Выбрать главу

Kiedy Sax Russell czytał ostatnie tomy pracy Charlotte, z wielkim zainteresowaniem ślęcząc nad nie kończącymi się przykładami i tezami (jej praca była naprawdę obszerna), z wypiekami na twarzy odkrywał ogólny wzorzec, dzięki któremu wreszcie zaczynał rozumieć historię, a jednocześnie zastanawiał się, czy ten domniemany wiek powszechnej harmonii i życzliwości kiedykolwiek rzeczywiście nadejdzie; wydawało mu się możliwe, a może nawet prawdopodobne, że w ludzkiej historii istnieje coś w rodzaju asymptotycznej krzywej — jakiegoś „dala balastowego” — która kazałaby ludzkości nawet w epoce demokracji walczyć o lepszy świat, nigdy się nie cofać, ale też nigdy nie posuwać zbyt daleko naprzód. Jednocześnie Sax przypuszczał, że sam ten stan wystarczał dla stworzenia udanej cywilizacji. Wystarczał, by nieść zadowolenie.

Metahistoryczna teoria Charlotte wpłynęła na wiele osób, dostarczając rozwijającej się gwałtownie diasporze swego rodzaju teoretycznych podstaw. Badaczka załączyła małą listę nazwisk historyków, których analizy wpłynęły na bieg historii ich własnej epoki; znaleźli się na niej tacy badacze jak; Platon, Plutarch, Bacon, Gibbon, Chamfort, Carlyle, Emerson, Marks, Spengler i — na Marsie przed Charlotte — Michel Duval. Większość czytelników dzielą historyczki zgadzała się, że kapitalizm stanowił mieszaninę feudalizmu i demokracji, a obecnie panuje era demokratyczna, czyli mieszanina kapitalizmu i harmonii. Ludzie przyznawali też, że ich własna epoka może się jeszcze przekształcić w inną, Charlotte twierdziła bowiem z uporem, że nie ma czegoś takiego jak historyczny determinizm, istnieje natomiast odwieczna ludzka dążność do spełnienia pragnień i nadziei; w takim razie późniejsze rozpoznanie owych nadziei przez analityka stworzyło iluzję determinizmu. Wszystko mogło się zdarzyć: świat mógł popaść w ogólną anarchię albo zmienić się na czas kryzysu w państwo policyjne. Na szczęście zrodziła się demokracja, ponieważ wielkie ziemskie konsorcja metanarodowe poszły w siad Praxis i przekształciły się w spółdzielnie, stanowiące własność pracowników, ludzi, którzy kontrolowali własną pracę. W ten sposób zrealizowano marzenia.

Społeczeństwu demokratycznemu udało się osiągnąć coś, czego poprzedni ustrój nigdy nie zdołał dokonać, czyli przeżyć okres hipermaltuzjański. Teraz, w dwudziestym drugim wieku, ludzie zaczęli pojmować tę fundamentalną przemianę z jednego systemu społecznego w następny; osiągnęli równowagę, ażeby zaadaptować się do nowych warunków. Wszyscy wiedzieli, że w demokratycznej gospodarce spółdzielczej stawki są wysokie, wszyscy czuli się odpowiedzialni za los zbiorowości i wszyscy korzystali z szalonego wybuchu skoordynowanej budowy nowych światów, co miało miejsce w całym Układzie Słonecznym.

Kwitnąca cywilizacja rozwijała się nie tylko na zewnątrz Układu Słonecznego, ale również na wewnętrznych planetach. Czując przypływ energii i śmiałości, ludzkość pracowała także nad strefami, które dotąd uważano za nie nadające się do zamieszkania. Obecnie Wenus przyciągała nowych terraformerów, którzy pod wodzą Saxa Russella kontynuowali pracę nad przemieszczeniem wielkich zwierciadeł marsjańskich i opracowali wspaniałą wizję ostatecznego zaludnienia tej planety, w wielu kwestiach uznawanej za siostrę Ziemi.

