– Ta firma – San José Computer Products – powinna mieć jakąś ewidencję tych, którzy sprzedają jej części i skąd się je przysyła.
– Chyba że wiedzą, że są kradzione – rzekła Patricia Nolan. – Wtedy zaprzeczą, że w ogóle wiedzą cokolwiek o Phacie.
– Założę się, że kiedy im powiemy, że Phate zabija ludzi – powiedział Gillette – będą trochę bardziej skłonni do współpracy.
– Albo mniej – zauważyła sceptycznie Nolan.
– Przyjmowanie kradzionych towarów to przestępstwo – dodał Bishop. – Uniknięcie odsiadki w San Quentin jest chyba dobrym powodem, żeby współpracować.
Pochylając się nad telefonem, detektyw dotknął swojej lakierowanej fryzury. Zadzwonił do biura CCU, modląc się w duchu, żeby odebrał ktoś z zespołu, nie Backle ani żaden inny z federalnych. Słysząc głos Tony’ego Motta, odetchnął z ulgą.
– Tony, tu Frank. Możesz mówić?… Jak tam, źle?… Mają jakiś namiar?… Nie, pytam o namiar na nas… To dobrze. Słuchaj, mam prośbę, sprawdź firmę San José Computer Products, Winchester 2335 w San José… Nie, zaczekam.
Po chwili Bishop zaczął wolno kiwać głową.
– Dobra, dzięki. Wydaje się nam, że Phate sprzedawał im części komputerowe. Pogadamy z kimś z firmy. Dam ci znać, jeśli się czegoś dowiemy. Słuchaj, zadzwoń do dyrektora administracyjnego i szefa ochrony uniwersytetu, powiedz im, że morderca może już być w drodze do szkoły. I wyślij tam więcej ludzi.
Odłożył słuchawkę i powiedział do Nolan i Gillette’a:
– Firma jest czysta. Działa piętnaście lat, nigdy nie miała problemów z urzędem skarbowym, Agencją Ochrony Środowiska ani stanowym departamentem podatkowym. Mają opłacone wszystkie licencje. Jeśli kupowali cokolwiek od Phate’a, prawdopodobnie nie wiedzieli, że to trefny towar. Pojedziemy pogadać z tym McGonagle’em albo kimś innym.
Gillette wstał, żeby wyjść z detektywem, lecz Patricia Nolan powiedziała:
– Idźcie sami. Ja pogrzebię jeszcze w jego maszynie.Przystając w drzwiach, Wyatt Gillette spojrzał przez ramię na Patricię siedzącą przy klawiaturze. Posłała mu nikły uśmiech zachęty. Odniósł jednak wrażenie, że był w nim smutek, a wyraz jej twarzy mógł znaczyć coś jeszcze – godziła się z myślą, że nie ma nadziei, by połączyło ich jakieś uczucie.
Mimo to po chwili, tak jak często zdarzało się samemu Gillette’owi, Patricia Nolan nagle przestała się uśmiechać, odwróciła do rozjarzonego monitora i zaczęła wściekle tłuc w klawisze. W absolutnym skupieniu malującym się na twarzy, momentalnie opuściła Real, wkraczając w Błękitną Pustkę.
Gra przestała go już bawić.
Spocony, wściekły i zdesperowany Phate osunął się ciężko na krzesło przy biurku i nieobecnym spojrzeniem omiótł swoją cenną kolekcję zabytków komputerowych. Zdawał sobie sprawę, że Gillette i policja depczą mu już po piętach i dalsza gra tu, w tonącym w zieleni okręgu Santa Clara, staje się niemożliwa.
Była to bardzo bolesna świadomość, ponieważ uważał ten tydzień – tydzień Univaca – za bardzo ważną wersję swojej gry. Przypominała słynną grę MUD, Krucjaty; Dolina Krzemowa była nową Ziemią Świętą, a on chciał odnieść zwycięstwo na wszystkich poziomach.
Ale policja – i Valleyman – okazali się o wiele lepsi, niż przypuszczał.
Tak więc zabrakło mu opcji w grze. Przybrał nową tożsamość i zamierzał niezwłocznie wyjechać z Shawnem do innego miasta. Wcześniej planował Seattle, ale istniało ryzyko, że Gillette potrafił złamać szyfr Standard 12 i poznać szczegóły rozgrywki w Seattle oraz potencjalne cele.
Może spróbuje w Chicago, na Prerii Krzemowej. Albo w rejonie Drogi 128 na północ od Bostonu.
