Выбрать главу

Sax odchrząknął, po czym spytał:

— Nirgalu, spotkałeś kiedyś matematyczkę Bao?

— Nie, nie sądzę.

— Ach.

Russell znowu pogrążył się w zadumie. Maja mówiła przez jakiś czas o problemach, które wcześniej omawiali z Michelem: o imigracji jako machinie czasu, przywożącej w teraźniejszość małe wyspy przeszłości.

— Tym samym martwił się John.

Nirgal pokiwał głową.

— Musimy wierzyć w areofanię. I w konstytucję. A tamci powinni żyć według naszych zasad, rząd musi na to nalegać.

— Tak. Ale ludzie, to znaczy tubylcy…

— Potrzebna jest etyka asymilacjonistyczna. Trzeba całą społeczność zachęcić do działania.

— Tak.

— Okay, Maju. Zobaczę, co da się zrobić. — Nirgal uśmiechnął się do niej, a potem nagle, na oczach wszystkich, zaczął zapadać w drzemkę. — Może jeszcze raz uda nam się zapobiec tragedii, co?

— Może.

— Teraz muszę się przespać. Dobranoc. Kocham cię.

Z Minus Jeden pożeglowali na północny zachód. Wyspa zniknęła za horyzontem niczym sen o starożytnej Grecji i znowu znaleźli się na otwartym morzu, na jego wysokim, szerokim i dziwnym dennym rozkołysie. Przez całą drogę wiały z północnego zachodu ostre pasaty, które rozrywały grzywiaste fale przybrzeżne, sprawiając, że ciemnopurpurowa woda stawała się jeszcze ciemniejsza. Słychać było nieustanny ryk wiatru i wody; w tym hałasie wszelkie rozmowy okazały się trudne, trzeba było krzyczeć. Przedstawiciele załogi w ogóle przestali się odzywać i całkowicie skupili na postawieniu wszystkich żagli, zmuszając w ten sposób AI statku, by podzieliło ich entuzjazm. Z każdym podmuchem żagle rozwijały się bądź napinały niczym skrzydła ptaka, co nadało wiatrowi cechę wizualną harmonizującą z niewidocznymi szarpnięciami, które Maja odczuwała na swojej skórze. Stała na dziobie, patrząc przed siebie i za siebie. Starała się dostrzec i zapamiętać wszystko.

Trzeciego dnia wichura była jeszcze silniejsza i łódź osiągnęła prędkość hydroplanu. Kadłub gwałtownie się podnosił i opadał na fale, wzniecając tak wielkie masy pyłu wodnego, że przebywanie na pokładzie stało się nieprzyjemne. Maja wycofała się więc do pierwszej kabiny, skąd przez dziobowe okienka oglądała morskie widowisko. Ależ szybkość! Co jakiś czas do pomieszczenia wchodzili członkowie załogi. Prychając, łapali oddech, a potem wdychali troszeczkę javy. Jeden z nich powiedział Mai, że regulują kurs, biorąc pod uwagę prąd Hellas:

— …To morze stanowi największy przykład wpływu siły Coriolisa na zbiornik wodny. Na szerokościach areograflcznych, gdzie pasaty są równie potężne, jak siła Coriolisa, następuje wirowanie w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara dokoła Minus Jeden. Wspaniały, wielki odmęt. Musimy brać ten fakt pod uwagę, w przeciwnym razie przybilibyśmy do brzegu gdzieś w połowie drogi między wyspą a Piekielnymi Wrotami.

Wiatr nie słabł i statek przez większą część dnia poruszał się z całą swoją mocą, dzięki czemu podróż przez morze Hellas zabrała żeglarzom jedynie cztery dni. Czwartego popołudnia żagle zatrzepotały i kadłub opadł z powrotem na wodę, tocząc się przez grzywiaste fale. W pewnej chwili na północnym horyzoncie pojawił się ląd: obrzeże wielkiego basenu o wyglądzie górskiego pasma pozbawionego szczytów. Gigantyczny wał zbocza okazał się wewnętrzną ścianą krateru, lecz o wiele większego niż inne, które z takiej odległości byłyby widoczne jedynie w postaci niewielkiego półkola; ten natomiast był ogromny, a Mai wydał się również uderzająco piękny. Kiedy żaglowiec zbliżył się do lądu, a potem popłynął na zachód, ku Odessie (mimo dokładnych obliczeń, mieli przybić do brzegu na wschód od miasta), Maja wspięła się na fały, skąd udało jej się dostrzec stworzoną przez morze, naturalną plażę — szeroki, poprzecinany ujściami rzecznych dopływów, odcinek, za którym znajdowały się porosłe trawą wydmy. To ładne wybrzeże leżało w pobliżu peryferiów Odessy i stanowiło jedno z bardziej urokliwych miejsc miasta.