Nawet na Merkurym powstało miasto, chociaż sporo osób zdawało sobie sprawę z tego, że terraformowanie owej planety było znacznie ograniczone ze względu na zbyt bliską odległość od Słońca. Okres obrotu Merkurego wokół osi trwa pięćdziesiąt dziewięć ziemskich dni, a jego rok — osiemdziesiąt osiem, toteż trzy jego dni równały się dwóm latom i wzorzec ten nie był zbiegiem okoliczności, ale wiązał się z pływami, tak jak wpływ Księżyca na Ziemię. Kombinacja tych dwóch ruchów wirowych spowodowała, że pierwsza planeta od Słońca bardzo powoli przemierzała swoją dobę słoneczną, podczas której dzienna półkula nagrzewała się o wiele za bardzo, a na nocnej panował niezwykły chłód. Samotne miasto miało zatem kształt ogromnego pociągu, pędzącego wokół planety po torze ułożonym na pięćdziesiątej piątej szerokości północnej. Szyny wykonano ze stopu metalowo-ceramicznego, stanowiącego pierwszą z wielu alchemicznych sztuczek dokonanych przez merkuriańskich fizyków; stop wytrzymywał osiemset stopni Kelvina, najwyższą ciepłotę, jaka panowała w środku słonecznej półkuli. Samo miasto, o nazwie Terminator, przemieszczało się po torach z prędkością około trzystu kilometrów na godzinę, dzięki czemu nie istniał dla niego terminator planety, strefa cienia przedświtu, która niemal na całym terenie miała około dwudziestu kilometrów szerokości. Lekka rozszerzalność torów wystawionych na poranne słońce dalej na wschodzie kierowała miasto ku zachodowi, gdzie „odpoczywało „w szczelnie dopasowanych osłonach izolujących, ukształtowanych w taki sposób, aby mogło się bez problemów przesuwać dalej, z dala od miejsca rozszerzenia. Ten ruch był tak potężny, że opór wobec niego w innej części osłony wyzwalał równie duże ilości energii elektrycznej, co kolektory słoneczne, które ciągnęły miasto, stojąc na samym szczycie wysokiej Ściany Świtu i chwytając tam pierwsze promienie słońca. Nawet dla społeczeństwa, w którym energia była tania, Merkury stanowił planetę wyjątkową, dołączył więc do światów mieszkalnych i stał się jednym z najjaśniejszych.

Każdego roku zaludniano sto następnych ciał; były rozmaite — latające miasta, male miasta-państwa — i każde z nich miało własny statut, osadniczą mieszaninę, charakterystyczny krajobraz i styl.

Mimo dynamicznie rozwijającej się cywilizacji i przekonania o wspaniałości accelerando, w powietrzu czuło się napięcie, innymi słowy: grożące niebezpieczeństwo. Powstały wprawdzie nowe budowle, kwitła emigracja, kolonizacja i zaludnianie, a jednak na Ziemi ciągle żyło osiemnaście miliardów ludzi, natomiast na Marsie — osiemnaście milionów; używając przenośni, półprzepuszczalna membrana między tymi dwiema planetami była maksymalnie naprężona od jednostronnego, osmotycznego nacisku demograficznego braku równowagi. Stosunki Ziemi z Marsem pozostawały napięte i wiele osób obawiało się, że maleńkie przekłucie tej wybrzuszonej w jedną stronę błony może spowodować jej rozerwanie. W obecnej nerwowej sytuacji historia nie dawała zbyt wiele pociechy. Wprawdzie do tej pory jeszcze jakoś sobie radzili, ale wiadomo było, że na żaden tego typu kryzys ludzkość nigdy nie reagowała długoterminowym, logicznym, konsekwentnym i rozsądnym planem; zawsze wcześniej wybuchało masowe szaleństwo. Ludzie niewiele się przecież zmienili, byli właściwie tymi samymi istotami, które w poprzednich stuleciach w obliczu konieczności utrzymania się przy życiu i przetrwania, bez zastanowienia nawzajem się mordowały. Istniało niebezpieczeństwo, że ponownie może dojść do tragedii.

Zatem ludzie budowali, kłócili się, coraz bardziej denerwowali, niespokojnie czekali, aż najstarsi ze starców umrą, a każdemu napotkanemu dziecku rzucali twarde spojrzenia. Renesansowi nie towarzyszyła więc radość. Wszyscy żyli szybko i o krok od wybuchu; tę epokę, Accelerando, nazywano czasem obłędnym złotym wiekiem. I nikt nie potrafił przewidzieć, co się zdarzy.

Zo siedziała na tyłach sali pełnej dyplomatów i wypatrywała przez okno na Terminator, owalne miasto, które majestatycznie toczyło się po przeklętych nieużytkach Merkurego. Półelipsoidalna przestrzeń pod wysoką, przezroczystą miejską kopułą była idealna dla lotniarzy, lokalne władze zakazały jednak tego sportu, uważając, że jest zbyt niebezpieczny — był to jeden z wielu panujących tu faszystowskich zakazów… Państwo jako opiekun, a człowiek w nim… Typ, który Nietzsche tak trafnie nazywał „mentalnością niewolnika”, ciągle istniał i miał się dobrze pod koniec dwudziestego drugiego stulecia; w dodatku niemal wszędzie, bowiem system hierarchiczny powstawał we wszystkich nowych prowincjonalnych koloniach: na Merkurym, na asteroidach, na najdalszych ciałach Układu Słonecznego — wszędzie z wyjątkiem wspaniałego Marsa.