Выбрать главу

I czuła. Intensywnie się starała wymyślić sposób wybrnięcia z tej sytuacji. Ale nie wymyśliła i w tym momencie stała się inną osobą. Starzenie się nie miało z tym nic wspólnego, zupełnie nic.

— Och, Jackie — powiedziała Maja i wyciągnęła przed siebie rękę. Jackie wzdrygnęła się i Maja cofnęła dłoń. — Tak mi przykro.

Prawda jest taka, że gdy człowiek najbardziej potrzebuje pomocy innych, wówczas instynktownie się od nich odsuwa. Maja nauczyła się tego w noc zniknięcia Hiroko, gdy próbowała pocieszyć Michela. Nic nie mogła zrobić ani wtedy, ani teraz.

Szarpnęła siąkającą nosem młodą asystentkę i spokojnie stwierdziła:

— Może zabierzesz panią Boone z powrotem na statek. I niech ludzie przez jakiś czas dadzą jej spokój.

Jackie nadal trwała zatopiona w myślach. Maja wiedziała, że uchyliła się przed jej ręką mimo woli, była po prostu oszołomiona — nie wierzyła w tragedię i ten brak wiary całkowicie ją pochłonął. Zachowywała się dokładnie tak, jak zachowałaby się każda inna osoba. Jeśli człowiek nie radzi sobie z własnym dzieckiem, może sytuacja jest jeszcze gorsza, niż jeśli sieje kocha, ach, Boże…

— No idź — powiedziała Maja do asystentki. Athosowi poleciła spojrzeniem, by pomógł. Mężczyzna wyraźnie zrobił na Jackie wrażenie. We dwoje odprowadzili ją na statek. Nadal miała najpiękniejsze plecy na świecie i trzymała się jak królowa. Chociaż, kiedy wiadomość naprawdę do niej dotrze, jej postawa może się zmienić.

Później Maja zeszła na południową krawędź miasta. Nie było tam już świateł, jedynie rozgwieżdżony blask kanału zalewał żużlowe, czarne wały brzegowe. Widok skojarzył się Mai z krzywą ludzkiego życia, z linią czyjegoś świata: jaskrawoneonowe zakrętasy, przesuwające się przez krajobraz aż do czarnego horyzontu. Gwiazdy nad głową i pod stopami; czarny tor magnetyczny, ponad którym bezdźwięcznie szybowały.

Rosjanka wróciła do swojej łodzi i zeszła po kładce. Pomyślała, że nie jest miło żywić takie uczucia w stosunku do wroga, stracić wroga w wyniku tego rodzaju katastrofy.

— Kogo teraz będę nienawidziła? — krzyknęła do Michela.

— No cóż… — odparł, wstrząśnięty. Potem dodał pocieszającym tonem: — Jestem pewien, że kogoś znajdziesz.

Maja roześmiała się krótko, a na twarzy jej towarzysza na chwilę zagościł uśmiech. Później Michel wzruszył ramionami i spojrzał z powagą. Chyba najmniej z nich wszystkich dał się ogłupić kuracjami, a przy tym zawsze powtarzał: „nieśmiertelne historie w śmiertelnym ciele”. Cierpiał niemal obsesyjnie na punkcie ludzkiej śmiertelności. Teraz potwierdzał ten punkt widzenia.

— Więc w końcu przydarzyło jej się najgorsze, co się może przydarzyć człowiekowi — mruknął.

— Zo była idiotką, ciągle ryzykowała, sama się prosiła o śmierć.

— Nie wierzyła w śmierć.

Maja skinęła głową. Tak, to była prawda. Niewiele osób wierzyło w istnienie śmierci, zwłaszcza spośród młodych, którzy nigdy nie mieli z nią do czynienia, nawet przed okresem kuracji. Teraz jeszcze mniej ludzi się nią przejmowało. Jednak, ostatnio umierało sporo osób, zwłaszcza „superstarzy”, i nie miało to wiele wspólnego z wiarą czy niewiarą. Pojawiały się nowe choroby, wracały stare bądź następował zgon bez żadnej konkretnej przyczyny, czy też może raczej z powodu wyczerpania całego organizmu — tak umarli w ostatnich latach Helmut Bronski i Derek Hastings, dwaj mężczyźni, których Maja kiedyś spotkała, choć nie poznała dobrze. A teraz w wypadku zginęła kobieta o tyle lat młodsza od nich… Ta śmierć nie miała sensu, nie pasowała do żadnego wzorca. Przyczyną była po prostu młodzieńcza brawura. Wypadek. Przypadkowy traf.

