— A Morze Północne? — spytała Maja.
Diana potrząsnęła głową. Najwyraźniej wszyscy zgadzali się, że Morze Północne musi pozostać w stanie „naturalnym”. Obserwowano je, czekając, co się zdarzy, a miasta na wybrzeżu ryzykowały zatopienie. Wielu sądziło, że poziom morza nieco opadnie — gdy woda zmieni się w zmarzlinę albo zostanie uwięziona w którymś z tysięcy kraterowych górskich jezior na południu. Potem znowu na Marsie spadną deszcze i woda spłynie do Morza Północnego. Diana powiedziała Mai, że należy podjąć decyzje związane właśnie z obszarami górskimi, leżącymi na południu. Wywołała na nadgarstkowy ekran mapę i wyjaśniła, że przedstawiciele spółdzielni zajmujących się wododziałami ciągle wędrują po okolicy i instalują drenaże, kierują wodę do strumieni górskich, wzmacniają koryta rzek, drążą lotne piaski, gdzie czasami odkrywają pod warstwami miału ukryte łożyska dopływów starych działów wodnych, chociaż przeważnie nowe strumienie trzeba opierać na lawowych nierównościach, kanionach przełamowych albo — sporadycznie — krótkich kanałach. Wynik tych działań nie przypominał przejrzystego, żyłkowatego układu ziemskich wododziałów: powstawał bezład małych, kolistych jezior, zmrożonych bagien, potoków w kanionach i długich, prostych rzek nagle skręcających w bok, znikających w zapadliskach lub rurociągach. Tylko ponownie wypełnione stare koryta rzek wyglądały „normalnie”, we wszystkich innych miejscach teren przypominał raczej obszar po bombardowaniu i ulewie — leje wypełnione deszczówką.
Wielu dawnych pracowników „Głębokich Wód”, którzy w swoim czasie nie przyłączyli się do Instytutu Morza Hellas, założyło własną spółdzielnię, prowadzącą działalność usługową. Jej członkowie zaznaczali między innymi na mapach baseny wody gruntowej wokół Hellas, mierzyli ilość wody powracającej do formacji wodonośnych i podziemnych rzek, obliczali, ile wody można by zmagazynować i odzyskać. Diana należała do tej spółdzielni, podobnie jak kilka innych osób ze starego biura Mai. Po obiedzie Diana poszła do pracy i poinformowała resztę grupy o powrocie Rosjanki; kiedy usłyszeli, że Maja chciałaby się do nich przyłączyć, zaproponowali jej stanowisko w spółdzielni ze zmniejszoną opłatą składkową. Zadowolona z takiego komplementu, Maja zdecydowała się przyjąć ich ofertę.
I tak zaczęła pracować dla „Poziomu Egejskich Wód Gruntowych”. Wstawała rano, parzyła kawę, jadła grzankę, biszkopty, croissanta, bułkę albo placek. Gdy była ładna pogoda, spożywała śniadanie na balkonie, częściej jednak w pokoju. Siadała przy okrągłym obiadowym stole, mając widok na zatokę, i czytała na ekranie „Kuriera Odessy”, notując w pamięci każdy mały wypadek, sugerujący pogarszanie się sytuacji między Marsem i Ziemią. Ciało ustawodawcze w Mangali wybrało nową radę wykonawczą i Jackie nie było wśród siódemki — zastąpił ją Nanedi. Maja aż prychnęła z zaskoczenia, a następnie przeczytała wszystkie artykuły na ten temat i obejrzała wywiady. Jackie twierdziła, że jest zmęczona po tak wielu M-latach, że chce trochę zwolnić tempo, robiąc sobie przerwę: po pewnym czasie oczywiście zamierza wrócić (przy ostatnim stwierdzeniu w jej oczach pojawiał się błysk). Nanedi dyskretnie milczał na ten temat, rzucał jednakże zadowolone, lekko zdziwione spojrzenie herosa, który zabił smoka, l chociaż Jackie ogłosiła, że będzie kontynuowała pracę dla partyjnego aparatu „Uwolnić Marsa”, jej wpływ zapewne osłabł, bowiem w przeciwnym razie z pewnością znalazłaby się w radzie.
Najwyraźniej więc Mai udało się usunąć Jackie z globalnego placu zabaw. Niestety, siły antyimigracyjne ciągle były u władzy — ludzie z „Uwolnić Marsa” wraz z zaprzyjaźnionymi partiami stale utrzymywali superwiększość w parlamencie. Nie doszło do żadnej znaczącej zmiany, życie toczyło się dalej, z coraz bardziej przeludnionej Ziemi nadal docierały złowieszcze wiadomości. Maja była pewna, że wielu Ziemian postanowiło przylecieć któregoś dnia na Marsa. Dotrą tu, rozejrzą się, zrobią pewne plany, skoordynują wysiłki. Naprawdę, lepiej jeść śniadanie, nie włączając ekranu, inaczej można stracić apetyt.
