Płynęli dalej na południe. Rozpoczęła się południowa jesień i w powietrzu wyczuwało się chłód. Statek ponownie otoczyły bazaltowe brzegi, na których pojawiało się coraz więcej drzew charakteryzujących się twardym drewnem; ich liście płonęły czerwienią i żółcią. Pewnego ranka Maja dostrzegła na gładkiej, przybrzeżnej wodzie cienką warstewkę lodu. Kiedy pasażerowie wysiedli na zachodni brzeg, na horyzoncie zamajaczyły wulkany Tyrrhena Patera i Hadriaca Patera; wyglądały jak spłaszczone Fuji. Na czarnej skale Hadriaki widać było pasy spływających białych lodowców. Maja po raz pierwszy widziała ten wulkan przed laty, zresztą od drugiej strony, kiedy wspinała się z Dao Vallis. Podróżowała wówczas po zalanym basenie Hellas. Dawno temu, z tą młodą dziewczyną… Jak miała na imię? W każdym razie, była krewną kogoś, kogo Maja znała.
Kanał przeciął kopce w kształcie smoczego grzbietu; nazywały się Hesperia Dorsa. W nadwodnych miastach nie panował już klimat równikowy, tereny były bardziej surowe i górzyste. Nazwy również się zmieniły — nadawano je na cześć rzeki Wołgi i rybackich wiosek Nowej Anglii; bywały też dziwne: Astapus, Aeria, Uchronią, Apis, Eunostos, Agathadaemon, Kaiko…
Płynęli dalej, szeroki pas wody prowadził ich na południowy zachód, precyzyjnie niczym kompas, dzień po dniu, aż trudno było sobie wyobrazić, że jest to jedyny taki kanał na Marsie — pasażerowie zaczęli mieć bowiem wrażenie, że cała planeta jest poprzecinana podobnymi kanałami, że są wszędzie, tak jak na mapach staroświeckich marzycieli. Właściwie istniał jeszcze jeden większy kanał przy Przesmyku Boone’a, był jednak krótki i bardzo szeroki, a w dodatku z każdym rokiem poszerzał się jeszcze bardziej, ponieważ jego brzegami szarpały wschodnie prądy i zgarniakowe koparki; w gruncie rzeczy, nie był to już kanał, lecz raczej sztuczna cieśnina. Nie, nie, marzenie o kanałach spełniało się tylko tutaj, w tym jednym miejscu. Tylko tu ludzie pływali cicho po spokojnej wodzie, widząc jedynie wysokie brzegi, a powietrze miało w sobie coś romantycznego.
Tak przynajmniej czuła Maja, spacerując podczas zimnych wieczorów pod pastelowymi neonami kanałowych miast. W jednym z nich — nazywało się Anteus — szła promenadą nad kanałem i patrzyła z góry na różnej wielkości łodzie, na ludzi dużych, pięknych i młodych, którzy pili, gawędząc leniwie, piekli mięso na grillach ustawionych pod balustradą bądź patrzyli w wodę. Część ciągnącego się do kanału szerokiego doku zajmowała kafeteria na otwartym powietrzu, z której dotarły do uszu Mai płaczliwe dźwięki cygańskich skrzypek; instynktownie skierowała się w stronę lokalu, dostrzegła jednak Jackie i Athosa, którzy samotnie zajmowali stolik nad kanałem; pochylali się ku sobie, ich czoła niemal się dotykały. Rosjanka z całą pewnością nie chciała przerywać tak obiecującej dla jej celów sceny, niestety zatrzymała się zbyt gwałtownie, czym przyciągnęła wzrok Jackie, która dostrzegłszy ją, wstała. Maja odwróciła się z zamiarem wycofania, ale Jackie najwyraźniej zamierzała do niej podejść.
Kolejna scena, pomyślała Maja. Jackie jednak uśmiechała się. Athos szedł obok niej, obserwując ich spotkanie z niewinnym zainteresowaniem; albo nie miał pojęcia o historii ich kontaktów, albo potrafił doskonale panować nad wyrazem twarzy. Maja uznała, że mężczyzna udaje, ponieważ jego spojrzenie uznała za zbyt niewinne, aby mogło być prawdziwe. Aktorzyna!