— Nadal chcesz namówić Petera do przyjazdu? — spytał Michel, przeskakując na zupełnie inny temat. Co to miało być, psychologiczna sztuczka? Ach, chyba tylko próbował odrywać Maję od przykrych myśli. Znowu się roześmiała.

— Pozostaniemy z nim w kontakcie — odrzekła. — Sprawdź, czy może się zjawić — dodała, chcąc jedynie uspokoić Michela, myślała bowiem o czymś innym.

Sprawa Zo rozpoczęła korowód śmierci.

Wtedy jednak Maja o tym nie wiedziała. Kończył się tylko ich rejs przez kanał.

Spalony przez soczewkę napowietrzną pas zatrzymał się na wschodnim brzegu działu wodnego basenu Hellas, między dolinami Dao i Harmakhis. Końcowy fragment kanału został wykopany konwencjonalnymi metodami i opadał tak stromo w dół spadzistego wschodniego zbocza basenu, że konieczne było zastosowanie wielu śluz, które tutaj funkcjonowały jako zapory, pozbawiając kanał klasycznego stylu, jaki miał w górach; kanał stał się raczej serią jeziorowych zbiorników wodnych połączonych krótkimi, szerokimi, czerwonawymi rzekami, wypływającymi spod każdej przezroczystej tamy. Łódź sunęła ciągle w dół, w powolnej paradzie barek, żaglówek, kabinowych statków wycieczkowych i parowców, a kiedy docierała do którejś ze śluz, pasażerowie patrzyli przez przezroczyste ściany na rząd jezior, które wyglądały jak gigantyczna klatka schodowa złożona z błękitnych stopni opadających ku dalekiej, brązowej tafli morza Hellas. Gdzieś na dotkniętych silną erozją terenach po prawej i po lewej stronie wielkie zbocza kanionów Dao i Harmakhis sięgały głęboko na czerwony, skalny płaskowyż. Odkąd jednak usunięto namioty, kaniony stawały się widoczne dopiero, gdy obserwator znalazł się na którymś ze stożków; z kanału nie było ich widać.

Na pokładzie łodzi, którą płynęła Maja, życie toczyło się dalej, jak i na barce „Uwolnić Marsa”. Podobno Jackie czuła się dobrze. Ciągle spotykała się z Athosem, ilekroć obie łodzie dokowały w tym samym mieście. W kontaktach z ludźmi uprzejmie dziękowała za okazywane współczucie, następnie zaczynała mówić o czymś innym, zazwyczaj na tematy związane z kampanią, która nadal trwała. Pod czujnym okiem Mai „zieloni” prowadzili swoją kampanię lepiej niż przedtem, jednak tendencje antyimigracyjne były wśród marsjańskiej społeczności bardzo silne. Wszędzie, gdzie przybywali „zieloni”, przemawiali już członkowie partii i kierownictwa „Uwolnić Marsa”; Jackie sporadycznie występowała z krótką, patetyczną mową. Obecnie stała się znacznie lepszą i inteligentniejszą mówczynią niż kiedyś. Patrząc na przemawiających, Maja świetnie odgadywała, kto z nich zajmuje wysokie stanowisko w organizacji; zauważyła też, że wiele z tych osób wygląda na bardzo szczęśliwych, że udało im się znaleźć w światłach reflektorów. Zwłaszcza wyróżniał się pewien młody mężczyzna z otoczenia Jackie (na imię miał Nanedi), ona zaś sprawiała wrażenie bardzo niezadowolonej z tego powodu. Stała się dla niego chłodna i znacznie częściej zwracała się do Athosa, Mikki, a nawet Antara; Maja świetnie jednak pamiętała zachowanie Jackie z Anteusa, toteż teraz z odległości stu metrów potrafiła ocenić sytuację.

Kiedy oddzwonił Peter, poprosiła go o spotkanie, mówiąc, że chce porozmawiać o zbliżających się wyborach. Gdy przybył, Maja rozglądała się dokoła i bacznie obserwowała. Czuła, że coś się zdarzy.

Peter był spokojny i cichy. Mieszkał ostatnio w Charitum Montes, gdzie zajmował się projektem pustyni Argyre oraz współpracował ze spółdzielnią produkującą samoloty typu ziemia-przestrzeń kosmiczna dla osób, które pragnęły dostać się na Clarke’a z pominięciem wjazdu windą. Wydawał się zrelaksowany, opanowany, trochę nawet zamknięty w sobie. Przypominał Simona.