— Dogonimy w kilka dni kampanię „Uwolnić Marsa”? — spytała później Maja Vendane.
— Tak. Planujemy odbycie z nimi debaty podczas spotkania w Gale’u.
Kiedy wchodzili po trapie na łódź, młodzi odwrócili się od Mai i skierowali razem na pokład dziobowy, gdzie kontynuując zabawę, zapomnieli o kobiecie, która nie należała do ich grona. Chwilę patrzyła za nimi, a potem poszła za Michelem do ich małej kabiny obok rufy. Zapomniana! Nie mogła nic na to poradzić. Za każdym razem czuła taką samą wściekłość i przeżywała szok; czasami nienawidziła młodych.
— Nienawidzę ich — pożaliła się Michelowi.
Nienawidziła ich także dlatego, że — po prostu — byli młodzi. Mogła udawać, że nie cierpi ich bezmyślności, głupoty, braku doświadczenia, straszliwego prowincjonalizmu — wszystko to było prawdą, jednak poza tym, nienawidziła również ich młodości, nie tylko fizycznej doskonałości, lecz po prostu wieku: zazdrościła im, że przeżyli tak niewiele lat i że mieli wszystko przed sobą. Pięknie byłoby mieć najlepsze doświadczenia przed sobą, a nie za sobą. Czasami śniła, że patrzy z „Aresa” w dół, na Czerwoną Planetę; wyhamowali już w sposób aerodynamiczny i ustabilizowali orbitę, przygotowywali się do lądowania… Ilekroć Maja nagle budziła się z takiego snu i wracała do teraźniejszości, była wstrząśnięta. Zdała sobie sprawę, że tamten moment był dla niej najprzyjemniejszy ze wszystkich w życiu, to podniecające oczekiwanie na to, co się zdarzy. Cały świat leżał u jej stóp, wszystko wydawało się możliwe. To właśnie była młodość.
— Pomyśl o nich jako o towarzyszach podróży — poradził jej Michel, jak zwykle, kiedy zwierzała mu się z podobnych uczuć. — Będą młodzi tylko tak długo, jak my byliśmy… Strzel palcami. Widzisz, jak świat się szybko toczy? Później zestarzeją się, wreszcie odejdą. Każdy musi przez to przejść. Nawet różnica stu lat nie ma teraz najmniejszego znaczenia. Tylko oni są tu z nami, tylko oni ze wszystkich na świecie żyją w tym samym czasie i miejscu, co my. Jesteśmy sobie współcześni. A jedynie nasi współcześni potrafią nas naprawdę zrozumieć, nikt inny.
— Tak, tak — mruknęła Maja. — Ale i tak ich nienawidzę.
Kanał wypalony przez soczewkę napowietrzną miał niemal wszędzie równą głębokość, kiedy zatem soczewka płonęła nad Kraterem Gale’a, wycięła szeroki pas przez stożek na stoku północno-wschodnim i południowo-zachodnim. Cięcia te jednakże pozostały wyższe niż koryto kanału, trzeba więc było je pogłębić i zainstalować w nich śluzy, a wnętrze krateru przekształcić w wysoko położone jezioro, zbiornik w nieskończonym „termometrze” kanału. Z jakiegoś powodu zrezygnowano w tej okolicy z systemu starożytnego nazewnictwa Lowella, toteż północno-wschodnie śluzy otaczało małe, przedzielone miasto o nazwie Brzozowe Rowy, natomiast większe miasto wokół południowo-zachodnich śluz nosiło miano Brzegów. Brzegi zajmowały strefę topniny pospaleniowej, a następnie wznosiły się na rozległych, zakręcających tarasach na nie stopionym stożku Krateru Gale’a, skąd rozciągał się widok na wewnętrzne jezioro. W mieście panowało istne szaleństwo — zarówno przedstawiciele załogi zawijających do portu statków, jak i ich pasażerowie natychmiast zbiegali po trapach i przyłączali się do niemal nieprzerwanego świętowania. Tej nocy przyjęcie skupiło się wokół przybyłych przedstawicieli „Uwolnić Marsa”. Duży trawiasty plac, ulokowany na obszernej ławie skalnej ponad śluzą jeziora, był zatłoczony ludźmi; niektórzy przysłuchiwali się przemówieniom, wygłaszanym z podium na płaskim dachu wychodzącym na plac, inni ignorowali zgiełk i robili zakupy, spacerowali po promenadzie, pili, siedzieli nad śluzami, jedząc posiłki zakupione na małych, zadymionych straganach, tańczyli albo oddalali się, aby obejrzeć wyższe partie miasta.
