Nie potrafiła sobie odpowiedzieć, po co przyjechała do Piekielnych Wrót. Miała na końcu języka… „Głębokie Wody”, Diana — właśnie zakończyły jazdę po Dao Vallis, gdzie na dnie kanionu tubylcy i imigranci rozpoczynali rolnicze życie w dolinie, tworząc kompleksową biosferę pod ogromnym namiotem. Niektórzy z nich mówili po rosyjsku; słyszącej to Mai łza zakręciła się w oku! Głos jej matki, ostry i sarkastyczny, robocze ubrania we wnęce kuchennej ich małego mieszkanka… Ostry zapach kapusty…
Nie, to nie to. Spojrzała na zachód, na morze migoczące w mroku. Woda zalała kiedyś piaszczyste wydmy wschodniego Hellas. Minęło już chyba stulecie od tego czasu, przynajmniej stulecie. Była teraz tutaj z jakiegoś innego powodu… Dziesiątki łodzi, małe kropki w dole, za falochronem, w porcie, który wyglądał jak na znaczku pocztowym. Nie, nie przypomnę sobie. Straszliwe doznanie, które nazywała „mieć na końcu języka”, oszołomiło ją, potem spowodowało nudności, jak gdyby przypomnienie mogły spowodować wymioty. Usiadła na stopniu. Na końcu języka — jej całe życie! Całe życie! Jęknęła głośno. Dzieci, które rzucały kamieniami w mewy, popatrzyły na nią. Diana. Pamiętała, że przypadkowo spotkała Nirgala, zjedli razem kolację… Ale Nirgal zachorował. Na Ziemi!
Wspomnienia wróciły z fizyczną żywością niczym uderzenia w splot słoneczny. Ciałem Mai wstrząsnął dreszcz. Oczywiście! Rejs po kanale, podwodna wyprawa do zatopionego Burroughs, Jackie, biedna Zo, szalona, głupia dziewczyna. Oczywiście, oczywiście! Tak naprawdę, wcale nie zapomniała. Teraz, gdy pamięć wróciła, była tego pewna. W gruncie rzeczy, teraźniejszość wcale nie zniknęła; to tylko chwilowy błąd w toku myślenia, gdy jej uwaga skupiła się na innych sprawach. Na innym życiu. Dobra pamięć jest czymś integralnym, lecz zagrażało jej równie wiele niebezpieczeństw, co słabej pamięci. Dla człowieka myślącego przeszłość często okazuje się bardziej interesująca od teraźniejszości. To się zdarza. A jednak…
Maja stwierdziła, że jeszcze nie może się ruszyć, co jakiś czas bowiem ogarniały ją mdłości. Coś uciskało jej głowę, jak gdyby chwilowy zanik pamięci na dłużej zainfekował mózg; tak, to był zły moment. Trudno zaprzeczyć, skoro ciągle prześladowały ją nawroty tego „wrażenia na końcu języka”.
Obserwowała, jak miasto przybiera barwę głębokiego, ciemnego oranżu, potem zaczyna się jarzyć niczym światło przeświecające przez brązową butelkę. Prawdziwe Piekielne Wrota. Wstała drżąc i chwiejnie zaczęła schodzić po stopniach. Kierowała się ku dzielnicy portowej, gdzie na nabrzeżach znajdowały się — oświetlone przyciągającymi ćmy kulami tawernianego światła — restauracje. Nad jej głową zamajaczył most; wyglądał jak negatyw Drogi Mlecznej. Maja szła za doki, ku basenowi dla jachtów i łodzi.
Nagle zobaczyła idącą w jej stronę Jackie. Otaczali ją doradcy. W pewnej chwili dostrzegła Maję, ale nie zboczyła z drogi, jedynie zacisnęła usta. Widząc ten odruch, Rosjanka zadała sobie pytanie, ile Jackie ma lat. Dziewięćdziesiąt? Sto? Była piękna i władcza, lecz już nie młoda. Zdarzenia wkrótce wyryją piętno na jej twarzy, tak jak na wszystkich ludzkich obliczach; historia stanowiła falę, która przesuwała się przez czas nieco szybciej niż życie jednostki, toteż nawet wtedy, gdy ludzie żyli tylko siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt lat, nie nadążali za tą falą, a cóż dopiero teraz. W owej gonitwie nie pomoże żadna żaglowa łódź, żadna lotnia, na której niczym pelikany latała Zo. Tak, z twarzy Jackie wyczytać można było śmierć Zo, ją właśnie Maja zobaczyła. Jackie starała się zignorować tragedię, chciała, by spłynęła z niej niczym woda po kaczce, jednak nie udało jej się i teraz, gdy stała w Piekielnych Wrotach nad upstrzoną odbitymi gwiazdami wodą, była starą kobietą.
