Выбрать главу

— Zimna kąpiel — mruknęła i słaniając się, ruszyła do chłodnej wody w sąsiednim pomieszczeniu.

Jednak po zejściu ze stołu czuła się w łaźni niezbyt dobrze. Nadmiar orgazmu sprawiał ból. Po powrocie pomogła się ułożyć na stole Estavanowi i Xerxesowi, potem nie znanej sobie szczupłej kobiecie; wszyscy pragnęli rozkoszy, ale Zo była już znudzona. Wszędzie ciało i ciało. Czasami po grupowej miłości na stole pragnęła dodatkowej porcji rozkoszy, niekiedy widziała już tylko skórę, włosy i ciało, narządy płciowe… Dość.

Poszła do przebieralni, ubrała się, po czym wyszła na zewnątrz. Był poranek, jaskrawe słońce świeciło ponad gołymi równinami Lunae. Ruszyła pustymi ulicami do hotelu; czuła się odprężona, czysta i śpiąca. Miała ochotę zjeść duże śniadanie i położyć się do łóżka; pragnęła rozkosznego snu.

Jednak w hotelowej restauracji czekała Jackie.

— Czyż to nie nasza Zoya?

Jackie zawsze nienawidziła zdrobnienia, które wybrała dla siebie jej córka.

— Śledziłaś mnie? — spytała zaskoczona Zo.

Jackie popatrzyła na nią z oburzeniem.

— Przypomnij sobie, że zajmujesz się także moimi sprawami. Dlaczego nie skontaktowałaś się po powrocie?

— Chciałam polatać.

— To cię usprawiedliwia.

— Nie zamierzam się usprawiedliwiać.

Zo podeszła do bufetu, wzięła talerz z jajecznicą i bułki, potem wróciła do stolika i pocałowała matkę w czubek głowy.

— Dobrze wyglądasz.

Prawdę mówiąc, Jackie wyglądała młodziej niż Zo — która często się opalała, miała więc trochę zmarszczek — wydawała się młodsza, ale też osobliwie „zachowana”, jak gdyby była bliźniaczą siostrą Zo, którą zakonserwowano na jakiś czas i dopiero niedawno pozwolono wrócić do czynnego życia. Matka nigdy nie przyznała się Zo, jak często poddaje się kuracjom gerontologicznym, ale Rachel powiedziała jej w zaufaniu, że Jackie zawsze wypróbowuje nowe leki, które pojawiają się mniej więcej dwa, trzy razy do roku, a przynajmniej co trzy lata przyjmuje podstawowy pakiet. Chociaż więc liczyła już sobie ponad pięćdziesiąt marsjańskich lat, wyglądała prawie jak rówieśniczka własnej córki. Ojej wieku świadczyć mogła tylko jedna osobliwa cecha: jakaś sztuczna odporność, sztywność, ostrożność, a może znużenie. Zo zdawała sobie sprawę z faktu, że nie jest łatwo być rok po roku pierwszą damą Marsa, że jej matka musiała toczyć heroiczną walkę, która pozostawiała widoczne ślady w jej osobowości, niezależnie od niemowlęco gładkiej skóry i nie przemijającej urody. Jackie z pewnością była piękna, co do tego nikt nie miał wątpliwości, lecz starzała się i wkrótce młodzi mężczyźni, których obecnie jeszcze owijała sobie wokół małego palca, znikną z jej życia.

Nie sposób było jednak odmówić Jackie wspaniałej prezencji, a ponieważ w tej chwili była rozgniewana, ludzie odwracali od niej oczy, bowiem wydawało się, że wzrokiem potrafi zabić. Zo nie przestawała się śmiać, choć wiedziała, że nie jest to chyba najbardziej uprzejmy sposób powitania ukochanej matki; niestety nie potrafiła nad sobą zapanować. Była zbyt odprężona, aby się denerwować.

Jednak śmiech z Jackie stanowił błąd, ponieważ ta patrzyła na córkę zimno, póki Zo się nie uspokoiła.

— Opowiedz mi, co się zdarzyło na Merkurym.

Zo wzruszyła ramionami.

— Mówiłam ci. Wciąż uważają, że posiadają Słońce i że ich energii nadal potrzebuje zewnętrzny Układ Słoneczny. Dawne bogactwo uderzyło im do głów.

— Przypuszczam, że światło słoneczne nadal przydaje się na zewnętrznych ciałach niebieskich.

— Zawsze się przydaje, ale zewnętrzne księżyce muszą sobie same wytworzyć to, czego potrzebują.

