Выбрать главу

Jakub Ćwiek

Bóg marnotrawny

Kłamca 2.

PFUJ-om

(i kilku Zuziom też… troszkę)

Jak On mnie posłał…

OKAZJA

Nowy Jork

Okazja czyni złodzieja, tak zawsze mawiał jego ojciec. I choć sam nigdy niczego sobie nie przywłaszczył, nie potrafił zrozumieć, dlaczego niektórzy mają pretensje, że zostali okradzieni. W końcu ktoś, kto na przykład zostawia kluczyki w stacyjce mercedesa albo wkłada portfel do koszyka podczas robienia zakupów, sam jest sobie winien.

Thomas Watt, jeszcze niedawno Tomasz Wawrzycki, całkowicie zgadzał się z poglądami rodzica, tyle że w przeciwieństwie do niego lubił łączyć teorię z praktyką. I kto wie, może to właśnie dlatego, a nie z braku innych ofert, wybrał pracę na lotnisku Kennedy’ego w sortowni bagaży. Bo tam okazje rodziły się co minuta i aż szkoda je było marnować.

Oczywiście Thomas nie był głupi i ani myślał ryzykować dla walizki pełnej równo poskładanych koszulek i gaci. Jego zielona karta wciąż jeszcze wisiała na włosku, a w rodzinnych stronach nie za bardzo mógł się pokazywać. Mimo że miał dopiero dwadzieścia pięć lat, zdążył już sporo zmajstrować w kraiku nad Wisłą, podpadając wielu osobom. Wśród nich - w dodatku wcale nie na szczycie listy - był niedoszły teść, przed laty mistrz Polski w boksie wagi ciężkiej.

Zawsze jednak zdarzały się nieodebrane bagaże, o które mógł zagrać z kumplami w karty. I na ogół wygrywał wszystko, ponieważ za każdym razem grali tą samą, znaczoną talią. Maleńkie, ledwie widoczne kreski nie były robotą Thomasa, on po prostu pierwszy je dostrzegł, a potem zapamiętał kod.

Przez te dwa lata dorobił się już całkiem ładnego garnituru, paru albumów zdjęciowych, pontonu, kilku skórzanych walizek i całej rzeszy mniejszych i większych życiowych umilaczy. Cały czas jednak uważał, że to, co najważniejsze, jeszcze go czeka. Wszak po całym lotnisku krążyła legenda o jakimś Rusku, który mieszkał na lotnisku kilka miesięcy i wygrał kiedyś ogromną, wypełnioną diamentami rybę. Kumple Thomasa opowiadali wprawdzie, że głupi Rusek dał ją potem jakiemuś Japońcowi, nie wiedząc nawet, co jest w środku, ale dostał swoją szansę i to niezaprzeczalny fakt. Na lotnisku, w sortowni, można było zdobyć fortunę, wystarczyło trafić na okazję. I Wawrzycki czekał, rozglądając się uważnie.

* * *

- Co z tobą, Wong? - zapytał Steve, niski, barczysty Murzyn w przyciasnym mundurze ochrony lotniska.

Zagadnięty, łysy jak kolano Chińczyk ubrany w pomarańczowy uniform służb technicznych, uśmiechnął się krzywo, podnosząc głowę znad gazety.

- Nic - odparł, wzruszając ramionami. - Tylko czasem nie potrafię się nadziwić ludzkiej głupocie. Podniósł gazetę do góry, pokazując czytany artykuł. Murzyn przechylił głowę jak sroka i wytężając wzrok, przeczytał:

- Zbiorowe samobójstwo czcicieli szatana? Blisko sto dwadzieścia ciał. Nieźle. - Pokiwał głową z uznaniem. - Gdzie to?

- W Południowej Afryce - odparł Wong. - Piszą, że wygląda to tak, jak gdyby zaczęli walczyć ze sobą. Poprzebijali się nawzajem mieczami.

- Pewnie coś przyćpali i mieli zwidy.

Łysy skinął głową.

- A najlepsze jest to - dodał - że gdy już się wszyscy powybijali, ktoś przyszedł i obrobił sejf sekty, gdzie podobno było kilka milionów dolców w obligacjach, takich na okaziciela. Coś jak gotówka, tyle że w ogromniastych nominałach.

Steve gwizdnął pod nosem.

- Farciarz - stwierdził.

- Nie - rozległo się gdzieś z tyłu i po chwili zza pasa transmisyjnego wyszedł Thomas. - To, mój drogi, nie fart, tylko okazja.

Murzyn wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Właśnie ciebie nam tu brakowało, magister - stwierdził, ostentacyjnie mrugając do Chińczyka. - Ty jesteś spec od kultury. Może powiesz nam, nieukom, czego ci szaleńcy się zatłukli?

