– Nie ruszaj się, Jon – powiedział Gillette i obszukał jego kieszenie. Wyciągnął dysk ZIP, przenośny odtwarzacz CD ze słuchawkami, kluczyki do samochodu oraz portfel. Wreszcie znalazł nóż. Wszystko położył na biurku.
– Niezłe to było – rzekł Phate, wskazując ruchem głowy komputer. Gillette wcisnął klawisz i stukot ucichł.
– Nagrałeś się na pliku WAV. Żebym myślał, że jesteś w środku.
– Zgadza się.
Phate uśmiechnął się z goryczą, kręcąc głową.
Gillette cofnął się i obaj czarodzieje przyjrzeli się sobie. Ich pierwsze spotkanie twarzą w twarz. Kiedyś dzielili się setkami tajemnic i planów, wymienili miliony słów, ale nie były to kontakty osobiste; słowa w cudowny sposób zmieniały się w strumienie elektronów płynące miedzianymi przewodami albo światłowodami.
Gillette doszedł do wniosku, że Phate sprawia wrażenie dość sprawnego i zdrowego człowieka jak na hakera. Miał lekko opaloną twarz, lecz Gillette był przekonany, że to sztuczna opalenizna; żaden haker na świecie nie zamieniłby nawet dziesięciu minut spędzonych przy maszynie na relaks na plaży. Phate wydawał się rozbawiony, ale jego oczy spoglądały na niego z zimną nieugiętością.
– Dobry krawiec – zauważył Gillette, wskazując na uniform PG &E. Wziął dysk ZIP, który przyniósł Phate, i pytająco uniósł brwi.
– Moja wersja Hide and Seek – wyjaśnił Phate. Był to niebezpieczny wirus, który mógłby zaatakować wszystkie komputery CCU i zakodować pliki z danymi i system operacyjny. Kłopot w tym, że nie było klucza, aby je dekodować.
– Skąd wiedziałeś, że tu przyjdę? – zapytał Gillette’a.
– Początkowo przypuszczałem, że chcesz zabić kogoś w szpitalu. Ale przecież zaniepokoiłeś się, że mogłem widzieć twoje notatki, kiedy dostałem się do maszyny. Wtedy zmieniłeś plany. Wywabiłeś stąd wszystkich i przyszedłeś rozprawić się ze mną.
– Mniej więcej się zgadza.
– Żeby mieć pewność, że zostanę, przysłałeś mi zaszyfrowany e-mail – rzekomo od Trzy-X. Tym się zdradziłeś. Trzy-X nie przysłałby e-mailu, tylko zadzwonił. Panicznie bał się Trapdoora i tego, że się dowiesz o jego współpracy.
– I tak się dowiedziałem – odparł Phate. – On nie żyje. Trzy-X.
– Co?
– Wstąpiłem do niego po drodze. – Wskazał nóż. – To jego krew. W Realu nazywał się Peter C. Grodsky i mieszkał sam w Sunnyvale. W ciągu dnia pracował jako programista w agencji badania zdolności kredytowej, a w nocy hakował. Umarł przed swoją maszyną, jeśli to coś znaczy.
– Jak się dowiedziałeś?
– Że wymieniacie się informacjami na mój temat? – Phate prychnął z pogardą. – Wydaje ci się, że jest jakiś fakt na świecie, o którym nie mogę się dowiedzieć?
– Sukinsynu. – Gillette gwałtownym ruchem wysunął broń w jego kierunku, spodziewając się, że Phate krzyknie ze strachu albo skuli się odruchowo. Nic takiego się nie stało. Z kamienną twarzą patrzył prosto w oczy Gillette’a i ciągnął:
– Zresztą Trzy-X musiał umrzeć. Był zdrajcą.
– Kim?
– W naszej grze. MUD. Trzy-X był renegatem. Wszyscy odstępcy muszą umrzeć – jak Judasz albo Boromir we „Władcy pierścieni”. Twoja postać też jest dość czytelna. Wiesz, kim jesteś?
Postacie… Gillette przypomniał sobie wiadomość towarzyszącą zdjęciu umierającej Lary Gibson. Świat jest MUD-em, postaciami ludzie…
– Słucham.
– Jesteś bohaterem ze skazą, słabym punktem, przez który pakujesz się w kłopoty. Och, pod koniec gry dokonasz bohaterskiego czynu, uratujesz czyjeś życie i publiczność będzie płakać ze wzruszenia. Ale nigdy nie dostaniesz się na najwyższy poziom w grze.
– Co jest moim słabym punktem?
– Nie wiesz? Ciekawość.