Podczas wszystkich mów wyborczych Maja stała na tarasie nad podium, skąd widziała „strefę zakulisową” — kręciła się tam Jackie i reszta przedstawicieli kierownictwa „Uwolnić Marsa”; czekając, aż nadejdzie ich kolej do wyjścia, rozmawiali lub słuchali. Był tam Antar, Ariadnę, kilka innych osób, które znała z ostatnich wiadomości telewizyjnych. Obserwacja z oddali była taka odkrywcza — Maja widziała w dole całą dynamikę dominacji naczelnych, która nieodmiennie kojarzyła jej się z Frankiem. Dwóch czy trzech mężczyzn skupiało się na Jackie, podobnie, choć w innym sensie, parę kobiet. Jeden z mężczyzn, imieniem Mikka, działał obecnie w globalnej radzie wykonawczej. Był też przywódcą partii „Nasz Mars”, jednego z najstarszych ugrupowań politycznych na planecie, stworzonym, gdy trzeba było przedyskutować warunki odnowienia pierwszego traktatu marsjańskiego. Maja przypomniała sobie teraz, że należała do założycieli tej partii. W obecnych czasach marsjańska polityka zaczęła przypominać wzorzec charakterystyczny dla europejskich krajów parlamentarnych, w których działa wiele małych ugrupowań politycznych skupionych wokół kilku centrowych koalicji — na Marsie wokół „Uwolnić Marsa”, „czerwonych”, matriarchatu dorsabrevianskiego. Inne ugrupowania stopniowo przyłączały się do tamtych, jednoczyły w większe grupy lub pozostawały na uboczu. Dla doraźnych celów partie zawierały od czasu do czasu tymczasowe przymierza. „Nasz Mars” stał się w pewnym momencie czymś w rodzaju politycznego skrzydła nadal działających w terenie „czerwonych” ekotażystów, niebezpiecznej i pozbawionej skrupułów organizacji, utrzymywanej przez superwiększość „Uwolnić Marsa”, mimo iż nie istniały żadne odpowiednie ku temu ideologiczne powody; najwyraźniej te dwa ugrupowania zawarły jakąś umowę, a może chodziło o bardziej osobisty układ, Mikka bowiem nie odstępował Jackie na krok i stale na nią patrzył w szczególny sposób — Maja mogła się założyć, że jest jej aktualnym albo niedawno porzuconym kochankiem. Poza tym, krążyły różne plotki…
Wszystkie przemówienia poświęcone były „pięknemu, cudownemu Marsowi, który zostanie zrujnowany z powodu przeludnienia”, chyba że uda się wprowadzić zakaz dalszej imigracji z Ziemi. W gruncie rzeczy, stanowisko to miało spore poparcie, o czym świadczyły choćby wiwaty i oklaski ze strony tłumu. Postawa większości oklaskujących świadczyła zresztą o ich obłudzie, ponieważ wielu z nich zarabiało na życie dzięki ziemskim turystom, a wszyscy byli imigrantami bądź dziećmi imigrantów; niemniej jednak wiwatowali. Temat stanowił świetną kwestię wyborczą. Zwłaszcza jeśli pominąć zagrożenie wojną, zignorować ogromny rozmiar i potęgę Ziemi oraz jej prymat (w końcu właśnie tam powstała ludzka cywilizacja). Przedstawiając sprawę w ten sposób… No cóż, fakt ów nie miał znaczenia, ponieważ tych ludzi zupełnie nie obchodziła Ziemia i wcale nie rozumieli jej problemów. W dodatku, wskutek prowokacji, Jackie uważano za jeszcze odważniej szego polityka, piękną kobietę, która walczy o utrzymanie niepodległości własnej planety. Owacje na cześć Jackie były głośne i długie, a ona sama wiele się nauczyła od czasu swej niezdarnej mowy w trakcie drugiej rewolucji i radziła sobie całkiem dobrze. Może nawet bardzo dobrze.
Następnie nadeszła kolej na wystąpienia „zielonych”, którzy próbowali mówić o konieczności otwarcia się Marsa oraz o niebezpieczeństwie, jakie może zrodzić polityczna izolacja. Tłum, ma się rozumieć, reagował mniej entuzjastycznie — prawdę mówiąc, posądzono mówców o tchórzostwo, a zalety otwartego Marsa uznano za naiwne. Przed przybyciem do Brzegów Vendana zaproponowała, by Maja zabrała głos, ale Rosjanka odmówiła i teraz nabrała pewności, że postąpiła właściwie, chociaż było jej żal mówców, na których wystąpienia tłum reagował gwizdami.