Thomas wzruszył ramionami. Poprawił jadącą pasem torbę i przysiadł koło Wonga.

- Pojęcia nie mam. Może się nie lubili?

Chińczyk prychnął.

- Tyle to wiemy i bez ciebie, magister. Tylko że… Ej, popatrzcie na tamtą walizkę, robi już drugie kółko.

Wszyscy równocześnie spojrzeli we wskazanym kierunku. Drugie okrążenie nie znaczyło jeszcze co prawda, że nikt już tego bagażu nie odbierze, ale i tak dawało jakąś szansę, że wieczorny poker nie będzie grą na zapałki.

Leżąca na pasie walizka nie wyglądała wcale na najwykwintniejszą w świecie, ale nie należała też do tych najtańszych. Mogła budzić całkiem zrozumiałe nadzieje na elektryczną golarkę czy aparat fotograficzny. I może jakieś fajne dżinsy na dodatek.

- Skąd leci? - zapytał Thomas, przyczesując włosy.

- Z Afryki - odparł Steve.

Polak i Chińczyk spojrzeli na niego niemal równocześnie.

- Z Południowej? - zapytał Wong, nawet nie próbując ukryć nadziei w głosie.

Murzyn pokręcił głową.

- Z Kairu, niestety, a to jest w Egipcie albo zaraz… w Maroku! W Maroku, nie, magister?

Tomasz kiwnął głową, w ogóle nie słuchając swego czarnoskórego kumpla. Nie mógł oderwać wzroku od walizki. Miał przeczucie.

* * *

To, co wydarzyło się potem, mógł określić tylko jednym słowem: OKAZJA. Fakt, że właśnie ta walizka zaklinowała się w miejscu, do którego on z racji wieku i wrodzonej zręczności z pewnością dotrze najszybciej, nie mógł być niczym innym.

- Ja się nią zajmę! - zawołał, widząc, że Steve rusza ku drabince.

Murzyn wzruszył ramionami. Jak sobie chcesz - mówił ten gest. - Mnie nie zależy.

Thomas błyskawicznie wszedł na najbliższy pas, złapał wspornik drugiego i podciągnął się rękami. Po chwili balansował już na górnej taśmie. Przejechał na niej kilka metrów, po czym zeskoczył, łapiąc za pręt rusztowania. Potem wystarczyło już tylko puścić się jedną ręką, złapać krawędzi właściwego koryta, podciągnąć się i już był przy swojej zdobyczy.

Gdzieś tam na dole Wong krzyczał coś o małpach i proponował mu banana, ale Thomas nie słuchał. Gwałtownie rozpiął paski i szarpnął za zamek. Jego oczom ukazał się szary pluszowy miś o wielkich czarnych oczach. Pod nim zaś…

Wawrzycki poczuł, że robi mu się potwornie gorąco. Błyskawicznie zamknął walizkę.

* * *

- Co ten popapraniec robi?- zaniepokoił się Wong, widząc, jak Thomas podnosi walizkę i staje obiema nogami na taśmie, pozwalając, by niosła go ku wyjściu. Chińczyk przyłożył dłonie do ust, układając je na kształt tuby. - Ej, zostaw ją, to dopiero drugie okrążenie, ktoś się może po nią zgłosić!

Steve, również mocno zaniepokojony, odruchowo złapał za krótkofalówkę, ale Wong go powstrzymał.

- No co ty? Narobisz mu kłopotów, zaraz tu zejdzie.

Jednak Wawrzycki ani myślał schodzić. Tuż przed samym wyjściem przyklęknął, pochylił głowę i w takiej pozie, jakby trwał pogrążony w głębokiej i żarliwej modlitwie, wjechał w tunel. Zamocowane u wylotu pasy gumy pogładziły go po plecach i na moment pogrążył się w ciemności. Gdzieś za jego plecami Chińczyk ponownie coś krzyknął, ale dla Thomasa sortownia już nie istniała. Jakby była innym, obcym światem.

Kolejny dotyk gumowych palców i już był w lotniskowej hali. Ludzie zgromadzeni przy taśmie patrzyli na niego ze zdumieniem i nie kryjąc rozbawienia. Zwłaszcza gdy poderwał się z klęczek, spojrzał wokół siebie, po czym nerwowo krzyknął:

- Hej, proszę pana! Pańska walizka.

Jakiś starszy mężczyzna stojący właśnie przy samych drzwiach obejrzał się z zaciekawieniem i ku niemu właśnie ruszył Thomas. Wiedział, że wszyscy dalej patrzą, nie spuszczał więc oczu ze starszego jegomościa i uśmiechał się przy tym głupkowato. Jednocześnie z każdym krokiem coraz bardziej przyspieszał.