Dalej na zachodzie pojawiły się ponad falami nieregularne szczyty Hellespontus Monies. Były odległe i małe, inne niż równe wzniesienie na północy. Rejs dobiegał końca. Maja wspięła się wyżej na fały i teraz dostrzegła miasto — na wzniesieniu północnego zbocza stały szczytowe rzędy parków i budynków; wszystko było zielone, białe, turkusowe i w kolorze ceglastobrązowym. Po chwili wyłoniło się łukowate centrum Odessy, niczym ogromny amfiteatr spoglądający z góry na port, który zjawiał się na horyzoncie stopniowo — najpierw w postaci białej latarni morskiej, potem pomnika Arkadego, następnie falochronu, wreszcie jako tysiąc masztów w basenie dla jachtów i łodzi. Na końcu Rosjanka dostrzegła mieszaninę najdalszych dachów i drzew odgrodzonych od portu poplamionym betonem gzymsowej tamy. Odessa!

Maja opuściła się z fału prawie tak szybko jak marynarze, po czym uściskała kilku członków załogi i Michela. Wiedziała, że się uśmiecha, i czuła wiatr. Statek wpłynął do portu, żagle zwinęły się na masztach jak dotknięte palcem ślimaki. Maja i Michel zeszli pochylnią, przeszli pomost i ruszyli wzdłuż doku, przez basen dla jachtów i łodzi. Dotarli do gzymsowego parku i wtedy poczuli, że są na miejscu. Niebieski tramwaj jak dawniej jeździł ulicą za parkiem, powodując hałas.

Szli obok siebie gzymsem, patrzyli na stragany zjedzeniem i na małe kafeterie, których stoliki stały na chodniku po przeciwnej stronie ulicy. Wszystkie nazwy były nowe, nie pozostawiono ani jednej z dawnych czasów, ale miasto wyglądało niemal identycznie jak przed laty, wznosząc się tarasowo za plażą. Tak jak je zapamiętali.

— Tam jest Odeon — wspominał Michel — a tam Nawar…

— Tam pracowałam dla „Głębokich Wód”… Zastanawiam się, co oni wszyscy teraz robią?

— Utrzymywanie poziomu morza zajmuje pewnie sporo czasu. Dla wodniaków zawsze się znajdzie dość pracy.

— To prawda.

Skierowali się do starego budynku mieszkalnego Praxis. Jego ściany pokrywał gęsto bluszcz, białe stiuki wyblakły, niebieskie okiennice wypłowiały. Michel powiedział, że trzeba trochę nad tym wszystkim popracować, ale Maja kochała to miejsce takim, jakie było, czyli stare. Na trzecim piętrze zauważyła ich stare okno kuchenne i balkon, a obok — okno mieszkania Spencera. Sam Spencer miał być w środku.

Weszli w bramę, przywitali się z nową konsjerżką i dowiedzieli od niej, że Spencer rzeczywiście znajduje się wewnątrz… A raczej jego ciało, ponieważ umarł właśnie tego popołudnia.

Fakt ten nie powinien Mai szczególnie poruszyć. Nie widziała przecież Spencera Jacksona od lat, nigdy zresztą zbyt często go nie widywała, nawet kiedy mieszkał po sąsiedzku; właściwie nie znała go zbyt dobrze. Chyba nikt go nie znał. Spencer należał do najdziwaczniejszych przedstawicieli pierwszej setki, a przecież wszyscy oni byli dziwni. Milczący człowiek, który żył po swojemu. Gdy inni się ukrywali, mieszkał w świecie powierzchniowym, zmieniwszy tożsamość. Szpieg, który przepracował dwadzieścia lat dla sił bezpieczeństwa w Kasei Vallis, aż do tej nocy, kiedy grupa Mai wysadziła w powietrze miasto i odbiła Saxa, ocalając przy okazji Spencera. Być dwadzieścia lat kimś innym, żyć z fałszywą przeszłością i nie mieć nikogo, z kim można by porozmawiać… Jak zmienia człowieka takie życie? Spencer od początku był zamknięty w sobie, cichy i zachowywał się z rezerwą. Może więc odpowiadał mu taki tryb życia. Przez lata, kiedy mieszkali w Odessie, wydawał się Mai przeciętnym mężczyzną, choć pamiętała, że stale poddawał się terapii Michela, a czasami bardzo ostro pił; był jednak miłym, niekłopotliwym sąsiadem, na swój sposób dobrym przyjacielem, spokojnym, rzetelnym i godnym zaufania. Z pewnością kontynuował wówczas pracę związaną z bogdanowistycznymi projektami, nigdy jej bowiem nie przerwał — ani podczas swego podwójnego życia, ani później. Wielki projektant. Jego wykonane ołówkiem szkice były naprawdę piękne. Kto może jednak wiedzieć, jak zmienia człowieka dwadzieścia lat życia w ukryciu? Może nawet własna tożsamość wydawała mu się przybrana. Maja nigdy nie rozpatrywała takiego problemu i nie potrafiła sobie wyobrazić życia Spencera, a teraz, gdy pakowała jego rzeczy w pustym mieszkaniu, zdziwiła się, że nigdy wcześniej nawet nie próbowała zastanowić się nad tą sprawą. Spencer jakoś dawał sobie radę w życiu i nikt o nim nie myślał. Bardzo dziwne.