Później „zieloni” zorganizowali małe przyjęcie dyskusyjne. Podczas debaty Maja surowo skrytykowała ich wystąpienia.
— Nigdy nie widziałam aż takiej niekompetencji. Próbujecie wszystkich przestraszyć i siejecie panikę. Zgadzam się, że kij jest niezbędny, jednak trzeba również dać trochę marchewki. Możliwość wojny to kij, musicie jednak bez idiotycznych stwierdzeń wytłumaczyć zebranym, dlaczego Ziemianie powinni nadal tu przylatywać. Należy przypomnieć słuchaczom, że wszyscy pochodzimy z tamtej wielkiej planety, że jesteśmy tylko imigrantami. I że nigdy nam się nie uda zapomnieć o Ziemi.
Zebrani przytakiwali, Athos wyglądał na zamyślonego. Maja odciągnęła Vendane na bok i wypytała ją o ostatnie romanse Jackie. Mikka rzeczywiście okazał się ostatnim partnerem, prawdopodobnie nadal byli razem. Przedstawiciele „Naszego Marsa” byli nastawieni jeszcze bardziej „antyimigracyjnie” niż partia Jackie. Maja pokiwała głową; zaczęła dostrzegać zarys planu.
Kiedy skończyła się dyskusja, poszła z Vendana, Athosem i resztą do śródmieścia. Po drodze minęli wielką uliczną orkiestrę grającą w rytmie, który nazywano „brzmieniem Sheffield”. Maja odbierała tę muzykę jako jeden wielki hałas: dwadzieścia różnych perkusyjnych dźwięków, wystukiwanych jednocześnie na instrumentach, których raczej nie można by nazwać muzycznymi. Muzyka pasowała jednak do celów Mai, bowiem wśród łoskotów i łomotania mogła dyskretnie doprowadzić grupę młodych „zielonych” do Antara, którego dostrzegła po drugiej stronie parkietu tanecznego. Kiedy zbliżyli się, rzuciła niewinnie:
— Och, tam jest Antar… Witaj, Antarze! To moi towarzysze z rejsu. Płyniemy, zdaje się, tuż za wami. Kierujemy się do Piekielnych Wrót, a potem do Odessy. Jak przebiega kampania?
Antar jak zwykle zachował się przyjaźnie, choć po królewsku. Tego mężczyzny trudno było nie lubić, nawet jeśli się wiedziało, jak silnie reakcyjne ma poglądy i jak bardzo był kiedyś finansowo uzależniony od arabskich narodów Ziemi. Teraz musiał zapomnieć o tych starych sojuszach i strategia antyimigracyjna stawała się dla niego niebezpieczna. Ciekawe było, że przywódcy „Uwolnić Marsa” postanowili się przeciwstawić ziemskim siłom, a równocześnie próbowali zdominować wszystkie nowe kolonie w zewnętrznej części Układu Słonecznego. Cóż za arogancja! A może po prostu czuli się zagrożeni… „Uwolnić Marsa” zawsze było partią młodych tubylców i gdyby nieograniczona imigracja spowodowała napływ milionów nowych issei, wówczas pozycja ugrupowania zostałaby narażona na szwank; straciliby nie tylko status superwiększości, nie mieliby nawet zwykłej przewagi. Te ziemskie hordy reprezentowały wszelkie rodzaje zastygłych, staroświeckich fanatyzmów: kościoły i meczety, flagi, ukryta broń, otwarta wendeta… Podczas intensywnej imigracji ostatniej dekady nowi przybysze wyraźnie usiłowali zbudować drugą Ziemię, zresztą równie głupią jak pierwsza. John oszalałby na tę wieść, Frank by się roześmiał, a Arkady stwierdził: „A nie mówiłem?” i zasugerował kolejną rewolucję.
Z Ziemią jednak trzeba było sobie jakoś poradzić, chociaż nie wystarczyło oczywiście zakazać przylotów i żądać, by wielka planeta temu się podporządkowała. Maja zauważyła, że Antar jest dla niej wyjątkowo miły, jak gdyby uważał, że Rosjanka może mu się do czegoś przydać. Ponieważ zawsze kręcił się koło Jackie, Maja nie była zaskoczona, gdy nagle u jego boku pojawiła się piękna Marsjanka i kilka innych osób. Wymieniono słowa powitania, Maja skinęła głową Jackie, która w odpowiedzi uprzejmie się uśmiechnęła. Rosjanka wskazała na nowych towarzyszy i zaczęła wymieniać ich imiona. Kiedy dotarła do Athosa, dostrzegła, że Jackie uważnie go obserwuje, a Athos, gdy został przedstawiony, posłał jej przyjazne spojrzenie. Szybko, choć niby od niechcenia, Maja poczęła wypytywać Antara o Zeyka i Nazik, którzy — jak się okazało — mieszkali na wybrzeżu zatoki Acheron. Wszyscy zebrani powoli przemieszczali się ku parkietowi tanecznemu i wyglądało na to, że niebawem zupełnie się wymieszają i zrobi się zbyt głośno, aby rozmawiać.
— Podoba mi się to „brzmienie Sheffield” — powiedziała Maja do Antara. — Pomożesz mi się przepchnąć na parkiet?
