Nagle zabrzęczał telefon komórkowy Bishopa. Detektyw odebrał i po chwili się uśmiechnął.
– Jest potwierdzenie tożsamości – powiedział do Sheltona i Gillette’a. – Sąsiad go poznał. Alta Vista Drive 34004.
– Mamy go! – Shelton uniósł pięść w tryumfalnym geście. Wysiadł z samochodu. – Powiem Alonsowi. – Korpulentny glina zniknął w tłumie policjantów.
Bishop zadzwonił do Garvy’ego Hobbesa i podał mu adres. Kowboj miał w swoim dżipie zainstalowany Cellscope – połączenie komputera i radionamiernika. Miał jeździć pod domem Phate’a, szukając częstotliwości sieci Mobile America, i sprawdzić, czy telefon nadaje.
Po chwili Hobbes zadzwonił do Bishopa z meldunkiem:
– Jest w domu i ma włączony telefon. To transmisja danych, nie rozmowa.
– Jest online – powiedział Gillette.
Bishop i Gillette wysiedli z samochodu, znaleźli Sheltona i Alonsa Johnsona i przekazali im wiadomość.
Johnson wysłał furgonetkę udającą samochód firmy kurierskiej na ulicę przed dom Phate’a. Oddział zameldował, że w oknach są spuszczone żaluzje, a brama garażu jest otwarta. Na podjeździe stał zdezelowany ford. Z zewnątrz nie widać było żadnych świateł. Drugi oddział, ukryty za palisandrami, złożył podobny meldunek.
Obydwa oddziały poinformowały, że wszystkie okna i wyjścia są obsadzone; nawet gdyby Phate widział policję, nie miał szans ucieczki.
Następnie Johnson wyciągnął zalaminowaną szczegółową mapę ulic w Stonecrest. Zakreślił dom Phate’a pisakiem, a potem przejrzał katalog domów w osiedlu. Uniósł wzrok i powiedział:
– Mieszka w modelu „Trubadur”. – Znalazł w katalogu plan piętra tego modelu i pokazał swojemu zastępcy, młodemu i krótko ostrzyżonemu policjantowi o chmurnej twarzy i wojskowej sylwetce.
Wyatt Gillette zerknął na katalog i dojrzał slogan reklamowy pod schematem. „Trubadur”… Dom twoich marzeń, którym ty i twoja rodzina będziecie cieszyć się przez długie lata…
Zastępca Johnsona podsumował sytuację:
– Mamy drzwi od frontu i z tyłu, na parterze. Jeszcze jedne drzwi wychodzą na taras z tyłu. Nie ma schodów, ale to tylko dziesięć stóp. Mógłby wyskoczyć z tarasu. Brak bocznych wejść. Z garażu są dwa wyjścia, jedno prowadzi do kuchni, drugie na podwórko. Można wejść trzema oddziałami.
– Przede wszystkim trzeba go natychmiast odciąć od komputera – powiedziała Linda Sanchez. – Nie pozwolić mu niczego napisać. Mógłby w ciągu paru sekund zniszczyć zawartość dysku. Będziemy musieli obejrzeć dane i sprawdzić, czy wybrał nową ofiarę.
– Zrozumiałem – odparł zastępca.
– Oddział Alfa – rzekł Johnson – wejdzie przez frontowe drzwi, Baker z tyłu, Charlie przez garaż. Dwóch z oddziału Charlie zostawicie przed tarasem, gdyby się jednak zdecydował wyskoczyć. – Uniósł głowę, skubiąc złoty kolczyk w lewym uchu. – Dobra. Ruszamy na grubego zwierza.
Gillette, Shelton, Bishop i Sanchez pobiegli z powrotem do samochodu i pojechali na osiedle, parkując obok furgonetek niedaleko domu Phate’a, tak aby nie było ich widać z okien. Ich śladem ruszył jak cień agent Backle. Obserwowali, jak trzy oddziały zajmują pozycje, przemykając się pod osłoną krzaków.
Bishop odwrócił się do Gillette’a i ku zdumieniu hakera oficjalnym gestem uścisnął mu dłoń.
– Bez względu na to, co się stanie, Wyatt, nie wiedzielibyśmy tego co teraz, gdyby nie ty. Niewielu ludzi podjęłoby takie ryzyko i pracowało tak ciężko jak ty.
– Racja – powiedziała Linda Sanchez. – To on tu był rozgrywającym, szefie. – Utkwiła brązowe oczy w twarzy Gillette’a. – Słuchaj, jeżeli będziesz po wyjściu szukał pracy, może powinieneś zgłosić się do CCU?