Maja, wstrząśnięta intensywnością tej wizji, zatrzymała się. Jackie również stanęła. Z oddali dochodził brzęk naczyń i gwar restauracyjnych konwersacji. Kobiety spojrzały na siebie. Maja nie pamiętała, by kiedyś tak na siebie spoglądały, a był to przecież fundamentalny akt wiedzy. Patrząc w oczy drugiej osobie, można było stwierdzić: „Tak, jesteś prawdziwa, a i ja istnieję naprawdę; jesteśmy”. Miała wrażenie, że w jej wnętrzu pękają duże tafle szkła. Poczuła się dziwnie swobodnie, po czym odwróciła się i odeszła.
Michel znalazł szkuner pasażerski, który płynął do Odessy, zatrzymując się po drodze na wyspie Minus Jeden. Przedstawiciele załogi żaglowca zdradzili Mai i Michelowi, że w związku z organizowanymi zawodami na wyspie spodziewany jest Nirgal i nowina ta bardzo Maję ucieszyła. Zawsze lubiła się spotykać z Nirgalem, w dodatku teraz potrzebowała również jego pomocy. Chciała też zobaczyć Minus Jeden; podczas ostatniego tam pobytu owo miejsce nie było jeszcze wyspą, ale „guzem” na dnie basenu, gdzie znajdowała się stacja meteorologiczna i lądowisko.
Szkuner był długi, niski, z pięcioma żaglami o wyglądzie ptasich skrzydeł. Tuż za końcem nabrzeża żagle napięły się w trójkąty. Ponieważ wiatr wiał w rufę, załoga postawiła również z przodu duży błękitny spinaker. Statek skoczył w przezroczyście niebieskie fale, uderzając w nie i za każdym razem rozpryskując pióropusze wodnego pyłu. Po rejsie między czarnymi brzegami wąskiego Wielkiego Kanału cudownie było płynąć po otwartym morzu w otoczeniu fal i z wiatrem uderzającym w twarz. Mai wyleciały z głowy wszystkie nieprzyjemne doznania z Piekielnych Wrót, zapomniała także o Jackie… Zrozumiała teraz zdarzenia z ubiegłego miesiąca, uznając je za coś w rodzaju okresu złośliwego karnawału, w którym nie będzie musiała uczestniczyć już nigdy więcej — nigdy tam nie wróci! Prawdziwe życie dla niej to pełne morze i wiatr!
— Och, Michelu, teraz czuję, że żyję.
— Jest pięknie, prawda?
Podróż mieli zakończyć w Odessie, która była obecnie nadbrzeżnym miastem, tak jak Piekielne Wrota. Mieszkając tam, mogą żeglować codziennie, kiedy tylko zechcą, jeśli dopisze pogoda. Będzie dokładnie tak samo cudownie jak teraz — wietrznie i słonecznie. Jasne chwile życia, żywa teraźniejszość, stanowiąca jedyną rzeczywistość, o jakiej kiedykolwiek słyszeli. Przyszłość — wizja, przeszłość — koszmar. Albo vice versa; tak czy owak, tylko tutaj, w tym momencie można czuć wiatr i cudowne fale, tak duże i rozbrykane! Maja wskazała na błękitny stok, który przesuwał się w długiej nieregularnej, wahliwej linii, i Michel głośno się roześmiał. Przyjrzeli się z większą uwagą i wybuchnęli śmiechem. Od lat Maja nie czuła tak mocno, że znajduje się na obcej planecie — fale po prostu nie uderzały we właściwy sposób, poruszały się to tu, to tam, dziwnie opadały, a ich powierzchnie nadymały się i kurczyły o wiele silniej niż pod wpływem wiejącego wiatru. Jednym słowem, wyglądały osobliwie. Obcy świat. Ach, Mars, Mars!
Załoga wyjaśniła Mai i Michelowi, że morze Hellas stale jest wzburzone i nie ma dla niego znaczenia nieobecność przypływów i odpływów — liczyła się jedynie grawitacja i siła wiatru. Słuchając tego wywodu, Maja wpatrywała się akurat w falującą niebieską równinę i nagle nastrój Rosjanki również podskoczył w ten sam dziki sposób. Jej własna grawitacja była mała, a wiatry wiały w niej silnie. Była Marsjanką, jedną z pierwszych, i obserwowała basen od początku, pomagała go napełnić wodą i budowała porty. Właśnie dzięki niej żeglarze mogli wypłynąć na to morze, a teraz sama po nim płynęła i wydawało jej się, że gdyby przez całe życie była tylko żeglarką, czułaby się szczęśliwa.