— Co oznacza, że Merkurianie mają teraz do sprzedania już tylko metale.

— Tak.

— A czego za nie żądają?

— Wszyscy pragną swobody. Żaden z tych nowych małych światów nie jest wystarczająco duży, aby mógł się stać samowystarczalny. Jeśli ktoś chce pozostać wolny, musi posiadać coś do zaoferowania. Merkury ma Słońce i metale, asteroidy — metale, zewnętrzne księżyce — powiedzmy, substancje lotne. Wszyscy handlują tym, co mają, i próbują zawierać przymierza, aby uniknąć dominacji Ziemi czy Marsa.

— To nie jest dominacja.

— Oczywiście, że nie. — Zo patrzyła z powagą. — Ale duże światy, no wiesz…

— Są duże. — Jackie pokiwała głową. — Lecz zsumuj wszystkie małe, a również powstanie ci coś dużego.

— Kto zamierza je sumować? — spytała Zo.

Jackie zignorowała jej pytanie. Odpowiedź była oczywista: Jackie zamierzała to zrobić. Matka Zo od dawna walczyła z różnymi ziemskimi siłami, które starały się przejąć kontrolę nad jej planetą, próbowała ratować Marsa, zanim „zaleje” go ogromny sąsiedni świat. A skoro ludzka cywilizacja rozprzestrzeniała się coraz dalej po całym Układzie Słonecznym, Jackie zastanawiała się, jakie małe kolonie mogłaby wykorzystać w swej walce. Było ich rzeczywiście sporo i razem stanowiłyby sporą siłę.

— Nie ma zbytniego powodu, by się martwić o Merkurego — uspokoiła ją Zo. — To ślepa uliczka, prowincjonalny świat, którym rządzą wyznawcy staroświeckiego kultu. Nie można tam osiedlić znaczącej liczby osób. Nikomu się to nie uda. Nawet więc jeśli zdołamy przeciągnąć ich na swoją stronę, niewiele zyskamy.

Na twarzy Jackie pojawiła się charakterystyczna mina, sugerująca irytację dorosłej osoby, która słucha wywodów dziecka dokonującego sytuacyjnej analizy… Jak gdyby na Merkurym znajdowały się ukryte pokłady władzy politycznej, akurat tam! Zo poczuła rozdrażnienie podejściem matki, ale zapanowała nad sobą i nie okazała wściekłości.

W tym momencie wszedł Antar. Szukał ich. Gdy je dostrzegł, uśmiechnął się, podszedł i krótko pocałował Jackie, dłużej Zo; przez chwilę naradzał się z Jackie szeptem, potem ta kazała mu odejść.

Zo po raz kolejny uświadomiła sobie, że Jackie ciągle pragnie powiększać zakres swojej władzy. A przecież rozkazywanie Antarowi naprawdę nie było niczym uzasadnione; stanowiło ostentacyjny pokaz siły, jaki często dostrzegano w zachowaniu wielu kobiet z pokolenia nisei, które dorastały w społeczeństwach patriarchalnych i ich stosunek do mężczyzn można by nazwać jadowitym. Kobiety te nie w pełni rozumiały, że patriarchat nie ma już znaczenia, a może nigdy go nie miał, zawsze bowiem trwał w uścisku „macicznego” prawa, działającego poza patriarchatem z biologiczną siłą, której nie mogła kontrolować żadna zwyczajna polityka. Kobieta kontrolowała męską rozkosz seksualną, samo życie… Z tymi realiami zawsze musieli się liczyć mężczyźni o poglądach patriarchalnych, mimo iż bronili się przed kobietami i na wiele sposobów wyrażali swój strach przed nimi: czarczaf, usunięcie łechtaczki, wiązanie stóp i tak dalej… Sprawy paskudne, a równocześnie rozpaczliwa, bezwzględna i zagorzała obrona, która przez jakiś czas wyraźnie przynosiła rezultaty i z pewnością nie zniknęła bez śladu. Obecnie mężczyźni również musieli jakoś dawać sobie radę, co nie było łatwe. Takie kobiety jak Jackie skłaniały ich do walki. Zwłaszcza że lubiły ich do niej zmuszać.

— Chcę, żebyś poleciała do systemu Urana — mówiła Jackie. — Właśnie tam osiedlają się i dobrze byłoby od razu zyskać ich życzliwość. Możesz też przekazać mieszkańcom galileuszowych księżyców, żeby się nie wyłamywali.

— Powinnam ograniczyć działalność spółdzielczą — odezwała się Zo — w przeciwnym razie, wszyscy się domyśla, jaką funkcję pełnię.