Gillette szukał w myślach słów, żeby im podziękować. Był jednak zmieszany i nic nie przychodziło mu do głowy. Kiwnął głową.
Tym razem Bob Shelton wyglądał, jakby podzielał odczucia swoich towarzyszy, ale bez słowa wysiadł z samochodu i zniknął w grupce ubranych po cywilnemu policjantów, których chyba znał.
Zbliżył się do nich Alonso Johnson. Bishop odkręcił szybę.
– Rozpoznanie zgłasza, że nie da się zajrzeć do środka, poza tym klimatyzator działa na cały regulator i skanery podczerwieni nie mogą niczego wyłapać. Ciągle siedzi przy komputerze?
Bishop zadzwonił do Garvy’ego Hobbesa i przekazał mu pytanie.
– Tak – brzmiała odpowiedź kowboja. – Cellscope ciągle odbiera transmisję.
– Dobrze – rzekł Johnson. – Powinien być czymś zajęty, kiedy wpadniemy z wizytą. – Potem rzucił do mikrofonu: – Oczyścić ulicę.
Funkcjonariusze zawrócili kilka samochodów jadących AltaVista Drive. Zatrzymali sąsiadkę Phate’a, jasnowłosą kobietę, która wyjeżdżała z garażu fordem explorerem, i skierowali ją w przeciwnym kierunku, byle dalej od domu mordercy. Trzej chłopcy, nie zważając na deszcz, wyczyniali różne akrobacje na deskorolkach. Podeszli do nich dwaj policjanci ubrani w szorty i koszule Izod i spokojnie odprowadzili ich na bok, poza zasięg wzroku.
Miła ulica na przedmieściu zrobiła się pusta.
– Wygląda dobrze – podsumował Johnson, po czym skulony ruszył truchtem w stronę domu.
– Wszystko sprowadza się do jednego… – mruknął Bishop. Linda Sanchez usłyszała to i powiedziała:
– To nieprawda, szefie. – Potem pokazała uniesione kciuki Tony’emu Motcie, który razem z kilkoma funkcjonariuszami z brygady specjalnej klęczał za żywopłotem okalającym domostwo Phate’a. Skinął jej głową i odwrócił się w stronę domu. – Lepiej, żeby chłopak nie zrobił sobie krzywdy – szepnęła.
Wrócił Bob Shelton i ciężko opadł na siedzenie forda.
Gillette nie słyszał żadnych komend, ale nagle wszystkie oddziały wypadły naraz ze swoich kryjówek i popędziły do domu.
Rozległy się trzy huki, na których dźwięk Gillette drgnął.
– To specjalne pociski – wyjaśnił Bishop. – Do usuwania zamków z drzwi.
Gillette miał wilgotne dłonie i zorientował się, że wstrzymuje oddech w oczekiwaniu na strzały, eksplozje, krzyki, syreny…
Bishop nie ruszał się, patrząc czujnie na dom. Jeśli nawet był spięty, nie okazywał tego.
– Szybciej, szybciej – mruczała pod nosem Linda Sanchez. – Co się dzieje?
Mijały długie sekundy ciszy, w której słychać było tylko szum kropli deszczu o dach samochodu.Gdy odezwało się radio, dźwięk był tak niespodziewany, że wszyscy podskoczyli.
– Dowódca oddziału Alfa do Bishopa. Jesteś tam? Bishop złapał mikrofon.
– Mów, Alonso.
– Frank, nie ma go – brzmiał meldunek.
– Co? – spytał skonsternowany detektyw. – Przeczesujemy cały dom, ale wygląda na to, że uciekł. Tak jak w motelu.
– Kurwa mać – warknął Shelton.
– Jestem w jadalni – ciągnął Johnson. – Urządził tu sobie gabinet. Stoi puszka mountain dew, jeszcze zimna. Wykrywacz ciepła wskazuje, że siedział na krześle przed komputerem jeszcze pięć, dziesięć temu.
– Al, on tam na pewno jest – powiedział z rozpaczą w głosie Bishop. – Ma jakąś kryjówkę. Sprawdźcie w szafach. Pod łóżkiem.
– Frank, skanery nie łapią niczego poza jego duchem na krześle. – Przecież nie mógł wydostać się na zewnątrz – powiedziała
Sanchez.
– Szukamy dalej.
Bishop oparł się ciężko o drzwi samochodu, a jego jastrzębią twarz skrzywił grymas rozpaczy.