— Piękny jest ten kanał, nie sądzisz? — spytała Jackie.
— Turystyczna pułapka — odparła Maja. — Niemniej jednak, rzeczywiście ładna. I pozwala utrzymać turystów w jednym miejscu.
— Och, daj spokój. — Jackie roześmiała się. Trzymała rękę na ramieniu Athosa. — Gdzie twoje poczucie romantyzmu?
— A co to takiego? — spytała Maja, radośnie reagując na ten publiczny popis uczuciowości. Dawna Jackie nie powiedziałaby czegoś takiego. Tak, prawdziwym szokiem było uświadomienie sobie faktu, że piękna Marsjanka nie jest już taka młoda. Może Maja postępowała niemądrze, nie pamiętając o tym, że świat stale się toczy, ale jej poczucie czasu stanowiło taką mieszaninę, że własna twarz w lustrze bezustannie ją szokowała. Każdego ranka Maja budziła się w niewłaściwym stuleciu, więc na widok mamuśkowatej Jackie otaczającej ramieniem Athosa zareagowała tak samo. To było niemożliwe! To jest owa świeża, niebezpieczna dziewczyna z Zygoty, ta młoda dorsabrevianska bogini?!
— Wszyscy je mają — oświadczyła Jackie.
Była starsza, lecz bynajmniej nie zmądrzała. Najwyraźniej ona także zapomniała o upływie czasu. Być może tak często poddając się kuracji przedłużającej życie, zatkała sobie mózg. Maja pomyślała, że przy tej częstotliwości chyba w ogóle nie powinno być oznak starzenia. Skoro nie istniały błędy podziału komórkowego, dlaczego ciało się starzało? Jackie nie miała wprawdzie na twarzy zmarszczek i ktoś mógłby jej dać dwadzieścia pięć lat, a poza tym jak zawsze biła z niej typowa dla Boone’ow pewność siebie (właściwie tylko z tego spojrzenia przypominała Johna) — jarząca się jak neonowy napis nad kafeterią — jednak mimo wszystko w jakiś nieuchwytny sposób wyglądała na swoje lata.
Nagle do Jackie podeszła jedna z jej licznych asystentek. Dysząc i sapiąc, odciągnęła Jackie od Athosa i krzyknęła:
— Jackie, tak mi przykro, tak mi przykro, ona została zabita…
Kobieta drżała.
— Kto? — spytała ostrym jak klaps tonem Jackie.
— Zo — odparła nieszczęśliwym głosem młoda (przynajmniej z pozoru) kobieta.
— Zo?
— Miała wypadek na lotni. Wpadła do morza.
To powinno ją trochę przystopować, pomyślała złośliwie Maja.
— Tak — powiedziała głucho Jackie.
— Ale skafander — zaprotestował Athos. Również wyglądał teraz starzej. — Czy nie powinien jej…
— Nie znam się na tym.
— To nie ma znaczenia — oznajmiła Jackie, zamykając tym stwierdzeniem obojgu usta. (Później Maja usłyszała relację naocznego świadka wypadku i ten obraz wyrył się w jej umyśle na zawsze — dwie lotniarki zmagające się z falami jak mokre ważki. Prawdopodobnie przeżyłyby, gdyby nie porwała ich wielka fala od Morza Północnego, rzucając na wysokie nadbrzeżne skały. Potem ciała obu dziewcząt dryfowały w pianie.)
Jackie natychmiast zmieniła się: zamilkła, spoważniała i mocno się zamyśliła. Kiedyś Maja słyszała, że nie były ze sobą blisko, a niektórzy mówili nawet, że się nienawidziły. Ale Zo była przecież dzieckiem Jackie. Nie powinno się żyć dłużej niż własne dzieci, nawet bezdzietna Maja czuła to instynktownie. Wprawdzie mieszkańcy Marsa znieśli już wszystkie prawa i biologia z pozoru nic dla nich nie znaczyła… Gdyby jednak Ann utraciła wtedy na spadającym kablu Petera albo gdyby Nadia i Art kiedykolwiek stracili Nikki… Nawet Jackie, choć tak głupia, musiała odczuwać ten związek z drugą osobą.