— Interesujące — wycedziła Maja, a Michel spojrzał na nią. Wyglądał jednocześnie na zadowolonego i zmartwionego.
Koryto Wielkiego Kanału wyryła soczewka napowietrzna, wysyłając odbite od soletty skoncentrowane światło słoneczne. Soczewka odleciała już bardzo wysoko w atmosferę, unosząc się na cieplnej chmurze gazów wyrzuconych w górę przez stopioną i parującą skałę, wcześniej jednak przesuwała się w prostych liniach, wypalając na ziemi szlak bez najlżejszych względów dla szczegółów topograficznych. Maja niewyraźnie przypomniała sobie, że swego czasu oglądała w telewizji przebieg eksperymentu, jednak zdjęcia — z konieczności — wykonano z oddali i bynajmniej nie przygotowały one Rosjanki na widok tej stromizny i ogromnego rozmiaru kanału.
Długa niska łódź kanałowa podpłynęła na silniku do pierwszej śluzy, nieco się podniosła na wodzie, potem wypłynęła z otwartej bramy i wreszcie znalazła się na pomarszczonej od wiatru tafli szerokiego na dwa kilometry jeziora, rozciągającego się w linii prostej bezpośrednio na południowy zachód, ku odległemu o dwa tysiące kilometrów morzu Hellas. W obu kierunkach pojezierze sunęło mnóstwo dużych i małych łodzi, które trzymały się prawej strony (powolniejsze łodzie pływały najbliżej brzegów), zgodnie ze standardowymi zasadami kodeksu drogowego. Prawie wszystkie jednostki miały silniki, chociaż nad wieloma szkunerami sterczały rzędy masztów, a kilka najmniejszych łódek było wyposażonych jedynie w duże trójkątne żagle. „Ou”, jak powiedział Michel, wskazując na jedną z tych żaglówek, która wyglądała na projekt arabski.
Gdzieś przed nimi z pewnością płynął wyborczy statek Jackie. Maja ignorowała tę myśl i koncentrowała się na kanale, spoglądając to na jeden brzeg, to na drugi. Po tych brzegach można się było domyślić, że skalny kanał nie został wydrążony, ale odparowany; temperatura pod skoncentrowanym światłem soczewki napowietrznej osiągała pięć tysięcy stopni Kelvina, skała po prostu rozdzieliła się na składowe atomy i wystrzeliła w powietrze. Po ochłodzeniu część materiału skalnego spadła z powrotem na któryś z brzegów, część — do rowu, ściekając niczym lawa. W ten sposób powstał kanał o płaskim dnie oraz stumetrowej wysokości brzegach, z których każdy rozciągał się na szerokość ponad kilometra: zaokrąglone, czarne, żużlowe groble, na których bardzo niewiele mogło urosnąć, toteż były teraz prawie tak samo gołe i czarne, jak wówczas, tuż po schłodzeniu się czterdzieści marsjańskich lat temu; tylko sporadycznie pojawiały się wypełnione piaskiem rozpadliny obrośnięte zielenią. Przy brzegu woda kanału miała barwę czarną, na środku — w kolorze nieba czy też raczej w odcieniu nieco ciemniejszym niż niebo (z pewnością z powodu mrocznego dna); wszędzie widać było zygzaki zieleni.
Obsydianowe wzniesienia dwóch brzegów, prosty ciek ciemnej wody pomiędzy nimi, łodzie wszelkich rozmiarów, w większości długie i wąskie, aby maksymalnie wykorzystać obszar śluz; co kilka godzin nad kanałem pojawiało się miasto, wbite w brzeg i rozrastające się w górę, na szczycie grobli. Niemal wszystkie miasta nazwano na cześć któregoś z wielu kanałów wykreślonych na klasycznych mapach Lowella i Antoniadiego; nazwy te pochodziły od nazwisk ogłupionych ideą kanałów astronomów bądź też odnosiły się do rzek klasycznej starożytności. Pierwsze miasta, które mijali, leżały bardzo blisko równika, porastały je więc gaje palmowe; dalej znajdowały się drewniane doki, za nimi ruchliwe małe dzielnice przybrzeżne, wyżej przyjemne dzielnice tarasowe, wreszcie, na nizinach grobli, pozostała część miasta. Soczewka, tnąc linię prostą, wyrzeźbiła kanałowe koryto, które wznosiło się aż do Wielkiej Skarpy na wysoko położoną równinę Hesperii, cztery kilometry nad poziomem; z tego też względu co parę kilometrów kanał blokowały śluzowe zapory, które — jak wszystkie obecne zapory — zbudowano w postaci przezroczystych ścian, wyglądały więc na równie cienkie jak celofan, a jednak okazywały się nawet mocniejsze niż potrzeba dla powstrzymania wody; tak w każdym razie mawiali ludzie. Maja uznała tę przezroczystość za wymysł trochę niezdrowy, trochę cudaczny i sądziła, że zapory na pewno któregoś dnia zawiodą — wówczas jedna z tych cienkich ścian pęknie jak balon, powodując ogromne spustoszenie; po tym zdarzeniu nastąpi powrót do dobrego, starego betonu i włókna węglowego.