Nie mógł jednak czekać tak długo na triumf – zżerała go żądza gry. Na koniec podrzuci więc bombę benzynową do akademika Uniwersytetu Północnej Kalifornii. Pożegnalny prezent. Jeden z akademików nosił imię pewnego pioniera Doliny Krzemowej, ale ze względu na to, że byłby to łatwy do odgadnięcia cel, postanowił, że zginą studenci z akademika naprzeciwko. Ten nazwano imieniem Yeatsa, poety, który niewątpliwie miał niewiele czasu na maszyny i wszystko, co z nimi związane.
Akademik był starą drewnianą konstrukcją, wyjątkowo narażoną na działanie ognia, zwłaszcza po tym, jak szkolny komputer wyłączył alarmy i instalację tryskaczową.
Należało jednak zrobić coś jeszcze. Gdyby walczył z kimś innym, nie zawracałby sobie tym głowy. Ale na tym poziomie gry jego przeciwnikiem był Wyatt Gillette, musiał więc zyskać trochę czasu, żeby podłożyć bombę i zdążyć uciec na wschód. Był tak wściekły, że miał ochotę złapać karabin maszynowy i wystrzelać kilkunastu ludzi, żeby tylko zająć czymś policję. Lecz oczywiście działania tego rodzaju nie godziły się z jego naturą. Usiadł zatem przed komputerem i zaczął spokojnie wstukiwać znane sobie zaklęcia.
Rozdział 00100111/trzydziesty dziewiąty
W centrum zarządzania Departamentu Infrastruktury Okręgu Santa Clara, znajdującym się w okolonym drutem kolczastym kompleksie budynków w południowej części San José, stał duży komputer typu mainframe, któremu nadano przydomek Alanis – imię znanej piosenkarki.
Maszyna nadzorowała setki prac prowadzonych przez departament – planowała konserwację i naprawy ulic, regulowała rozdział wody podczas okresów suszy, pilnowała wywózki śmieci, kontrolowała stan kanalizacji, a także koordynowała działanie dziesiątek tysięcy świateł sygnalizacyjnych w całej Dolinie Krzemowej.
Niedaleko Alanis znajdowało się jedno z jej głównych łącz ze światem zewnętrznym – trzydzieści dwa modemy o dużej szybkości zamontowane na sześciostopowym metalowym stojaku. W tym momencie – była piętnasta trzydzieści – z modemami łączyło się wiele telefonów. Wśród połączeń była wiadomość od starego mechanika z Mountain View. Pracował w departamencie od lat i dopiero niedawno zgodził się stosować do wymogów firmy i zaczął porozumiewać z centralą elektronicznie. Logował się z terenu przez laptop i w ten sposób dostawał nowe zlecenia, dowiadywał się o awariach w różnych systemach infrastruktury i zgłaszał zakończenie napraw przez jego zespół. Pucołowaty pięćdziesięciopięciolatek, który kiedyś uważał, że komputery to strata czasu, stał się wielkim entuzjastą maszyn i wykorzystywał każdą okazję, żeby się zalogować.
E-mail, jaki przysłał teraz do Alanis, był krótką informacją o zakończeniu naprawy w kanalizacji.
Jednak wiadomość, którą komputer otrzymał, była nieco inna. W topornym tekście wystukanym jednym palcem przez mechanika znajdowała się dodatkowa porcja kodu: demon Trapdoor.
Demon skoczył w głąb niczego niepodejrzewającej Alanis i zagrzebał się głęboko w systemie operacyjnym.
Siedem mil dalej, siedzący przy własnym komputerze Phate przejął root, po czym szybko przejrzał zawartość Alanis, odnajdując potrzebne polecenia. Zapisał je w żółtym notatniku i wrócił do katalogu głównego. Zaglądając do kartki, wpisał „permit/g/segment-” i wcisnął ENTER. Podobnie jak wiele innych poleceń w systemach operacyjnych komputerów technicznych, to także było szyfrowane, ale miało konkretne konsekwencje.
Następnie Phate zniszczył program ręcznego przejmowania kontroli i zmienił główne hasło na ZZY?a##9\%48?95, na które nie mogłaby wpaść żadna ludzka istota, a superkomputer łamałby je w najlepszym razie kilka dni.
Potem się wylogował.
Zanim zaczął pakować swoje rzeczy przed ucieczką z Doliny Krzemowej, usłyszał pierwsze odgłosy skutków swego dzieła.