Była to jawna wymówka, ponieważ Maja nigdy nie potrzebowała pomocy, by przejść przez tłum. Antar jednak wziął ją pod ramię i nawet nie zauważył, że Jackie rozmawia z Athosem; może zresztą udał, że tego nie widzi. Ich romans i tak od dawna należał do historii. Teraz w życiu Jackie był Mikka, który właśnie się zbliżał z kwaśną miną. Był bardzo wysoki i prawdopodobnie silny; być może miał skandynawskie pochodzenie. Wyglądał trochę na raptusa. Maja wykrzywiła usta, zadowolona, że udało jej się rozpocząć gambit. Jeśli poglądy „Naszego Marsa” były jeszcze bardziej izolacjonistyczne niż stanowisko „Uwolnić Marsa”, konflikt między nimi mógłby się okazać całkiem użyteczny.
Tańczyła więc z wielkim entuzjazmem, którego nie czuła od lat. Kiedy skoncentrowała się wyłącznie na dźwięku basowej perkusji i trzymała się tego rytmu, przyszło jej na myśl, że przypomina on bicie podekscytowanego serca; obok głębokiego dźwięku basowego słyszała wprawdzie odgłosy uderzania w różne drewniane kostki, przybory kuchenne i wygładzone kamienie, wydawały jej się jednak nie głośniejsze niż burczenie w żołądku czy też przelatujące przez głowę myśli. Był w tej muzyce jakiś sens, choć może nie sens muzyczny (tak jak Maja pojmowała muzykę), ale z pewnością osobliwy rytm. Taniec, pot, obserwacja poruszającego się wdzięcznie Antara. Pewnie był głupcem, choć nie pokazał tego po sobie. Jackie i Athos zniknęli, podobnie Mikka. Może dostał szału i zamordował tamtych dwoje. Maja uśmiechnęła się na tę myśl i zawirowała w tańcu.
Podszedł do niej Michel. Uśmiechnęła się i objęła go. Lubił spocone uściski i wyglądał na zadowolonego, choć równocześnie był zaciekawiony.
— Sądziłem, że nie podoba ci się ten rodzaj muzyki?
— Czasami mi się podoba.
Na południowy zachód od Krateru Gale’a kanał podnosił się śluza po śluzie ku górom Hesperii, potem przecinał je i biegł dalej, na wschód od masywu Tyrrhena, nie opuszczał więc wysokości około czterech kilometrów, którą teraz częściej nazywano pięcioma kilometrami ponad poziomem morza; tu już niemal nie potrzeba było śluz. Przez kolejne dni płynęli kanałem na silniku albo żeglowali dzięki sile małych żagli statku. Zatrzymywali się w niektórych miastach nabrzeżnych, inne omijali. Zacumowali w Oksusie, Jaksarcie, Skamandrze, Simois, Ksantosie, Steropes i Polihemusie, podążając krok w krok za wyborczą kampanią „Uwolnić Marsa” i większością innych związanych z Hellas barek i jachtów. Wygląd obu horyzontów nie zmieniał się, chociaż od czasu do czasu w tym regionie ciepło soczewki natrafiało na inną powierzchnię niż zwykły bazaltowy regolit, toteż różne groble powstałe z wyparowanego i opadłego materiału skalnego nieco się od siebie różniły — zdarzały się przestrzenie obsydianu czy żelazomelanu, fragmenty wspaniałych, lśniących barw, takich jak marmurowe zielenie porfirowe, wściekłe, siarkowe żółcie, dziwne, bryłowate zlepki, a nawet jeden długi przezroczysty, wręcz szklisty pas po obu stronach kanału, który zniekształcał widok leżących dalej gór i odbijał niebo. Obszar ten nazywano Szklanymi Brzegami i intensywnie eksploatowano. Między kanałowymi miastami biegły mozaikowe ścieżki, ocienione palmami rosnącymi w gigantycznych glinianych donicach, wyżej znajdowały się wille otoczone klombami trawy i żywopłotami. Miasta Szklanych Brzegów były pobielone, jasne od pastelowych zasłon, skrzynek na kwiaty, drzwi, emaliowanych na niebiesko dachówek i długich, kolorowych znaków neonowych ponad błękitnymi markizami nadbrzeżnych restauracji. Był to fragment Marsa z marzeń, wspomnienie starych snów o istnieniu marsjańskich kanałów, choć fakt ten wcale nie odzierał planety z rzeczywistego, rozkosznego piękna. Gdy statek Mai przepływał przez ten region, dni były ciepłe i bezwietrzne, tafla kanału równie gładka jak brzegi i tak samo klarowna: szklany świat. Maja siedziała na przednim pokładzie pod zielonym parasolem, obserwując barki towarowe i turystyczne łodzie wiosłowe płynące w obu kierunkach; wszyscy pasażerowie wychodzili na pokład, aby cieszyć się widokiem szklanych brzegów, na których zbudowano kolorowe miasta. Tu mieściło się serce marsjańskiego przemysłu turystycznego, ulubiony cel podróży wszystkich przyjezdnych: świat może nieco pretensjonalny, ale prawdziwy i — co zgodnie wszyscy przyznawali — piękny. Gdy tak patrzyła, przyszło jej do głowy, że niezależnie od wyniku następnych wyborów generalnych i niezależnie od kierunku polityki imigracyjnej, dla tej krainy, połyskującej niczym zabawka w słońcu, trzeba jeszcze wiele zrobić. Rosjanka myślała o swoim gambicie. Miała nadzieję, że się uda.