Teraz jednak podpływanie do śluzy przypominało żeglowanie ku ścianie wody, jak gdyby Morze Czerwone ponownie rozstępowało się dla Izraelitów. Ryby skakały nad głowami niczym prymitywne ptaki, widok był nierealny, przypominał reprodukcje Eschera. Nagle wpłynęli do śluzy, czując się jak w otoczonym ścianami wody grobie, otoczeni przez ryby-ptaki. W następnej chwili płynęli coraz wyżej, ku kolejnemu poziomowi wielkiej rzeki o prostych brzegach, przecinającej czarną ziemię.
— Dziwaczne — mruczała Maja po minięciu pierwszej śluzy, jak i po drugiej, i trzeciej. Michel tylko się uśmiechał, kiwając głową.
Na czwartą noc podróży zadekowali w małym mieście nad kanałem o nazwie Naarsares. Po drugiej stronie kanału znajdowało się jeszcze mniejsze miasto — Naarmalcha. Prawdopodobnie nawiązywały do Mezopotamii… Z tarasowej restauracji na szczycie grobli rozciągał się widok daleko w górę i w dół kanału, a także za kanał, na otaczające go jałowe góry. Przed sobą Michel i Maja widzieli miejsce, w którym kanał przecinał ścianę Krateru Gale’a; dno krateru zalane było obecnie wodą i stało się kanałowym zbiornikiem, który łączył strefę pasażerską i towarową.
Po kolacji Maja stanęła na tarasie i patrzyła przez szczelinę na Krater Gale’a. Z atramentowo-talkowego zmierzchu wyłoniła się nagle Vendana wraz z kilkoma towarzyszami; podeszli do Mai.
— Jak ci się podoba kanał? — zapytali.
— Bardzo interesujący — odparła uprzejmie. Nie miała ochoty odpowiadać na ich pytania, nie chciała też stać w grupie osób; czuła się jak eksponat w muzeum. Na szczęście przybyli nie zamierzali jej wypytywać. Przyjrzała się im. Jeden z młodych mężczyzn odwrócił się i zaczął rozmawiać ze stojącą obok niego kobietą. Miał nadzwyczajnie piękną twarz, spojrzenie przyciągały regularne, rzeźbione rysy pod kudłatą czarną czupryną; słodki uśmiech, wesoły, nieświadomy swego uroku. Jednym słowem — uroczy mężczyzna. Młody, choć już w pełni ukształtowany. Wyglądał chyba na Hindusa: taka ciemna cera, białe, równe zęby, muskularny, szczupły jak chart wyścigowy, sporo wyższy od Mai, lecz nie jeden z tych nowych gigantów — mieścił się w „normalnych, ludzkich standardach”; pociągający, silny, wdzięczny. I seksowny.
Podeszła do niego powoli, kiedy grupa zaczęła się rozluźniać — ludzie chodzili, rozmawiali, patrzyli w dół na kanał i doki. W końcu Mai trafiła się sposobność rozmowy z młodym mężczyzną, który na jej widok w ogóle nie zareagował, jak gdyby zbliżyła się do niego Helena Trojańska. Rosjanka pomyślała, że cudownie byłoby pocałować takie usta. Na pewno, chociaż w gruncie rzeczy wcale tego nie pragnęła. Lubiła jednak myśleć o takich sprawach, a myśli podsuwały jej różne pomysły. Niektóre twarze mają w sobie wielką siłę.
Na imię miał Athos. Pochodził z Licus Vallis, na zachód od Rodos. Sansei z żeglarskiej rodziny, dziadkami byli Grek i Hindus. Należał do założycieli odnowionej partii „zielonych”, którzy uważali, iż jedynym sposobem uniknięcia tragedii jest wspomożenie Ziemi w jej problemach populacyjnych: było to kontrowersyjne podejście zwane „ogon poruszający psem”, jak Athos przyznał z pięknym, beztroskim uśmiechem. Teraz kandydował na stanowisko reprezentanta z miast zatoki Nepentes oraz pomagał w koordynacji kampanii „zielonych”.