– A ty, jaką jesteś postacią? – zapytał Gillette.
– Jestem przeciwnikiem, lepszym i silniejszym od ciebie, nie przeszkadzają mi żadne skrupuły ani dylematy moralne. Ale wszystkie siły dobra sprzymierzyły się przeciw mnie. Dlatego cholernie ciężko mi wygrać… Kto tam jeszcze? Andy Anderson? Mędrzec, który umiera, ale pozostaje jego duch. Obi-Wan Kenobi. Frank Bishop to żołnierz…
Do diabła, mogliśmy dać ochronę Trzy-X. Mogliśmy zrobić cokolwiek, pomyślał Gillette.
Phate spojrzał z rozbawieniem na pistolet w dłoni Gillette’a.
– Pozwolili ci nosić broń?
– Pożyczyłem – wyjaśnił Gillette. – Od faceta, który tu został, żeby mnie pilnować.
– I co, leży ogłuszony? Związany i zakneblowany?
– Coś w tym rodzaju. Phate skinął głową.
– Nie widział, że to ty, więc powiesz im, że to byłem ja. – Mniej więcej.
Gorzki śmiech.
– Zapomniałem, jaki był z ciebie kurewsko dobry taktyk. W Rycerzach Dostępu zawsze byłeś spokojny i cichy, poeta. Ale, niech cię szlag, dobrze grałeś.
Gillette wyciągnął z kieszeni kajdanki, które też zdjął z pasa Backle’a po tym, jak zaatakował agenta w biurowej kuchence.
Miał o wiele mniejsze wyrzuty sumienia z powodu tej napaści, niż – jak sądził – powinien. Rzucił kajdanki Phate’owi i cofnął się o krok.
– Skuj się.
Haker wziął kajdanki, ale nie zatrzasnął ich na przegubach. Patrzył tylko przez dłuższą chwilę na Gillette’a. – Powiedz mi, po co przechodzisz na drugą stronę?
– Kajdanki – mruknął Gillette.
Spoglądając na niego błagalnym wzrokiem, Phate powiedział z naciskiem:
– Daj spokój, stary. Jesteś hakerem. Urodziłeś się, żeby żyć w tej swojej Błękitnej Pustce. Po co dla nich pracujesz?
– Pracuję dla nich, bo jestem hakerem – warknął Gillette. – Odwrotnie niż ty. Ty jesteś cholernym odmieńcem, który używa maszyn, żeby zabijać. Nie na tym polega hakerka.
– Hakerka polega na uzyskaniu dostępu. Wchodzisz do czyjegoś systemu, jak najgłębiej się da.
– Ale tobie nie wystarcza czyjś dysk C, Jon. Musisz iść dalej, aż wejdziesz w jego ciało. – Ze złością pokazał tablicę, do której były przyklejone zdjęcia Lary Gibson i Willema Boethe’a. – Ty zabijasz ludzi. To nie są postacie, nie bajty. To żywe ludzkie istoty.
– No i co? Nie widzę żadnej różnicy między kodem programu a istotą ludzką. Jedno i drugie zostało stworzone, żeby czemuś służyć, potem ludzie umierają, a kod zastępuje nowsza wersja. W maszynie czy poza maszyną, wewnątrz czy na zewnątrz ciała, komórki czy elektrony – nie ma żadnej różnicy.
– Ależ jest różnica, Jon.
– Naprawdę? – spytał, jak gdyby zakłopotany jego uwagą. – Pomyśl. Jak zaczęło się życie? Piorun uderzył w bulion pierwotny
– mieszaninę węgla, wodoru, azotu, tlenu, fosforu i siarki. Wszystkie żywe istoty składają się z tych pierwiastków, wszystkie żywe stworzenia funkcjonują dzięki impulsom elektrycznym. Każdy z tych pierwiastków, w takiej czy innej formie, znajdziesz też w maszynie, która funkcjonuje dzięki impulsom elektrycznym.
– Zachowaj tę pseudofilozofię dla dzieciaków na czatach, Jon. Maszyny to cudowne zabawki; zmieniły świat na zawsze. Ale nie są żywe. Nie mają rozumu.
– A od kiedy warunkiem życia jest rozum? – Phate się zaśmiał.
– Połowa ludzi na ziemi jest głupia, Wyatt. Więcej rozumu od nich mają tresowane psy i delfiny.- Na litość boską, co się z tobą stało? Do tego stopnia zagubiłeś się w Świecie Maszyn, że nie potrafisz dostrzec różnicy?
W oczach Phate’a zamigotał gniew.
– Zagubiłem się w Świecie Maszyn? Nie mam innego świata! Czyja to wina?