Выбрать главу

Bishop też czuł się wytrącony z równowagi, gdy przypominał sobie, że morderca to prawdziwy kameleon i być może w tym momencie mija ich korytarzem, a oni nawet o tym nie wiedzą.

Doszli już do windy, gdy Bishopowi przyszła do głowy pewna myśl. Zaniepokojony obejrzał się na drzwi, z którymi została Jennie. Nie wdając się w szczegóły sztuczek socjotechnicznych Phate’a, powiedział do Allena:

– Podejrzany ma tę szczególną cechę, że nigdy nie jesteśmy pewni, jak będzie wyglądał. Nie przyjrzałem się uważnie strażnikowi w pokoju mojej żony. Jest mniej więcej w tym samym wieku co morderca i wzrost ma podobny. Jest pan pewien, że pracuje w ochronie?

– Kto? Dick Hellman? – Allen wolno pokiwał głową. – Mogę panu z całą pewnością powiedzieć, że jest mężem mojej córki i znam go od ośmiu lat. A jeżeli chodzi o „pracę” w pana pytaniu, jeśli można nazwać pracą poświęcanie jej czterech godzin w ciągu ośmiogodzinnej zmiany, to odpowiedź brzmi: tak.

W małej kuchence wydziału przestępstw komputerowych agent Art Backle szperał w lodówce, bez skutku szukając mleka albo śmietanki. Od czasu pojawienia się nad zatoką Starbucksa Backle nie pił innej kawy i wiedział, że mdły płyn o zapachu spalenizny będzie smakował obrzydliwie, jeśli się czegoś do niego nie doda. Z niesmakiem wsypał do kubka dużą porcję śmietanki w proszku.

Wziął z talerza obwarzanek i ugryzł. Niech to szlag, guma… Cisnął atrapę na podłogę, myśląc oczywiście, że Gillette wysłał go tu, żeby spłatać mu figla. Postanowił, że kiedy haker wróci do więzienia…

Co to za hałas?

Zaczął się odwracać w stronę drzwi.

Jednak zanim zdążył zidentyfikować odgłos biegnących kroków, napastnik rzucił się na niego. Pchnął szczupłego agenta w plecy, rzucając go o ścianę. Backle poczuł, że z płuc uszło mu całe powietrze.

Napastnik zgasił światło. Pozbawione okien pomieszczenie zalała zupełna ciemność. Potem chwycił agenta za kołnierz i rzucił go twarzą na podłogę. Głowa Backle’a uderzyła w beton z głuchym łoskotem.

Łapiąc oddech, agent sięgnął po pistolet.

Ale wcześniej znalazła się tam inna ręka i wyszarpnęła broń.

Kim chcesz być?

Phate szedł wolno korytarzem biura wydziału przestępstw komputerowych policji stanowej. Miał na sobie sfatygowany i poplamiony uniform firmy Pacific Gas and Electric oraz kask. W kombinezonie ukrył nóż Ka-bar i duży pistolet automatyczny – glock – z trzema magazynkami. Miał coś jeszcze, choć na pierwszy rzut oka trudno byłoby uznać to za broń, zwłaszcza w rękach mechanika: duży klucz francuski.

Kim chcesz być?

Kimś, komu gliny zaufają, kimś, kogo obecność nie wzbudziłaby w nich żadnych podejrzeń. Oto kim chcę być.

Phate rozejrzał się, zdziwiony, że CCU urządziło sobie siedzibę w zagrodzie dinozaura. Zbieg okoliczności? Czy świadoma i celowa decyzja nieżyjącego Andy’ego Andersona?

Zatrzymał się, żeby określić kierunek, po czym ruszył dalej wolno – i cicho – w kierunku boksu z terminalem w ocienionym kącie pomieszczenia. Dobiegał stamtąd odgłos szaleńczego walenia w klawiaturę.

Zdziwił się też na widok takiej pustki w biurze. Spodziewał się spotkać tu co najmniej trzy lub cztery osoby – dlatego wziął pistolet i zapas amunicji – lecz wszyscy najprawdopodobniej pojechali do szpitala, gdzie żona Franka Bishopa przeżywa zapewne katusze z powodu zaaplikowania zastrzyku z witaminą B, który zlecił dziś rano.

Z początku Phate zastanawiał się, czy ją zabić – wystarczyło wydać polecenie oddziałowi dystrybucji leków, by na przykład podano jej dużą dawkę insuliny – lecz nie byłaby to najszczęśliwsza taktyka w tej fazie gry. Lepiej, aby żywa i wrzeszcząca z przerażenia przyciągnęła ich uwagę. Gdyby zmarła, policja mogłaby dojść do wniosku, że to pani Bishop była jego celem i od razu wróciłaby do biura. A teraz gorączkowo przeszukiwali szpital, próbując odnaleźć prawdziwą ofiarę.

