe ciągi zer i jedynek – może z taką łatwością zrobić krzywdę, a nawet uśmiercić.
Dysząc ze złości, Phate przemierzał pokój pod badawczymi spojrzeniami swojej fałszywej rodziny, która patrzyła na niego ze zdjęć w salonie.
Valleyman dostał się do jego maszyny…
Na domiar złego zrobił to za pomocą prymitywnego wirusa, który potrafił napisać byle gówniarz ze szkoły średniej.
Oczywiście, natychmiast zmienił tożsamość maszyny i adres internetowy. Gillette nie mógł się już włamać. Lecz Phate martwił się teraz czym innym: ile zobaczyła policja? Nic w maszynie nie zaprowadziłoby glin do domu w Los Altos, ale było tam dużo informacji na temat jego obecnych i przyszłych ataków. Czy Valleyman widział folder „Następne projekty”? Wie, co Phate zamierza zrobić za kilka godzin?
Plany następnego uderzenia… Do diabła, przecież wszystko już się zaczęło.
Może powinienem wybrać inną ofiarę?
Nie mógł jednak znieść myśli o porzuceniu planu, któremu poświęcił tyle czasu i uwagi. Ale jeszcze bardziej drażniła go świadomość, że zrezygnowałby z planów z powodu człowieka, który go zdradził – człowieka, który wydał go policji Massachusetts, ujawnił Wielką Socjotechnikę i w rezultacie zamordował Jona Patricka Hollowaya, spychając Phate’a na zawsze do podziemi.
Jeszcze raz usiadł przed monitorem komputera, kładąc stwardniałe opuszki palców na klawiszach gładkich jak lakierowane paznokcie kobiety. Zamknął oczy i jak każdy haker szukający sposobu usunięcia usterki w programie pozwolił myślom wędrować tam, dokąd chciały.
Jennie Bishop była ubrana w jedną z tych okropnych długich koszul bez pleców, jakie dają w szpitalach. Zastanawiała się, po co właściwie są te małe niebieskie kropki na materiale.
Wsparta na poduszce patrzyła nieobecnym wzrokiem na żółte pomieszczenie, czekając na doktora Willistona. Było piętnaście po jedenastej i lekarz się spóźniał.
Myślała o tym, co ma do zrobienia po badaniach. Zakupy, odebrać Brandona ze szkoły, zaprowadzić na kort. Dzisiaj chłopiec miał grać w tenisa z Lindą Garland, najśliczniejszą osóbką w czwartej klasie – złośliwą pannicą, której jedyna strategia polegała na szybkim biegu pod siatkę przy każdej nadarzającej się okazji i, jak była przekonana Jennie, próbie rozkwaszenia przeciwnikowi nosa zabójczym wolejem.
Naturalnie, myślała też o Franku. Uznała, że jego nieobecność sprawiła jej ogromną ulgę. Tyle w nim było sprzeczności. Ścigał bandytów na ulicach Oakland. Bez drgnienia powieki aresztował morderców dwa razy wyższych od siebie i gawędził z prostytutkami i handlarzami narkotyków. Nie sądziła, że kiedykolwiek ujrzy szok na jego twarzy.
Aż do zeszłego tygodnia. Kiedy badanie wykazało, że bez żadnej logicznej przyczyny coś jest nie tak z liczbą białych krwinek u Jennie. Kiedy mu o tym powiedziała, Frank Bishop zrobił się blady jak ściana i zamilkł. Kilkanaście razy pokiwał głową. Z początku pomyślała, że Frank się rozpłacze – nigdy tego nie widziała – i zastanawiała się, jak ona przyjęłaby taką wiadomość.
– No i co to znaczy? – zapytał w końcu drżącym głosem. – Może to jakaś infekcja – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. – A może rak.
– Aha, aha – powtarzał szeptem, jak gdyby jakieś głośniejsze słowo mogło ją narazić na nieuchronne niebezpieczeństwo.
Rozmawiali o zupełnie nieistotnych szczegółach – porze umówionych wizyt, renomie doktora Willistona – a potem wyrzuciła go do sadu, a sama zabrała się do przygotowania kolacji.
Może to jakaś infekcja…
Och, Jennie kochała Franka Bishopa bardziej niż kogokolwiek na świecie. Lecz była wdzięczna, że męża nie ma teraz przy niej. Nie miała nastroju, by kogoś pocieszać.
A może rak…
Cóż, niedługo sama się przekona, co to jest. Spojrzała na zegar. Gdzie jest doktor Williston? Nie miała nic przeciwko szpitalom, nie miała też nic przeciwko badaniom, ale nie cierpiała czekać. Może coś leci w telewizji. Kiedy zaczynają się „The Young and the Restless”? A może posłuchałaby radia…
Do sali weszła przysadzista pielęgniarka, pchając przed sobą wózek z lekami.