Postanowiła chodzić do śródmieścia, na gzyms i jadać większe śniadania w towarzystwie Diany, a później Nadii i Arta albo gości odwiedzających Odessę. Po posiłku szła do biura „PEWG”, położonego blisko wschodniego końca plaży — był to przyjemny spacerek na powietrzu, które z każdym rokiem stawało się coraz bardziej słone. Maja objęła stanowisko podobne temu w „Głębokich Wodach”: służyła jako łącznik między „PEWG” i Instytutem Morza Hellas oraz dowodziła zmiennym zespołem areologów, hydrologów i inżynierów, kierując ich poszukiwawcze wysiłki przeważnie w góry Hellespontus i Amphitrites, gdzie znajdowała się większość formacji wodonośnych. Sama wyprawiała się na wycieczki po wybrzeżu, by sprawdzać obozowiska i urządzenia badawcze. Wchodziła też na wzgórza i często zatrzymywała się w małym mieście portowym Montepulciano, na południowo-zachodnim brzegu morza. Gdy nie opuszczała Odessy, przeważnie wychodziła wcześniej z pracy i wędrowała po mieście, kupując używane meble albo ubrania. Zaczęła się interesować nową modą na każdą porę roku. Odessa była eleganckim miastem, ludzie dobrze się tu ubierali, a najnowsze trendy podobały się Mai, wyglądała więc jak bardzo mała, podstarzała tuby łka; przy tym trzymała się po królewsku, chodziła prosto, z podniesioną głową… Często miała ochotę dotrzeć na gzyms późnym popołudniem, szła wówczas do mieszkania lub siadała w parku pod gzymsem. Latem czasami jadała wczesne kolacje w którejś z restauracji na wybrzeżu. Jesienią przy nabrzeżu dokowała flotylla statków. Załoga przerzucała kładki między statkami i kazała sobie płacić za wejście z okazji święta wina; po zmroku nad jeziorem strzelały fajerwerki. Zimą nad morzem wcześnie zapadał zmrok, wodę przy brzegu czasami pokrywał lód, połyskujący gamą wszystkich czystych, pastelowych barw, jakie pojawiły się na niebie tego wieczoru. Po lodzie sunęli łyżwiarze i szybkie, niskie bojery.
Pewnego razu, gdy Maja samotnie jadła kolację w ostatniej godzinie przed zmierzchem, usłyszała, że w sąsiedniej alei jakaś trupa teatralna wystawia Kaukaskie Kredowe Koło. Między ciemnym obszarem a miejscami na deskach tymczasowej sceny światło było tak jaskrawe, że przyciągnęło spojrzenie Mai niczym ćmę. Obserwowała więc, ledwie nadążając za treścią sztuki; pewne elementy niezwykle ją zafrapowały, zwłaszcza ściemnienia, gdy wszelki ruch na scenie ustawał, a aktorzy zastygali oświetleni zachodzącym słońcem. Maja oceniła, że gdyby jeszcze dodać do obrazu trochę błękitnego koloru, całość byłaby doskonała.
Następnie trupa teatralna przyszła do restauracji na kolację i Maja zagadnęła reżyserkę, tubylkę w średnim wieku imieniem Latrobe, która chętnie podjęła dyskusję na temat sztuki i Brechtowskiej teorii teatru politycznego. Okazało się, że Latrobe jest nastawiona proziemsko i proimigracyjnie. Chciała wystawiać sztuki będące odzwierciedleniem kwestii związanych z otwarciem Marsa i asymilacją nowych imigrantów. Reżyserki nie zadowalała ilość istniejących sztuk z repertuaru klasycznego, które wspierałyby tego typu problemy. Istniało zapotrzebowanie na nowe sztuki. Maja opowiedziała jej o wieczornych zebraniach politycznych, organizowanych przez Dianę w czasach władzy ZT ONZ, o spotkaniach w parkach, o własnym pomyśle wprowadzenia koloru błękitnego do oświetlenia sceny. Latrobe zaprosiła Maję, by przyszła na próbę i porozmawiała z członkami grupy na tematy polityczne, a także — jeśli chce — pomogła przy oświetleniu, które można było nazwać słabym punktem trupy, wywodzącej się zresztą z tych samych zebrań parkowych. Może mogliby się znowu tam spotykać i wystawić kilka kolejnych sztuk Brechta.