W rzeczywistości ofiara była gdzie indziej. Ale nie była ani pacjentem, ani członkiem personelu Centrum Medycznego Stanford-Packard. Była właśnie tu, w biurze CCU.

I nazywała się Wyatt Gillette.

Znajdowała się ledwie dwadzieścia stóp od Phate’a, w tym ciemnym boksie.

Phate słuchał zdumiewającego staccata klawiatury. Valleyman walił w klawisze bez chwili przerwy, jak gdyby wszystkie myśli miały ulecieć jak dym, gdyby natychmiast nie wstukał ich do centralnego procesora.

Phate powoli zbliżył się do boksu, mocniej ściskając masywny klucz.

W czasach gdy obaj byli Rycerzami Dostępu, Gillette często mówił, że hakerzy muszą biegle znać sztukę improwizacji.

Phate posiadł tę umiejętność i dziś improwizował.

Uznał, iż istnieje za duże ryzyko, że Gillette dowiedział się o ataku na szpital, gdy włamał się do maszyny Phate’a. Zmienił więc trochę plany. Zamiast zabić kilku pacjentów na bloku operacyjnym, jak wcześniej zamierzał, postanowił złożyć wizytę w biurze CCU.

Oczywiście, Gillette mógł pojechać z policją do szpitala, więc wcześniej Phate przysłał jakiś zaszyfrowany bełkot, wiadomość rzekomo odTrzy-X, żeby Gillette został i próbował ją zdeszyfrować.

Doskonała runda. Samo dostanie się do CCU było dla Phate’a prawdziwym wyzwaniem – wartym dwadzieścia pięć punktów w grze – ale jeśli szczęście będzie mu sprzyjać, zniszczy człowieka, którego ścigał od wielu lat.

Znów rozejrzał się, nasłuchując. Poza judaszem Valleymanem w pomieszczeniu nie było żywej duszy. Zabezpieczenia okazały się o wiele słabsze, niż przypuszczał. Mimo to nie żałował, że zadał sobie tyle trudu – przebrał się w uniform PG &E, sfałszował zlecenie sprawdzenia jakichś skrzynek rozdzielczych, starannie spreparował na swojej maszynie zalaminowaną legitymację, poświęcił mnóstwo czasu na otwarcie drzwi wytrychem. Gdy grasz w Dostęp z prawdziwym czarodziejem, ostrożności nigdy nie za wiele, zwłaszcza gdy czarodziej ukrywa się w lochu wydziału policji.

Już tylko parę stóp dzieliło go od przeciwnika, którego powolną śmierć w męczarniach oglądał w wyobraźni wiele razy, rozkoszując się nią całymi godzinami.

Jednak w przeciwieństwie do tradycyjnego Dostępu, gdzie przebija się serce ofiary, dla Gillette’a Phate wymyślił coś innego.

Oko za oko…

Najpierw szybki cios kluczem w głowę, żeby go ogłuszyć, a potem, trzymając Valleymana za głowę, potraktuje go swoim nożem. Wziął ten pomysł od małego „trapdoora” ze szkoły im. św. Franciszka, Jamiego Turnera. Młody człowiek napisał kiedyś w e-mailu do swojego brata:

JamieTT: Wyobrażasz sobie, ze hakera może spotkać cos straszniejszego niz ślepota?

Nie, Jamie, nie wyobrażam sobie, odpowiedział bezgłośnie Phate.

Przystanął przed boksem i kucnął, słuchając miarowego stukotu klawiszy. Wziął głęboki oddech i szybko wszedł do środka, biorąc szeroki zamach ręką, w której trzymał klucz.

Rozdzial 00100010/trzydziesty czwarty

Z kluczem wzniesionym nad głową Phate wszedł do pustego boksu.

– Nie! – wyszeptał.

Stukot klawiszy nie dobiegał wcale spod palców Wyatta Gillette’a. Dźwięki wydawał podłączony do komputera głośnik. Boks był pusty.

Kiedy jednak Phate upuścił klucz i sięgnął po schowany w kieszeni kombinezonu pistolet, z boksu obok wyszedł Gillette i przycisnął do jego szyi lufę broni, odebraną przed chwilą biednemu agentowi Backle’owi, wyrywając jednocześnie pistolet z ręki mordercy.